„Seks, hajs i głód” wg Emila Zoli w reż. Luka Percevala w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej”.
Luk Perceval w 135-minutowym spektaklu „Seks, Hajs i Głód” w Narodowym Starym Teatrze próbuje serwować krem z 20 tomów cyklu Emila Zoli. Widz musi najpierw pokojarzyć postaci. Potem jest deklaratywnie.
Luk Perceval, ważna postać europejskiej sceny, powrócił do Narodowego Starego Teatru w Krakowie i przygotował adaptację monumentalnego cyklu powieści „Les Rougon‑Macquart” autorstwa Emile’a Zoli.
Wcześniej z zespołem Starego odniósł sukces spektaklami „3SIÓSTR” wg Antona Czechowa i „Pewnego długiego dnia” wg Eugene’a O’Neilla. Dla obu znalazł wyjątkową formę. Dla pierwszego – beckettowsko-postkantorowską. Dla drugiego – wstrząsającej, psychodramy o współuzależnieniu. Nic dziwnego, że te dwa przedstawienia zostały obsypane nagrodami.
Najnowsze „Seks, Hajs i Głód, czyli kronika rodzinna według Zoli” jest powrotem Percevala do Zoli właśnie. Wystawiał go już w formie trzech osobnych spektakli (granych również razem jako maraton teatralny), koprodukowanych w latach 2015-17 przez Ruhrtriennale i Thalia Theater w Hamburgu. Wtedy trzy części nazywały się „Miłość”, „Głód”, „Pieniądze”, czyli grzeczniej niż w Krakowie. Całość trwała osiem i pół godziny.
To prawda: narzeka się na rozwlekłe spektakle, okazuje się jednak, że krótkie też mogą być męczące. Po obejrzeniu krakowskiej premiery dnia 18 stycznia 2025 r. można było pomyśleć, że dłuższa forma dałaby większą szansę na opowiedzenie złożonych rodzinnych relacji trzypokoleniowej sagi. Ale może właśnie skondensowanie złożonej historii do dwóch godzin i kwadransa miało w zamyśle reżysera wywołać wrażenie teatru totalnego i zgiełku rapsodyczno-mikroportowego?
Luk Perceval i Zola
Od początku otrzymujemy natłok informacji o postaciach i relacjach między nimi, ale dezorientację pogłębia błyskawiczne tempo gry i inicjowania kolejnych wątków. Nadekspresja wzmożona przez mikroporty, znakomitych skądinąd aktorów Starego, zagłusza myślowy dialog. W rozpoznaniu widowiska Percevala nie pomaga niemal symultaniczne podawanie tekstu. Komunikaty ze sceny bombardują, idą do ataku na widownię. Uwaga widza odbija się od ściany słów i potoku informacji. Podobnie krzykliwy jest orwellowski „1984" Percevala w Berliner Ensamble. Reżyser wie o co chodzi. Aktorzy też.
A widzowie? Oglądając aktorsko-reżyserski blitzkrieg w Krakowie mają się zastanawiać, czy rozrzucanie książek po scenie znaczy, że chaos oraz to, że wielu rzeczy „nie łapią” - są celowe? Mamy się zgubić w kapitalistycznej rzeczywistości Zoli, jak jego bohaterki i bohaterowie? Najlepiej od razu się poddać? Ale co wtedy? Najbardziej empatyczni zastanawiają się nad dwupakiem, czyli biletami na dwa spektakle, by dać szansę reżyserowi. I sobie.
Nie ulega wątpliwości, że Perceval zdecydował się opowiedzieć przede wszystkim losy doktora Pascala, alter ego Emila Zoli z elementami Charlesa Darwina i jego nieślubnej siostry Gerwazyny, której córką jest Nana, kurtyzana. Pojawia się też młodszy brat Pascala – Saccard, finansujący powstanie banku i Kanału Sueskiego. Jest też Etienne, bohater „Germinala" o strajku górników i jego tłumieniu, a także Jakub Lantier, maszynista-morderca. Ustalenie podstawowych faktów to niewielki powód do teatralnej satysfakcji.
Seks, hajs i głód w Starym Teatrze
Z powikłanej relacji o życiu bohaterów możemy też wnioskować o próbie ucieczki przed losem rodziców i popadaniem w inne formy rodzinnego fatum. Rzecz robi ponure wrażenie, ale Perceval dał też aktorom szansę na kabaretowe żarty z pastiszowaniem XX-wiecznym francuskich szlagierów, włączając w to wykonanie przedszkolno-szkolnej parafrazy „Wiem, wiem stałaś pod latarnią...”.
Na ciemnej scenie, rozświetlanej tylko zimnym, ledowym światłem (a potem latarkami), gdzie ogromne litery – scenograficzne dominanty Annette Kurz, oznajmiają tytuły kolejnych części spektaklu, siłą rzeczy historia Nany otrzymuje barwniejszy przebieg, choćby dzięki burdelowej czerwieni, głównie zaś popisowej grze Ewy Kaim i Aleksandry Nowosadko.
Muzykę na żywo gra również na pianinie Roman Gancarczyk. Czasami to buduje nastrój, czasami wzmaga kakofonię.
Nana, której poświęcono więcej czasu i miejsca, a podobnie jest z wątkiem strajku górniczego – lepiej przykuwają uwagę. W górniczej historii klarowniej dochodzi do głosu potężne aktorstwo Małgorzaty Zawadzkiej i Anny Dymnej. Krzyk Zawadzkiej i szept Dymnej.
Moc krakowskich aktorów jest wielka jak głos Krzysztofa Zawadzkiego. Lub delikatność Magdy Grąziowskiej. Ale co dał im powiedzieć reżyser? Że świat jest okrutny, rządzą nim pieniądze i popędy?
Byłoby lepiej, gdyby zapanowała sprawiedliwość. Oczywiście! Taka diagnoza wypada jednak dość banalnie.
Program jest ważny
I jeszcze jedno: w ostatnich latach wiele w teatrach poświęcono uwagi, by poza wkładem artystów w efekt finalny przedstawienia eksponować znaczenie pracy techników i rzemieślników w pracowniach. Jednocześnie nie podaje się na stronach internetowych, ani w tradycyjnych papierowych programach podstawowych niegdyś informacji, jakie aktorzy grają postaci, a przecież to ich wielki wysiłek. Oraz publiczności, by wszystko na własną rękę rozszyfrować.
To nie jest uwaga wyłącznie pod adresem Starego, gdzie dyrekcję objęła Dorota Ignatjew i Jakub Skrzywanek. Większość teatrów w Polsce unika podawania podstawowych wiadomości o aktorach. Warto do nich wrócić, zwłaszcza w spektaklach typu „wszystko wszędzie naraz”.
W programie czytamy też, że muzykę skomponowała i wykonuje na żywo Justyna Skoczek. A kto skomponował francuskie szlagiery?
Na koniec muszę wspomnieć, że o tym, co chciał pokazać i opowiedzieć reżyser można przeczytać w programie – w wywiadzie z Percevalem oraz w osobnym omówieniu. Przed rozpoczęciem przedstawienia to spoiler, a po zakończeniu – klasyczna musztarda po obiedzie. Spektakl powinien tłumaczyć się sam.
Nie wykluczam, że kiedyś tak się stanie. Premiera to premiera, karawana jedzie dalej. To prawda: nie takie rzeczy działy się w teatrze. Zwłaszcza w Starym.