"Kobiety, strasznie śmiać się!" Rity Jankowskiej i Mai Miro oraz "Cztery" Marcina Hericha w ramach „Szczelin. Kobiet w sztukach performatywnych” Instytut Grotowskiego we Wrocławiu. Pisze Adam Zawadzki z Nowej Siły Krytycznej
W trzeciej odsłonie projektu „Szczeliny. Kobiety w sztukach performatywnych” Instytut Grotowskiego we Wrocławiu pokazał dwa spektakle, monodramat Moniki Wachowicz, zaprosił na wystawę fotografii i zajęcia w czytelni.
Najwięcej widzów przyciągnęło krótkie widowisko physical theatre „Cztery” według scenariusza i w reżyserii Marcina Hericha. Występują w nim (jednocześnie współtworząc choreografię) Alina Bachara i Monika Wachowicz z Teatru A Part w Katowicach oraz Katarzyna Pastuszek i Aleksandra Śliwińska z Teatru Amareya w Gdańsku. Monika Wachowicz, także kuratorka „Szczelin”, zapowiedziała spektakl jako dzieło otwarte: „Zostawić niedosyt. Nie ma założenia, ile to ma trwać. W naszym odczuciu to nie jest krótko. To było tyle, ile chcieliśmy opowiedzieć. A reszta zostaje w wyobraźni widza”.
Pokaz w Centrum Sztuki „Piekarnia” trwał zaledwie czterdzieści minut. Aktorkom mogło być po prostu zimno, występują nago (przedstawienie dozwolone jest dla widzów dorosłych). Na początku tancerki spokojnie podchodzą do widzów, jakby prezentowały swe ciała. Przystępują do gimnastycznej rozgrzewki, stając w miejscu, wykonują szybkie ruchy i krzyczą. Przechodzą do kolejnych działań, także z użyciem rekwizytów. Przyciągają na scenę wiatraki przypominające wielkie czasze suszarek do włosów na statywach. Wykonują przy nich indywidualne układy ruchowe. To scena wręcz uwodzicielska. W choreografii dostrzec można inspiracje pool dancingiem. Tańczą też z podwiewaną przez wentylatory przezroczystą folią malarską, na koniec zakładają ją na głowę niczym weselny welon i schodzą ze sceny ekspresyjnie oświetlonej na czerwono. Muzyka (Angel, Kato Hideki, Mr Geoffrey & JD Franzke) towarzyszy tancerkom jedynie jako tło i tylko w niektórych scenach.
Premiera przedstawienia miała miejsce w 2018 roku, tym bardziej dziwi, że dostrzec w nim można było niedopracowanie: niedbałość ruchów, brak synchronizacji, martwe twarze.
Poemat dokumentalny „Kobiety, strasznie śmiać się!” to forma performatywna zbudowana na wywiadach. Autorskie określenie poemat odnoszę do „hipnotycznej” reżyserii. Efekt hipnozy wprowadzał element scenograficzny w kształcie odwróconej litery „Y” (możemy czytać go jako symbol kobiecości), wiszący pośrodku sceny i co jakiś czas wprowadzany w ruch; a także etniczne brzmienia muzyki wykonywanej na żywo na historycznych fletach poprzecznych. Spektakl składa się z dziesięciu autentycznych historii z życia współczesnych kobiet. Jego autorki Rita Jankowska (tekst i wykonanie) i Maja Miro (muzyka, także odtwarzana z nagrań) to prawdziwe fachwomenki. Po każdej opowieści Jankowska rozlewa wodę z jednej z dziesięciu misek ustawionych rzędem z przodu sceny i odwraca ją do góry dnem. Jedenasta misa umieszczona jest w drewnianym wahadle, w finale aktorka umieszcza w niej rozgnieciony owoc granatu.
Historie kobiet dotyczą zadawanego im cierpienia psychicznego i fizycznego, to jest rozpiętość tematów od przemocy domowej po gwałt w czasie wojny w Czeczenii. Każda uruchamia inne emocje, a zarazem środki wyrazu. Niektóre zaczynały się zupełnie niewinnie, by nagle przeobrazić się w akt destrukcji wobec kobiety. Z każdą opowieścią narastało poczucie jej nieporadności i bezwyjściowości sytuacji, w jakiej bohaterka się znalazła. Wydobyty światłem cień aktorki padał na przeciwległą ścianę tworząc osobną opowieść. Siedząca z boku sceny Maja Miro miał „swoje” światło. Obserwowanie jej gry na unikatowych fletach (większość z nich widziałem i słyszałem pierwszy raz w życiu) to intrygujące doświadczenie.
Oba te spektakle mają coś wspólnego – oprócz tego, że są o kobietach – sentymentalizm. W kontekście sztuk performatywnych daje to efekt szczególnej dotkliwości.