EN

10.05.2021, 09:17 Wersja do druku

Rozwód z Fredrą

"Śluby panieńskie, czyli ELEKTROmagnetyzm serca. Work in progress"  w reż.  Macieja Wiktora w  Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Wojciech Jerzy Kieler w portalu Teatrologia.info.

fot. Jarosław Kuśmierski / mat. teatru

Czytania performatywne ostatnimi czasy coraz częściej nie są już traktowane jedynie jako etap pracy nad spektaklem, ale zyskują status autonomiczny. W tym sezonie czytanie jako bardzo udany produkt finalny zaprezentowały między innymi reżyserki Vita Maria Drygas (Henryk V) i Helena Radzikowska (Joanna Szalona; Królowa). Wrocławskie Śluby panieńskie, czyli ELEKTROmagneztyzm serca to jednak przypadek zupełnie innego rodzaju. Podtytułowe „work in progres” dotyczy, jak się okazało, nie tylko czytania ról, ale także kompozycji spektaklu. Zamiast szlachetnego non finito przedstawiono publiczności mało logiczną sekwencji scen, z których niektóre zdawały się być dostawione naprędce i zupełnie pozbawione napięcia dramaturgicznego. Dynamika spektaklu spadała z minuty na minutę. Dotyczy to nie tyle gry aktorskiej, co przede wszystkim miałkości akcji, która – gdy tylko wymknęła się spod fredrowskiego pióra – ugrzęzła w irytujących mieliznach.

Premiera online tego spektaklu zbiegła się z 75. rocznicą działalności wrocławskiej sceny. Wówczas, w 1946, r. Teofil Trzciński zainaugurował działalność Teatru Miejskiego we Wrocławiu właśnie Ślubami panieńskimi. Do tego wydarzenia świadomie odnieśli się twórcy ELEKTROmagnetyzmu, zaznaczając to w poprzedzającym spektakl trailerze. Dramat Fredry w latach powojennych cieszył się niesłychaną wprost popularnością. W latach 1945-47 wystawiany był aż w dziewiętnastu różnych odsłonach. Dzieło to gości od tego czasu regularnie na polskich scenach. W 1999 słynną inscenizację przygotował Grzegorz Jarzyna w Teatrze Rozmaitości w Warszawie. W ostatnich sezonach widzowie mogli oglądać Śluby między innymi w tradycyjnej inscenizacji Jana Englerta (Teatr Narodowy, Warszawa) czy też w nowoczesnym odczytaniu Andrzeja Błażewicza (Teatr Polski, Poznań). Duet reżysersko-dramaturgiczny Maciej Wiktor i Patrycja Babicka postawił sobie za cel skonfrontowanie dylematów fredrowskich bohaterów z libertyńskim duchem postmodernizmu. Pomysł sam w sobie dość nośny (choć niekoniecznie rewolucyjny) nie został poprowadzony w sposób logiczny, roi się w nim od niekonsekwencji. W rezultacie autorom nie udało się powiedzieć nic nowego ani na temat romantycznej komedii, ani tym bardziej przeprowadzić diagnozy relacji międzyludzkich w czasach internetu.

Andrzej Łapicki nazwał Śluby panieńskie komedią formy, której najsilniejszą bronią jest język – błyskotliwe dialogi, piękno frazy, regularność rytmu wiersza, która przekłada się na tempo scenicznej akcji. Bohaterowie ELEKROmagnetyzmu frazą fredrowską raczą publiczność niezwykle oszczędnie. Wielka szkoda, bo akurat momenty, gdy aktorzy „mówią Fredrą” prezentują się najbardziej obiecująco. Zwraca uwagę łatwość, lekkość i naturalność grania klasycznym wierszem oraz umiejętne transakcentacje. Wszystko to pozwala przypuszczać, że gdyby zamiast „elektrowstrząsów” zdecydowano się na klasyczny „magnetyzm serca”, spektakl miałby szanse powodzenia. Dramaturżka zastąpiła jednak klasyczny tekst źle napisanymi dialogami silącymi się na współczesność (założyła, że miarą nowoczesnego języka jest używanie wyrazów: laska, wtopa, wycyckać, grajdołek) i co gorsza-koszmarnymi rymowankami w stylu: „za nami już kawał wieczora, streszczenia przyszła pora”.

Na scenie dostrzec można podział na trzy grupy bohaterów – postaci starszego pokolenia (Radost, Pani Dobrójska, Jan), młodzi o poglądach tradycyjnych (Aniela, Albin) i kontestujący świat konserwatywnych wartości Klara i Gustaw. Postaci te zróżnicowane są kostiumem, język nie pełni jednak roli dystynktywnej. Jego uwspółcześnienie pozostaje pustym zabiegiem.

Treść spektaklu składa się z dwóch wyraźnie wydzielonych komponentów – niezwykle powierzchownego i odartego z intrygi streszczenia losów fredrowskich bohaterów, skupiającego się właściwie na zaaranżowaniu dwóch małżeństw i części dopisanej w całości przez Patrycję Babicką, ukazującej seksualne ekscesy na czacie, rozwód i ponowne małżeństwa w innej niż poprzednio konfiguracji. W części tej uderza zupełny brak pogłębienia motywacji bohaterów. Relacje między postaciami nie mają kiedy narosnąć i się skomplikować. Maciej Wiktor nie buduje na scenie jakiegokolwiek konfliktu, który stałby się zarzewiem interesujących interakcji. Niedoróbki w warstwie scenariusza i wizji scenicznej skutkują przykrymi niekonsekwencjami. Klara raz, zgodnie z narracją Fredry, zdaje się być kuzynką Anieli, w innym momencie nazywana jest córką Dobrójskiej. Tytułowe śluby wybrzmiewają jak pusta mantra, bo dziewczęta wespół z ich opiekunką od pierwszych scen rozprawiają z radością o wizji małżeństwa. Próżno także szukać magnetyzmu rozumianego jako przyciąganie przeciwieństw. W spektaklu Wiktora trudno znaleźć inne niż ekonomiczne przyczyny, dla których Gustaw miałby się zainteresować Anielą, a Klara Albinem. Pary Aniela – Albin i Klara – Gustaw od początku są na siebie skazane, w podobny sposób odbierają świat, postrzegają zmysłowość, noszą nawet zbliżone stylistyką kostiumy.

Diagnoza reżysera dotycząca współczesności jest trywialna, jednowymiarowa. Przestrzenią zarówno miłości jak i zdrady stał się internet, zniknął romantyzm, miejsce posagów zajęły złote karty płatnicze, za które można nabyć wszelakie usługi towarzyskie. Rzeczywistość jawi się tak kaleka jak irytujące częstochowskie rymy, fałszywe tony w linii melodycznej i przełamanie harmonii tańca. Problem polega jednak na tym, że przedstawiony w spektaklu świat fredrowski nie stanowi przekonującego kontrapunktu względem tak rozumianej współczesności.

Najbardziej razi jednak eksploatowanie seksistowskich klisz. W komedii Fredry kobiety traktowane są przemocowo i przedmiotowo, choć zostało to zakamuflowane przez eksponowanie męskiego punktu widzenia. Zaskakujące, że tą sama drogą poszli twórcy ELEKTROmagnetyzmu. Zarówno cierpiący na „poliamorię” Gustaw jak i Radost sprowadzają kobiety do roli obiektu seksualnego. Podczas wirtualnych „randek” to Gustaw ogląda Klarę, on jest sprawczy, podczas gdy jego wybranka jedynie uwodzi swą cielesnością.

W spektaklu nie brakuje odniesień metateatralnych. Wygłasza je z reguły Jan (Jakub Giel). Niestety, nie są one najwyższego lotu. Często sprowadzają się do tłumaczenia perypetii wyjątkowo opornym widzom: „Wytłumaczę, bo może nie rozumiecie, przed wami pustki egzystencjalne Gustawa w internecie”.

Immanentną właściwością komedii romantycznej powinno być prowokowanie śmiechu. Nie do końca wiadomo, jakie założenia postawił sobie Wiktor. Ze sceny pada wprawdzie deklaracja, że: „miała być komedia, a wyszła tragedia”, ale odczytywać ją można jedynie w katergolach czarnej autoironii. Spektakl śmieszy niestety tylko w momentach niezamierzonej nieudolności jego twórców.

Niedostatki fabularne w niewielkiej mierze uzupełniają rozwiązania zasygnalizowane w warstwie muzycznej i choreograficznej. Na scenie rozbrzmiewają covery utworów Urszuli Dudziak i Marka Grechuty. Mickiewiczowska Niepewność stanowić może swoistą protezę niezaakcentowanych w inny sposób dylematów czworga protagonistów komedii. Rolę interludium i finału spełniają sekwencje choreograficzne na bazie oberka wykreowane przez Mikołaja Mikołajczyka. Wizualizują one wesela. To jeden z najciekawszych momentów spektaklu, nie tylko ze względu na brawurowe wykonanie. W trakcie pierwszego z wesel Gustaw i Albin zamieniają się partnerkami. Zabieg ten uwiarygadnia częściowo ukazany w drugiej części spektaklu rozkład pochopnie zawartych małżeństw.

Jeśli szukać innych pozytywów spektaklu, należy do nich niewątpliwie gra zespołu aktorskiego. Gustaw (Bartosz Buława) urzekał łobuzerskim wdziękiem i dynamiką zmian aktorskiego instrumentarium. Wyrazistą postać stworzyła także Klara (Katarzyna Janekowicz), która znakomicie czuła się w klasycznych scenach i usiłowała rekompensować jałowość dialogów środkami pozawerbalnymi. Stylowo i wiarygodnie prezentował się Radost (Andrzej Gałła). Interesującym pomysłem było uczynienie z Anieli (Aleksandra Chapko) wiejskiej poetki, która swoje przemyślenia zapisuje w pamiętniku i dedykuje ukochanej Anieli. Nieco sztampowo i momentami nadekspresyjnie swą postać zbudował Albin (Błażej Michalski), choć to on właśnie zagrał jedną z najciekawszych scen spektaklu, w której miast uwodzić Klarę banałami, wykorzystuje do tego ptasi gwizdek. Uderza jednak brak wspólnej konwencji gry. Można odnieść wrażenie, że każdy z aktorów sam budował strukturę swojej postaci ze skrawków, które mu zaoferowano.

Ciekawa, choć heterogeniczna, jest scenografia zaproponowana przez Zulę Poznańską. Składa się ona z na pozór przypadkowych mebli i rekwizytów, które współgrają z hybrydalną strukturą spektaklu. Potencjał niektórych rekwizytów i elementów kostiumów nie został jednak scenicznie wykorzystany (lateksowy pas słucki), inne zaś eksploatowano ponad miarę. Konik na biegunach traktowany przez Gustawa z wyjątkową czułością wspaniale dookreślił jego postać – dużego chłopca o ukrytych pokładach wrażliwości, a zarazem wiernego szlacheckiej tradycji. W dalszych scenach więź między drewnianym rumakiem a jego panem zanika, za to z niejasnych (albo zbyt jasnych) powodów, siedząc na tym koniu, jeden ze swych monologów wygłosi Dobrójska (Aldona Struzik).

Fredro we wrocławskim spektaklu wykastrowany został z języka, intrygi i komizmu. Zamiast tego widzom zaoferowano postaci – memy, które przeżywały kalejdoskopowe zmiany akcji w serialowym tempie. Filmowe doświadczenie Macieja Wiktora nie przełożyło się na sukces sceniczny. Trudno jednak wyobrazić sobie reżysera, który sprostałby wyzwaniu, jakie stawia tak źle skrojony tekst. Tym większą konsternację budzi podpis: Patrycja Babicka versus Aleksander Fredro. By pretendować do agonu z hrabią herbu Bończa, próbując przeciwstawić romantycznej frazie i intrydze współczesne środki wyrazu, trzeba dysponować potężnym arsenałem umiejętności, a Dorotą Masłowską autorka testu ELEKTROmagnetyzmu najwyraźniej nie jest. Ze sceny padają słowa: „Gdybym był reżyserem uczyniłbym manewry, by ktoś zagrał Fredrę bez ani słowa Fredry”. Czy można grać Fredrę niefredrowskim językiem? Jak widać – można, scena jest cierpliwa. Dobrze jednak zastanowić się, w jakim celu się to robi i czy na pewno warto.

Śluby panieńskie, czyli ELEKTROmagnetyzm serca. Work in progress. Autor: Patrycja Babicka vs. Aleksander Fredro; reżyseria Maciej Wiktor; dramaturgia Patrycja Babicka; scenografia i kostiumy Zula Poznańska; choreografia Mikołaj Mikołajczyk. Teatr Polski we Wrocławiu, premiera online 30 marca 2021.

Tytuł oryginalny

Rozwód z Fredrą

Źródło:


Link do źródła

Autor:

Wojciech Jerzy Kieler

Data publikacji oryginału:

10.05.2021