W zakończonym sezonie starość, choroby, odchodzenie stały się tematami równie modnymi co stosunki polsko-żydowskie (zwłaszcza po publikacji "Strachu" Jana Tomasza Grossa), historie małych ojczyzn (miasta od Pomorza po Śląsk opowiadały o swoich wojennych i powojennych losach) czy wszelkiego rodzaju rewolucje (od francuskiej po seksualną) - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Nic zresztą dziwnego, skoro to właśnie starość zdaje się najważniejszą formą obcości naszych czasów. Po Żydach, kobietach i homoseksualistach z pogardą i wykluczeniem spotyka się człowiek nieatrakcyjny fizycznie, niezdolny do nadążania za zmianami. W reklamach brylują wprawdzie rześcy sześćdziesięciolatkowie, dinozaury rocka wyruszają w kolejne trasy, kolorowe pisma zasypują czytelniczki radami, jak umknąć wskazówkom zegara. Wszystkie te przekazy mówią jednak: starość nie jest naturalnym etapem ludzkiego życia. W starość popada się z własnej winy, przez zaniedbania i lenistwo. Kto pozwolił sobie na zmarszczki, chorobę, niedołęstwo - zasłużył na potępienie. Kupował za mało kremów, nie uczestniczył w warsztatach radości życia, nie stosował zastępczej kuracji hormonalnej. W kulturze wiecznie młodych, wiecznie wypłacalnych nabywców nie ma dla niego miejsca. Media, skupiając się na "pięknych sześćdziesięcioletnich", celowo pomij