EN

29.03.2022, 15:55 Wersja do druku

Science fiction Puccini

 „Turandot” Giacomo Pucciniego w reż. Karoliny Sofulak w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Edyta Dufaj

Turandot w Operze Krakowskiej to spektakl łączący w sobie dwa porządki – dostojność, powagę i całe emploi cesarskiego dworu oraz popkulturowe mrugnięcie okiem do widza, lubującego się w Diunie czy Gwiezdnych Wojnach. Premiera ostatniej (niedokończonej) opery włoskiego kompozytora, stała się okazją do przyjrzenia się temu, w jaki sposób klasyczne w formie przedstawienie próbuje zmierzyć się z całkiem współczesnymi problemami m.in. nadciągającej katastrofy ekologicznej.

Oszczędna, surowa scenografia przedstawia monumentalne wejście do cesarskiego pałacu, znajdującego się pośród pustynnej, wyjałowionej ziemi. Na drzwiach wyryto znak, symbol, pulsujący różnymi kolorami. Całość konstrukcji przywodzi na myśl tajemniczy portal z kinowego przeboju Gwiezdne wrota z 1994 roku. Tu, podobnie jak w filmie Rolanda Emmericha, bariera prowadząca do innego świata, pragnienie przedostania się na drugą stronę, stanowi motor napędowy cały akcji. Znajdujący się poza oficjalnym, pałacowym obiegiem lud, przypomina buńczucznych, pustynnych nomadów, bohaterów kolejnych odsłon serii Mad Max, walczących o każdą kroplę wody. Precyzyjne oddzielenie tych, którzy sprawują władzę, od tych którzy próbują przetrwać, stanowi niezwykle aktualny, katastroficzny obraz deficytu podstawowych dóbr, jak np. woda czy pożywienie. Fakt, że zebrany tłum podszedł już pod pałacowe schody, świadczy tylko i wyłącznie o tym, że jesteśmy dosłownie „za pięć dwunasta” od zniszczenia własnej planety.

Spośród tłumu wyróżnia się Kalaf (Dominik Sutowicz), który pragnie zdobyć serce niedostępnej Turandot (Wioletta Chodowicz). Księżniczka słynie z niezwykłego okrucieństwa – niczym modliszka ścina głowy śmiałkom, którzy nie zdołają poprawnie odpowiedzieć na wymyślone przez nią zagadki. W ten sposób broni dostępu do swej cnoty oraz przepracowuje traumę po skrzywdzonej przez barbarzyńskiego najeźdźcę prababce. Sposobem na obronę przed męskimi zalotami jest również przyjęcie przez Turandot figury femme fatale, której uosobieniem są jej osobiste damy dworu (Paulina Stach-Puskowska, Anna Wodyńska-Piętka), ubrane w czerwone suknie, które jednym ruchem ręki potrafią zmienić się w kształt i formę przypominające waginę. Kuszenie i niedostępność są dla Turandot tarczą.

Kalaf wbrew obawom swojego ojca Timura (Wojtek Gierlach) i ku przerażeniu zakochanej w księciu Liu (Katarzyna Oleś-Blacha) postanawia podjąć wyzwanie Turandot. Baśniowość ostatniej części spektaklu, polegająca na tym, że książę musi wykazać się sprytem i mądrością, by posiąść (okropnie seksistowskie słowo) królewnę, zostaje przełamana przez akt symbolicznej przemocy – pocałunku, którego ona nie chce, ale on przecież „wie lepiej”, co dla niej dobre. Oczywiście nie można patrzeć na Turandot z perspektywy dopisanego po śmierci autora kiczowatego zakończenia utworu. Opera autorstwa Pucciniego kończy się po śmierci Liu. Bez odpowiedzi pozostanie pytanie, czy tworząc tak wyraziste postaci (zwłaszcza kobiece) autor pozwoliłby na disneyowski happy-end?

fot. Edyta Dufaj

Jeśli opera, to śpiew i muzyka. Pod względem wokalnym spektakl stoi na bardzo wysokim poziomie. Emocje, jakie potrafią wydobyć z siebie poszczególni śpiewacy, świetnie obrazują to, co dzieje się wewnątrz każdego bohatera. Szczególnie warty odnotowania jest z pewnością występ Katarzyny Oleś-Blachy, śpiewającej partię Liu. Na mnie jednak, największe wrażenie wywarły partie śpiewane przez tłum poddanych. Chór uciemiężonego ludu dosłownie dudnił w uszach widzów/słuchaczy. Orkiestra pod dyrygenturą Tomasza Tokarczyka świetnie wyodrębniała „orientalne” akcenty spektaklu, przez co fabularne Chiny nie wydawały się już tak odległe. 

Turandot w Operze Krakowskiej trafi do widzów w różnym wieku. Starsza widownia nie musi obawiać się realizacji cytatu z Kantora, że „Do teatru nie wchodzi się bezkarnie”, więc może spędzić wieczór bez zażywania tabletek na uspokojenie. Z kolei dla młodszych jest to świetna okazja do odczarowania opery jako trącącej myszką rozrywki dla posiwiałych snobów. Tak czy owak – do opery marsz!

fot. Edyta Dufaj

Tytuł oryginalny

Science fiction Puccini

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Piotr Gaszczyński

Data publikacji oryginału:

29.03.2022