EN

27.01.2023, 10:31 Wersja do druku

Dzieła zebrane Juliusza Słowackiego

Na początku trzeciej dekady XX stulecia przypominam postulat Eligiusza Szymanisa, który w 2009 roku, w wywiadzie udzielonym Marcie Kwaśnickiej powiedział, że „W każdej księgarni powinny być zawsze dostępne dzieła wszystkie Mickiewicza, Słowackiego i innych znaczących poetów, i to w kilku wydaniach”. Opinia ta stoi w kontrze do postmodernistycznego kwestionowania samej idei kanonu, który petryfikuje w kulturze pewne wartości, tym samym przeciwstawiając się relatywizmowi. Dostęp do współczesnych edycji wydaje się konieczny i pożądany z uwagi na znaczny postęp w dziedzinie edytorstwa i tekstologii, a także zmiany czytelniczych nawyków przygotowane przez ewolucję, jaka dokonała się w literaturze XX wieku. Dzieło otwarte, nielinearne, literatura faktu, otworzyły nową perspektywę i wpłynęły na wrażliwość czytelnika, a także edytora. Jeśli do tego dodać nowe narzędzia pracy, fakt digitalizacji rękopisów, pierwodruków i innych źródeł, elektroniczne edytory tekstów oraz inedita odkrywane we wciąż odnajdywanych rękopisach – konieczność nowego wydania wydaje się bezdyskusyjna.

W ostatnich czasach nowej edycji doczekał się Adam Mickiewicz (w opracowaniu zespołu pod kierunkiem profesor Zofii Stefanowskiej), dysponujemy też całkiem świeżo opublikowanym zbiorem dzieł Zygmunta Krasińskiego (zespół Mirosława Strzyżewskiego), wydanego wcześniej tylko przez Jana Czubka w 1912 roku! W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim wychodzą kolejne tomy dzieł Cypriana Norwida pod redakcją Stefana Sawickiego. Dziwną koleją losu, zaniedbania edytorskie w dziedzinie wydań zbiorowych dotyczą właśnie Słowackiego. Wydanie Juliusza Kleinera sprzed ponad pół wieku (koncepcja powstała przed I wojną światową, prace kontynuowano w latach 1952–1974) nie obejmuje listów poety, zapisków i notatek. Ostatnie wydanie w opracowaniu Juliana Krzyżanowskiego ukazało się w 1959 roku. W efekcie nie mamy żadnej spójnej, zbiorowej edycji dzieł Słowackiego respektującej ogromne zmiany, jakie dokonały się w przestrzeni kulturowej drugiej połowy XX wieku. Wciąż czytamy opracowania rzetelne, ale dokonane przez naszych pradziadków. Naturalny dystans do tekstów z czasów romantyzmu potęguje konserwujący anachronizmy dystans edytorski – czytelnik zmuszony jest przyjąć optykę minionych generacji, które pewnych rzeczy dostrzec po prostu nie mogły. Zaniedbania więc są już niemal wiekowe, a ich skutki dostrzegalne i coraz bardziej niepokojące.

W zaplanowanych do wydania w ciągu dekady dwudziestu tomach znajdą się wszystkie dzieła poety, jego pisma, zapiski i notatki, listy, wreszcie – po raz pierwszy, także rysunki. Układ utworów w planowanych Dziełach zebranych będzie odzwierciedlać podstawowy, klasyczny podział gatunkowy (wiersze, poematy, dramaty, proza, listy). Wydanie uzupełniać będzie tom rysunków oraz tom zawierający indeksy, diagramy, konkordancje. Znaczna część schedy pisanej poety była wydana z rękopisów. Wobec wydrukowanych za życia utworów jest to niemal aż osiemdziesiąt procent. Niestety, wiele rękopisów uległo rozproszeniu już po śmierci Słowackiego, bądź zaginęło w czasie II wojny światowej, dlatego wydawcy często muszą sięgać do nieautoryzowanych pierwodruków.

Dramaturgiczna część twórczości znajdzie się aż w siedmiu tomach. Słowacki dość szybko rozpoznał swój talent dramaturga i na tym polu nie znalazł sobie równego wśród współczesnych. Jego pierwszym opublikowanym dramatem był Mindowe, nad którym pracę rozpoczął jako dwudziestolatek. Po ogłoszeniu drukiem w 1843 roku trzech dramatów (Ksiądz Marek, Sen srebrny Salomei i Książe Niezłomny) nie opublikował już żadnych utworów przeznaczonych dla teatru. Co wcale nie znaczy, że nie pisał dalej z myślą o scenie. Zresztą, nie przygotował do druku także dramatów wcześniej pisanych, prawie gotowych, tak wybitnych i oryginalnych, jak Horsztyński czy Fantazy. Teka pośmiertna zawierała sporą liczbę urywków dramatycznych, czasem obszernych jak Zawisza Czarny czy Samuel Zborowski, prawdopodobnie ukończony, ale bez ostatecznej redakcji i niekompletny. Wśród tych urywków znajdują się prawdziwe perły, jak Agezylausz, Krak czy Jan Kazimierz. Wszystkie fragmentaryczne dramaty doczekały się premier; ostatni, Książę Michał Twerski, jako aneks wielogodzinnego przedstawienia Króla-Ducha Łukasza Kosa w Teatrze Polskim w Warszawie (2018).

Juliusz Słowacki, rękopis Zawiszy Czarnego, k. 3, Ossolineum, nr inw. 4731/II;
lewa kolumna – fragment dramatu (red. C, koniec sceny I), na prawej kolumnie – końcowe strofy wiersza Sowiński w okopach Woli i początek wiersza [Vivat Poznańczanie!].

Pozostawione w rękopisach autografy utworów niewydanych przez Słowackiego (na ogół rękopisy utworów wydanych nie zachowały się) stanowią największe wyzwanie dla edytora. Dramaty, ze względu na scenariuszową konstrukcję, nastręczają szczególnych problemów, nieobecnych choćby w odniesieniu do poematów. Czytelność rękopisów bywa różna; odczytanie zasadniczo wyraźnego pisma poety utrudniają liczne przekreślenia, podobnie jak cienki i nierzadko przebijający, zawilgocony papier. Scenariuszowy charakter tekstu wymaga formalnego uporządkowania, podziału na sceny i akty, wyróżnienia wypowiedzi poszczególnych osób, ustalenie ich nazw. W przypadku dramatów dodatkowych problemów przysparza tak zwany tekst poboczny – didaskalia, oznaczenie miejsca akcji, ruchu scenicznego i tym podobne elementy.

W przypadku rękopisów, zwłaszcza brulionów, konieczność jednoczesnego zapisywania didaskaliów, wpisywania nazw postaci czy zaznaczania struktury scen i aktów zmusza autora do posługiwania się skrótowym zapisem. Osoby bywają zaznaczane po prostu kreskami lub skrótami, zdarzają się także oczywiste pomyłki. Ekstremalny przypadek mamy w Samuelu Zborowskim, gdzie zmiany nazw postaci sugerują przemiany tożsamości, genezyjską wymianę form, przez które przemawia wcielający się w nie duch.

W przypadku dramatów głównym problemem edytorskim są jednak warianty tekstu, obejmujące większe fragmenty, części bądź nawet całe sceny, co do których autor nie podjął decyzji (czyli: nie zaznaczył jej wyraźnie poprzez skreślenie). Czasami linearny przebieg akcji wskazuje na  jeden z wariantów, ale bywa, że taki „logiczny” i oczywisty wybór jest akurat… skreślony przez autora. Decyzja polegająca na przywracaniu skreślonych wariantów, czyli konstruowanie za nieżyjącego autora quasi-spójnego tekstu, jest najbardziej wątpliwą praktyką edytorską, wymagającą gruntownego przemyślenia. Przede wszystkim dzisiejszy teatr i jego odbiorca, podobnie jak czytelnik, nie potrzebują już kurczowego trzymania się linearnego toku dramatycznej narracji. W latach 2009–2010, podczas cyklu spektakli-wykładów Słowacki. Dramaty wszystkie w Instytucie Teatralnym, reżyserzy z powodzeniem wykorzystali symultaniczny efekt wariantowo zapisanych scen; tak było w przypadku Zawiszy Czarnego w reżyserii Michała Borczucha.

Wydanie krytyczne z zasady uwzględnia mniejsze i większe odmiany i warianty tekstu, jednak obecnie nie można tego robić w tradycyjny i w końcu także tak niepraktyczny sposób, jak to mamy choćby w Dziełach wszystkich opracowanych pod kierunkiem Kleinera. W Alchemii rękopisu, w której omówiłem i opublikowałem tekst Samuela Zborowskiego, zaproponowałem (oprócz podobizny) dwa rodzaje edycji. Jedna – towarzysząca podobiźnie – jest transliteracją topograficzną dokładną na tyle, na ile jest to możliwe w druku. W niej czytelnik dostaje odwzorowany tekst zgodnie z występującymi w rękopisie zależnościami – słowami nadpisywanymi, często wielopiętrowo, skreślanymi – czasem częściowo. Lektura tak przygotowanej transliteracji pozwala na samodzielne śledzenie zawiłych dróg twórczej myśli autora, jest pomocą w najbardziej bezpośrednim kontakcie z procesem kreacyjnym. Ta propozycja oczywiście jest przeznaczona dla wąskiego grona specjalistów.

Drugim sposobem jest chronologiczne uporządkowanie tekstu, zgodnie ze wskazówkami dającymi się odczytać z topografii zapisu. W efekcie otrzymujemy swoisty przekładaniec, gdzie fragmenty ostatecznej wersji (tej przyjętej w wydaniach jako tekst główny) są poprzedzane wcześniejszym, wykreślonym wariantem. Lektura tak spreparowanego utworu jest dużo bardziej czytelna i daje chronologiczną (linearną) interpretację topografii zapisu. Dotychczas stosowane odsyłanie czytelnika do umieszczonych w osobnym dziale wariantów, czasem nawet wielostronicowych, uniemożliwia konfrontację z interesującym materiałem poetyckim, właściwie skutecznie usuwając je z pola widzenia.

Dramaty są też partyturami, punktem wyjściowym do prac nad inscenizacją. Niezależnie od tego, jak pretekstowo, a nawet wbrew wymowie tekstu wykorzystuje się je dzisiaj w teatrze, ważna jest świadomość, z jakiego wydania się korzysta. Na próbach czytanych nietrudno zobaczyć reżyserów z egzemplarzem dramatu ze szkolnych wydawnictw typu Greg czy Zielona Sowa…

Niestety, nie wszyscy podzielają przytoczoną na początku opinię Szymanisa i to wcale nie dlatego, że przyjmują stanowisko postmodernistyczne. Wielokrotne próby uzyskania dotacji na nowe opracowanie, która umożliwiłaby utrzymanie zespołu, napotkały na niezrozumiały opór i zadziwiające kontrargumenty: wydanie Kleinera ma być „wcale nie przestarzałe” (przypominam: mówimy o edycji wywiedzionej z recenzji wydania Bronisława Gubrynowicza i Wiktora Hahna z 1909 roku!), a w ogóle wydanie zbiorowe wszystkich dzieł Słowackiego „nie jest pilną potrzebą polskiej humanistyki”! Przecież ukazują się wydania poszczególnych dzieł, a poza tym, jak doradzają decydenci, wydanie krytyczne można sobie upolować… w obiegu antykwarycznym! Wobec tak kuriozalnych argumentów inicjatywa podjęta przez Państwowy Instytut Wydawniczy, wsparta przez Bank Pekao SA – partnera edycji Dzieł zebranych Juliusza Słowackiego, daje szansę na przezwyciężenie impasu i pokonanie niektórych przeszkód na drodze do realizacji wieloletniego i niełatwego zadania.

Marek Troszyński

Źródło:

Materiał własny