„Aleja Zasłużonych” Jarosława Mikołajewskiego w reż. Dariusza Starczewskiego w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Mikołajewski w swoim poetyckim dramacie zdaje się pytać, co obecnie znaczy być artystą – poetą, pisarzem, aktorem…? Czy jest jeszcze w naszym życiu miejsce na poezję czy wzniosłość? Jak radzić sobie nie tylko z wszechogarniającą nas samotnością, z upływającym czasem, ale i postępującą pauperyzacją, zwłaszcza teraz, kiedy tak łatwo, z dnia na dzień, otrzeć się można o utratę wszystkiego, o śmierć… czy wręcz jej na każdym kroku wypatrywać? Bo jaka przyszłość nas czeka, gdy coraz trudniej o zabezpieczenie najbardziej oczywistych z ludzkich potrzeb? Takie pytania, oscylujące wokół naszego tu i teraz, rozpostarte w granicach między wzniosłością a śmiesznością, stawia w swoim dramacie Jarosław Mikołajewski, czyniąc to w sposób niezwykle dotkliwy, bolesny i bywa, że prawdziwie przejmujący – pisałem po premierze jego tekstu w warszawskim Teatrze Polonia z Krystyną Jandą w roli głównej.
To dla aktorów bardzo trudny tekst, a szczególnie dla pierwszoplanowej bohaterki, w którą wciela się w krakowskim spektaklu Monika Niemczyk. I postać ta jest zupełnie inaczej pokazana i poprowadzona niż we wspomnianym spektaklu Krystyny Jandy z 2020 roku. Wyczerpanie, pogrążenie w rozpaczy i beznadziei autorki poetyckich tomików jest w Teatrze Bagatela zdecydowanie mniej dotkliwe i poruszające, może dlatego, że zagrane na dość jednorodnym, monotonnym tonie. Niemczyk, przyglądając się ze smutkiem twórczemu i rodzinnemu życiu swojej bohaterki oraz krytycznie oceniając jej powołanie, wydaje się być w swoi pogrążeniu w rozpaczy i beznadziei mało sugestywna i przekonująca, przez to pozbawiona w dużej mierze wiarygodności. A tekst Mikołajczaka (w Krakowie wybrzmiewa jakby był mocno uładzony i znacznie oczyszczony z całego potoku przekleństw, wulgaryzmów i bluzgów, choć może to efekt małej rozpiętości emocjonalnej w roli Moniki Niemczyk) dodatkowo wymaga niezwykłej precyzji w konstruowaniu faktury myślowej, słownej i rytmicznej, którą Starczewski rozbija jakby na dwie płaszczyzny, tę realną, i tę, która dzieje się w głowie protagonistki. Towarzyszące poetce postaci, jej mąż (Dariusz Starczewski), urzędniczka w ministerstwie kultury (Lidia Olszak), matka (Anna Rokita) i urzędnik cmentarza (Paweł Sanakiewicz) w dużej mierze – takie przynajmniej można odnieść wrażenie patrząc na zastosowane rozwiązania sytuacyjne, obsadowe i interpretacyjne – przynależą do sfery imaginatywno-onirycznej. Myślę, że ta dychotomia rozbija niepotrzebnie strukturę dramatu na poszczególne etiudy, które nie składają się na homogeniczną całość, na opowieść mogącą i nam samym pomóc w tym, jak podjąć walkę ze śmiercią czy jak się do niej przygotować.