„Harold i Maude” Colina Higginsa w reż. Tomasza Mana w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Małgorzata Pabian z Nowej Siły Krytycznej.
„Harold i Maude” z Teatru Rozrywki w Chorzowie w reżyserii Tomasza Mana to czarna komedia, w której powaga i życiowa mądrość umiejętnie zestawione są z przerysowaniem i inteligentnym humorem.
Harold to młody mężczyzna, jego niecodzienną pasją jest obsesyjne poszukiwanie rozmaitych sposobów na śmierć. Pracuje nad „projektami samobójstw”, z których wiele zdążył już przetestować. Część z prób zdaje się realizować na serio, ale ciągle coś przeszkadza mu w skutecznym odebraniu sobie życia. Inne eksperymenty to jedynie imitacje idealnego doświadczania śmierci, na przykład noże, którymi można zaaranżować harakiri. Poza tym Harold uwielbia chodzić na pogrzeby, a także na wysypiska śmieci, by przeżywać końce ludzkiej egzystencji i napawać się widokiem niepotrzebnych aut. Matka Harolda stara się pomóc synowi – zatrudnia psychiatrę, poszukuje kandydatki na żonę, która mogłaby rozjaśnić ponure życie niedoszłego samobójcy. Wszelkie te wysiłki przynoszą klęskę i wydaje się, że już nic nie zmieni osobliwej natury mężczyzny, gdy wtem na jednym z pogrzebów poznaje Maude – energiczną staruszkę, która zaczyna z nim wesołą pogawędkę. Starsza pani bezwstydnie konsumuje orzeszki i mandarynki na pogrzebowej mszy; jest zupełnym przeciwieństwem Harolda – tryska optymizmem i zadowoleniem z życia, wszystko zdaje się dawać jej radość (pogrzeby uważa za prześmieszną rozrywkę), w dodatku mimo wieku jest pełna nadziei i ufności.
Harold początkowo czuje się zaniepokojony nadgorliwą staruszką, która zaczyna darzyć go sympatią, ciągnie za język i ewidentnie nie zamierza dać mu spokoju. Ich losy splatają się, bo na kolejnym pogrzebie chłopak znów spotyka starszą panią, która tym razem postanawia przesadzić drzewko z betonowego centrum miasta na cichy cmentarz. Postępuje zawsze tak, jak jej się podoba, nawet jeśli w grę wchodzi kradzież samochodu czy mebli. Jest wcieleniem życia w zgodzie ze sobą i czerpania garściami z tego, co oferuje świat. Harolda zdaje się fascynować taka postawa, bo stopniowo z własnej woli chce spędzać z Maude coraz więcej czasu. Odwiedza ją w domu, a także realizuje z nią rytuał, polegający na doświadczaniu każdego dnia czegoś nowego. Razem śpiewają, grają na instrumentach, cieszą się naturą, popijają japońską herbatę. Kobieta staje się dla młodego mężczyzny swoistą nauczycielką życia; dzięki niej Harold zaczyna odczuwać obce mu dotąd emocje: uśmiecha się coraz częściej, doznaje satysfakcji, zachwytu czy prostej radości. Zauważa również, że rzeczywistość może nieść więcej fascynacji i sensu niż kuszący go do tej pory niebyt. Te dwa przeciwieństwa – Harold, który „umierał już wiele razy”, i Maude, która żyje pełnią życia – zaczynają tworzyć wyjątkową relację, która odmienia życie obojga bohaterów.
Spektakl pełen jest czarnego, momentami gorzkiego humoru; mamy tu również zabawę z konwencją grozy: upiorny dom głównego bohatera, mocny makijaż jego mieszkańców (czarne, podkrążone oczy, ciemne włosy i trupio blada cera matki, pokojówki i Harolda). Służąca jest wręcz potwornie perfekcyjna i porusza się jak baletnica, do tego w rezydencji słyszymy częste krzyki bohaterów i niepokojące dźwięki – wybuchy czy strzały.
Scena podzielona jest na dwie części: po lewej mieszkanie Harolda i jego matki (ponure, utrzymane w bieli i czerni, tak jak i stroje jego domowników), po prawej zaś pełen intensywnych barw (pomarańcz i róż) dom Maude, wraz z jego zawsze kolorowo ubraną lokatorką. Ta kontrastująca przestrzeń dopełnia różnic osobowości i życiowej energii, jakie dzielą tytułowych bohaterów. W poszczególnych scenach zmienia się także tło – sceneria wyświetlana jest na rzutniku i uzupełniana o zjeżdżające z góry drzewa czy nagrobki.
Istotnym elementem spektaklu jest grana przez Radosława Michalika na pianinie muzyka. Znakomicie podkreśla nastrój i napięcie poszczególnych scen, imituje ruchy bohaterów, na przykład baletowe kroki służącej. Interwencje muzyka są częścią fabuły, bo Maude czasem zwraca się do niego „maestro” i prosi o nieco weselszą nutę lub o akompaniament do piosenki. Kompozycje kojarzą się z historiami grozy, oparte są na niskich, pełnych napięcia tonacjach.
Obsada to świetne grono, z którego wyróżnia się odtwórczyni Maude, Maria Meyer. Uwagę przykuwa także Anna Surma, grająca kandydatki na wybrankę Harolda: zbudowane przez nią postaci pozbawione są sztampowości, a przez wyolbrzymienie kilku cech wywołują znakomity efekt komiczny. Urzeka również wykonawczyni ról ogrodniczki i policjantki Izabela Malik, już samo pojawienie się jej (sposób mówienia, poruszania się) budzi śmiech widza. Pośród bohaterów charakterystyczna jest foka Maude, którą starsza pani chciała uratować z zoo i tymczasowo przechowuje w mieszkaniu; wcielająca się w zwierzę Zuzanna Marszał figluje i tańczy. Nieco stereotypowy wydaje się ksiądz, ale to z winy autora a nie Sławomira Banasia, który świetnie poradził sobie z postacią zbudowaną na „niemęskich” cechach. Piskliwy głos, niepewność, psychiczna słabość, delikatność budzą oczywiście śmiech, ale pozostawiają w widzu niesmak.
Naturalne, często wywołujące efekt komiczny dialogi to mocny atut sztuki Colina Higginsa i polskiego przekładu Julity Grodek. Scenariusz przepełniony jest mądrością życiową, przejawiającą się w przemyśleniach Maude, która filozoficznie tłumaczy rzeczywistość Haroldowi. Nieoczywisty humor, oparty na tematyce śmierci, a także komicznych kreacjach bohaterów, sprawia, że rozrywka staje się przestrzenią do refleksji, zwłaszcza że mocne zakończenie pozostawia w widzu wiele emocji.
Małgorzata Pabian – studentka sztuki pisania na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, pasjonatka literatury i teatru.