Długo dojrzewające wyznanie. Poleca się obejrzenie filmików, które są integralną częścią wylewu oraz zdekodowanie licznych i ważnych dla całości dygresji.
Po obejrzeniu „Lilli Wenedy” w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego doszły do mnie informacje o podejrzeniu mobbingu i molestingu w Teatrze Wybrzeże. Zwlekałem z napisaniem recenzji, bo dla mnie była to sytuacja dyskomfortowa. Jednak spektakl zasługiwał na omówienie, więc popełniłem tekst (Jak napisać recenzję ze spektaklu, o którym wie się za dużo?), delikatnie sugerując, że zdarzyło się coś niedobrego. Delikatnie na pewno w stosunku do informacji, jakie uzyskałem z wielu źródeł.
Reakcja nadeszła równie szybko, co niespodziewanie. Cały Teatr Wybrzeże, tak można było wnioskować z pierwotnego podpisu, wybatożył mnie przykładnie:
„Z niesmakiem, graniczącym z zażenowaniem, zdumieniem i oburzeniem przeczytaliśmy na portalu e-teatr tekst pana Piotra Wyszomirskiego „Jak napisać recenzję ze spektaklu, o którym wie się za dużo?”, który pod płaszczykiem recenzji przedstawienia LILLI WENEDY jest stekiem pomówień, supozycji i insynuacji.
Zapewne Grzegorz Wiśniewski podejmie stosowne kroki dla obrony swojej prywatności i dobrego imienia.
A Teatr Wybrzeże zapewnia, iż już od wielu miesięcy działają tutaj wdrożone z akceptacją wszystkich pracowników procedury antymobbingowe. Wybrzeże, jak każda instytucja, nie ma obowiązku podawać do publicznej wiadomości informacji o swoich wewnętrznych działaniach ani przebiegu procesów realizacyjnych, konfliktach czy ich braku, burzliwych problemach czy pogodnym błogostanie. Jeśli istnieje taka konieczność mamy od tego rzecznika prasowego i swoje kanały informacyjne”.
Wyszomirski odpowiada na komunikat Teatru Wybrzeże / „Teatru”
W sukurs Teatrowi przyszedł Jacek Kopciński, którego szczerze i wytrwale podziwiam za niewiedzę teatralną i kulturową. W swoim felietonie w swoim piśmie wyzwał mnie od donosicieli i wytknął w pakiecie kilka kiksów stylistycznych. A co ja na to?
Teatr za firankami czy teatr wiarygodny?
Jak naiwniak z interioru brnąłem dalej! Poprosiłem dyrektora Orzechowskiego o wypowiedź w sprawie. Było to podczas próby medialnej do „Powarkiwań drogi mlecznej” w jego reżyserii.
Spoko, czas i miejsce nie teges, więc umówiliśmy się na wypowiedź podczas próby medialnej do „Niepokoju”, kolejnej reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Umówiliśmy się. Poniższy film oddaje dyskomfort sytuacji, technicznie nagranie obrazu jest punkowe, ale to zapis momentu:
Ciągle miałem problem. Nie mogłem napisać recenzji, dopóki czegoś nie zrobię. I nagle olśnienie! Dostałem linka z zapowiedzią nowego sezonu sceny naszej narodowej i znalazłem tam informację o planowanej premierze „Marii Stuart” w reżyserii… Grzegorza Wiśniewskiego! Dzięki Janie Englercie, niezapomniany odtwórco spiżowych moralnie postaci Zygmunta i Erwina Malinioka, na których budowałem za młodu kościec etyczny! Dzięki i… przepraszam! Teraz już wiem, że zbłądziłem, byłem głupim, pyszałkowatym ślepcem. Grzegorz Wiśniewski jest super i wysławi jeszcze bardziej narodową scenę. Przeżyłem szok, zakończony dezintegracją pozytywną.
Przez cały czas od „Lilli Wenedy” byłem jedyną osobą, której sprawa zachowania Wiśniewskiego i otoczenia sprawiała ból. Koleżanki i koledzy dziennikarze nie zauważali problemu, czułem się źle z tym wszystkim, że psuję atmosferę lepszości i błogostanu, bo przecież tak pięknie się kłamie w dobrym towarzystwie, a ja głupi zadawałem niewygodne pytania. I kolejne olśnienie po narodowym: ja po prostu Grzegorza Wiśniewskiego kocham. To miłość dziwna, może trochę sztokholmska, ale pewna i głęboka. Nikt lepiej jej nie zaśpiewał jak Dave! I koniecznie wsłuchajcie się w słowa.
Powinienem już tylko kochać, być już tylko grzeczny i przymilny, bo teatr musi grać, nie? Powinienem prosić o ostatnią szansę na nawrócenie, naprawę błędów, prosić o miłosierdzie. I oczywiście o wejściówki. Jasne, dlatego śpiewam sobie pod nosem: