EN

2.12.2024, 11:16 Wersja do druku

Rozśpiewany zakon z Hoboken

„Siostrunie” Dana Goggina w reż. Mariusza Kiljana w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.

fot. mat. teatru

„Siostrunie” Dana Goggina to już właściwie komediowy klasyk. Od polskiej prapremiery w 1995 roku (Teatr Rozrywki w Chorzowie) minie za chwilę trzydzieści lat, a tekst cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem twórców. Nic w tym dziwnego, bowiem jest to sztuka niezwykle wdzięczna. Kiedy wypełnić ją ciekawymi, aktorskimi (ale również wokalnymi) charakterami, magia dzieje się sama i tak jest w przypadku realizacji Teatru Kwadrat.

Twórcy zabierają nas do szkolnej hali, w której odbyć się ma się show, jak mówi o nim sama Siostra Przełożona (Hanna Śleszyńska). Zakon Małych Sióstr z Hoboken przeżył istną tragedię. W skutek kulinarnych eksperymentów siostry Julii (dziecięcia bożego), serwującej pewnego dnia zupę przyrządzoną na grzybach własnego zbioru, umierają 52 zakonnice. Zabójczego czynu kucharki nikt nie osądza, w końcu pomogła swoim siostrom szybciej trafić do Bozi, problem polega jednak na tym, że cudem pozostałe przy życiu zakonnice nie mają za co wyprawić pogrzebu. Show ma im pomóc uzbierać pieniądze na to przedsięwzięcie. Ot i pretekst do spotkania – dobry, jak każdy inny.

Sztuka, jako taka, pozbawiona jest bardziej skomplikowanej fabuły. Przedstawienia przybiera raczej formę swoistego wodewilu, przepełnionego muzyką (graną na żywo), tańcem (Ba! Stepowaniem!), a nawet komediowymi etiudami, jak chociażby z końcówki pierwszego aktu, gdy Matka Przełożona nieopatrznie zażywa dopalaczy. Rozbudowana sekwencja aktorskich działań Hanny Śleszyńskiej przy okazji tej sceny była znakomitą okazją do ukazania jej komediowego kunsztu.

W „Siostruniach” tradycyjnie niezwykle ważną rolę odgrywają muzyka i śpiew. O pierwszej wspomniałem już, że była grana na żywo, co stanowi ogromny plus. Na pochwałę zasługuje również ciekawe umiejscowienie bandu oraz wyposażenie go w stosowne kostiumy. Jeśli zaś chodzi o śpiew, to aktorki Teatru Kwadrat świetnie sobie w tym względzie radzą – zarówno solo, jak i w wielogłosach, malując naprawdę intrygujące, muzyczne obrazy. Szczególnie zaskoczyła mnie Olga Kalicka, która porwała publiczność zarazem w swoim solo act’ie opowiadającym o niewdzięcznej roli dublerki, jak i w muzycznej sekwencji na początku drugiego aktu.

Pisząc o wokalnych osiągnięciach aktorek występujących w „Siostruniach” nie bez kozery pominąłem jedynego mężczyznę w obsadzie. Modest Ruciński to zupełnie inna para kaloszy. Jego postać siostry Amnezji bawi każdym nieporadnym gestem, a jednocześnie wzrusza swoją dramatyczną historią. Jego powołaniowy dialog muzyczny to, jak się domyślam, rzecz zupełnie nie łatwa do zagrania i zaśpiewania, ale Ruciński podołał temu wyzwaniu. Jedynym moim zarzutem nie tyle do samego aktora, co reżysera lub choreografki jest zlekceważenie postaci Rucińskiego w samej końcówce. Miałem wrażenie, że po przemianie, jaką przechodzi siostra Amnezja, aktor nie do końca wie, co ma ze sobą zrobić, nie uczestniczy w pełni w choreografiach pozostałej części zespołu, drepcze z miejsca na miejsce – słowem – brakuje tu pomysłu na postać w końcówce.

Kończąc już zupełnie temat muzyki w tym spektaklu należy wspomnieć o naprawdę dobrych przekładach piosenek autorstwa Andrzeja Ozgi. Scenografia Wojciecha Stefaniaka jest w większości pretekstowa i niewykorzystana, ale ładna w obrazku, co w tego typu realizacji zupełnie mi wystarcza. Na oklaski zasłużyła niewątpliwie choreografka Barbara Olech, która za sprawą stosunkowo prostych środków osiągnęła zamierzony efekt. Z kolei sekwencje stepu autorstwa Jiriny Nowakowskiej są naprawdę imponujące (podziwiam aktorów za tę umiejętność). Wreszcie należy wspomnieć o reżyserze Mariuszu Kiljanie, czyli o człowieku w zakresie musicalu i komedii niezwykle kompetentnym. „Siostrunie” to spektakl niewystrzegający się drobnych błędów, ale w ostatecznym rozrachunku naprawdę sprawnie poprowadzony. Przedstawienie bawi, relaksuje i nie ma w nim nużących dłużyzn, co w przypadku tego typu sztuki jest chyba najważniejsze.

Tytuł oryginalny

Rozśpiewany zakon z Hoboken

Źródło:

kpruszynski.blogspot.com
Link do źródła