EN

25.01.2024, 10:26 Wersja do druku

Slay

„Joga” Emmanuela Carrère’a w reż. Anny Smolar w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

fot. Natalia Kabanow

Motto: „Joga Smolar super” (esemes do przyjaciela).

Francuz z deprą w psychiatryku, a cały zwrot akcji polega mniej więcej na tym, że facet nie ma depresji, lecz depresję z manią, to znaczy dwubiegunówkę. Szczerze mu współczuję, ale mówiąc jeszcze szczerzej: co mnie to obchodzi? Problemy ludzi bogatych cenię tylko estetycznie. Życie ich nie bawi, to niech jedzą ciastka. Od kiedy każdy jest w takim albo innym spektrum, schorzenia psychiczne mocno spowszedniały i już nie cieszą jak kiedyś.

Trzeba naprawdę wielkiego talentu, żeby ze stękań francuskiego pieska wydoić coś pożywnego, więcej: coś pięknego. Bolączki pierwszego świata mają to do siebie, że wzruszają głównie tych, których dotyczą. I jeszcze ta Francja. Z ciężkim sercem, lecz przyznajmy, że Francuzi są najbardziej irytującym narodem pod słońcem.

Plotki przed spektaklem były podzielone. Jedni mówili, że dobre, a inni, że długie. Pragnę zaprzeczyć obu tym opiniom. Joga Anny Smolar według powieści Carrère’a wcale nie jest dobra, tylko bardzo dobra, a co do długości, to już jak kto woli, kwestia subiektywna, mnie weszło jak kompot.

Ogólnie optuję za tym, by polskim teatrom zrobić to, co Bóg Sodomie, ale wtedy wyskakuje ta ostatnia sprawiedliwa i psuje zabawę. Jeszcze nie widziałem złego przedstawienia w reżyserii Anny Smolar. Twórczość tej artystki to najlepszy dowód na to, że ludzie z depresją bynajmniej nie mają racji, bo nie wszystko jest bez sensu.

Szedłem pełen kiepskich przeczuć. Joga Carrèra jest szpitalnym ego tripem, lansem psychiatrycznym, wywalaniem flaków, które niekoniecznie wnoszą coś nowego. Autor ma najgorzej. Jego dół jest głębszy niż twój. Klasa wrażliwa lubi rozczulać się nad swoimi stanami wewnętrznymi, bo kto bogatemu zabroni? Adaptacja takiej prozy raczej nie rokuje. Userka portalu Lubimy Czytać podzieliła się odczuciem: „Joga to pierwsza książka Carrère’a, którą przeczytałam, i chyba ostatnia. Sięgnęłam po nią, bo rozważałam wybranie się na spektakl teatralny na jej podstawie. Raczej nie pójdę”. Gdyby jednak, przełamawszy się, wpadła do Starego, zmiękłaby jej rura.

Najczarniejsze przypuszczenie, że nam zaserwują ckliwe babranie się w traumie, mroku i cierpieniu, zostaje zdetonowane na starcie wieczoru, a potem wchodzi pani Pomykała, by przekłuć balonik w sprawie orientalnych technik oddychania. Gra scenkę z Romanem Gancarczykiem jak Meryl Streep z Bruce’em Willisem w Ze śmiercią jej do twarzy. Willis świszczy nosem, kiedy wypuszcza powietrze, co Meryl kwituje tak zwanym otwartym tekstem: „Could you just not breathe?”.

Od tego momentu nabrałem pewności, że nie stanie mi się krzywda. Jeśli umrę, to nie z nudów. Twórcy mają dystans do pierdów pisarza, za co on powinien po prostu im podziękować. Jestem dopiero po pierwszym oglądzie dzieła, więc jeszcze kompletnie nie wiem, o czym to w ogóle było, poza tym że o pierdolcu, bo tyle można wyczytać w opisie na stronie. W każdym razie – działa! siada! żre! Czy to ważne czemu? Na ile umiem ocenić, nie ma tu ani jednego fałszywego tonu. Jest to przedstawienie, na które nie warto nie przyjść.

Trigger warning dla artystów: istnieje ryzyko, że po obejrzeniu Jogi przesra Was z zazdrości.

Najważniejszą cechą twórczości tej reżyserki jest szacunek dla widowni. Spektakle inscenizuje nie dla wywłok z towarzystwa, por. akapit wyżej, tylko dla normików, którzy chcą coś przeżyć, czegoś się dowiedzieć, na przykład o sobie. Smolar zna swój target i nie wstydzi się go cenić. Nie przypomina tych twórców, dla których „wytrącanie widza ze strefy komfortu” polega na obrażaniu jego inteligencji. Smolar wydaje się za mądra i za fajna na to, aby stanowić banalną przedstawicielkę klasy kreatywnej. Znowu ratuje honor scen polskich. Od kiedy Monika Strzępka stała się nieaktualna, Anna Smolar godnie dzierży palmę najlepszości.

Miło ze strony spektaklu, że nie jest o Polsce, inaczej niż większość rodzimych widowisk. Joga to teatr jak dawniej, na temat Paryża. Porusza problemy międzynarodowe, po prostu kondycję ludzką oraz ból istnienia, najbardziej demokratyczną sprawę we wszechświecie.

W Jodze najcenniejszy zasób naturalny stanowią aktorzy. Choćby Michał Majnicz w wydaniu na miękko w bromance’owym duo z Radzikiem Krzyżowskim, kumplem z Instagrama. Grają dwie fazy psychiczne autora powieści, jakby postać dwufazową. Wykonują delikatny, wręcz subtelny wykon, zupełnie nie po warunach. Alicja Wojnowska (szczególnie w roli ze Lśnienia) i Łukasz Stawarczyk (zwłaszcza w roli z „New York Timesa”) świetnie się sprawdzają w przedstawieniach Smolar, co wiemy od czasu Halki oraz remake’u Kopciuszka. Dorota Pomykała, nowa w tej stajni aktorskiej, przecudnie wypada jako dobry troll. Brakuje mi Grązi, która dała czadu w Halce, #pamiętamy, #tęsknimy i #niemożnamiećwszystkiego. Boskość Małgorzaty Zawadzkiej to już fakt powszechnie znany, choć wielu potrzebowało sygnalisty z zagranicy, by go zasygnalizował i walnął pieczątkę. Mam przypisy na to, że wiedziałem dużo wcześniej i trąbiłem wszem & wobec. Zawadzka u Smolar szczególnie pięknie się jawi w roli obsmarowywanej żony. Za występ w O’Neillu nie dano aktorce Nagrody Zelwerowicza. Margaret Atwood również nie dostała Nobla, bo „życie to dziwka” (Dahlia de la Cerda, Wściekłe suki, tłum. Katarzyna Okrasko).

Tak tylko zapytam z zawodowej ciekawości: czy ten spektakl ma tłumacza? Książka – jak najbardziej, i to prawie na okładce, ale teatr jeszcze nie wie o tej odmianie postępu.

Czy hermeneutyczna kategoria slayu zdążyła się przyjąć w polskiej krytyce teatralnej? Może nie było okazji? Nic nie było aż tak dobre, by to coś fetować najwyższą pochwałą? W takim razie czas rozszerzyć słownik języka polskiego, który zwykł celować w zjebkach, nie w słodzeniu ludziom. Wyjaśnienie dla old boyów: slay oznacza „bardzo fajne”. Slay równa się „masakra” ze znakiem dodatnim.

To tyle na temat Jogi, lecz jeszcze chciałbym coś dodać jako widz okazjonalny, który się dziwuje, co to się wyrabia w placówkach kultury.

Z psychopatologii życia teatralnego. Standing ovation nie jest już dowodem na nic, ostatnimi czasy bowiem owacja się skrapla niczym para wodna w saunie. Rzadko chodzę do teatru, ale zawsze wstają, zawsze, nawet po… Nie powiem. Konflikt interesów.

Zauważyli Państwo, że bilety na spektakle ostro podrożały? Jak wszystko, rzecz jasna, jednakże w polu kultury to szczególnie boli, bez chleba człowiek przeżyje, ale nie bez igrzysk. Kochane działy promocji, umówmy się tak. Za zniżkę mogę Was zrecenzować do „Materiałów nadesłanych”, za darmowe zaproszenie – zrecenzować nieszczerze, a za niewielką dopłatę – obrzygać Wam konkurencję.

Skoro głos w sprawach branżowych zabieram raz na ruski rok, a raczej się to nie zmieni, bo do wyższych rzeczy zostałem stworzony, pozwolę sobie zauważyć: wygląda na to, że konkursy dyrektorskie wygrywa się w prasie. Ogłaszasz rok wcześniej, co ci wróży wróżka albo podpowiada konieczność dziejowa, i czekasz na bieg wypadków, licząc nie po cichu, że samospełniająca się przepowiednia sama się spełni. Jedna osoba artystowska już zwyciężyła w ten sposób, dając dobry przykład.

Źródło:

Materiał nadesłany