EN

18.01.2021, 15:09 Wersja do druku

Rozerwany na strzępy habitus

„Powrot do Reims” wg Didiera Eribona w reż. Katarzyny Kalwat, koprodukcja Nowego Teatru z Warszawy i Teatru Łaźnia Nowa z Krakowa online – pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.


fot. Monika Stolarska

Jak poskładać rozerwaną na strzępy tożsamość? Czy to w ogóle możliwe? Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie: kim jestem? W miejscu urodzenia czy w miejscu ucieczki? Jestem tym, kim się urodziłem, czy tym, kogo stworzyłem z doświadczeń, stanów, miejsc i spotkań? Czy odcięcie od miejsca, w którym dorastaliśmy jest możliwe? Katarzyna Kalwat w swoim najnowszym spektaklu „Powrót do Reims” skupia się na temacie uniwersalnym, najistotniejszym dla każdego człowieka: odkrywaniu i konstytuowaniu swojej tożsamości. Reszta to tylko dodatek.

Reżyserka sięgnęła po głośną książkę Didiera Eribona „Powrót do Reims”, w której autor, poważany filozof i profesor socjologii, powraca do patologicznej i przemocowej przeszłości, by tym razem zmierzyć się z nią jako wykształcony i wyautowany homoseksualista. Eribon to jednak tylko figura – wszystkich wykluczonych, skrzywdzonych, pozbawionych siłą cząstki siebie. Tych, których uwięziły kulturowo-społeczne ramy.

Kalwat nie próbuje jednak streścić książki francuskiego myśliciela, czy zapoznać widza z jego dorobkiem. To nie laurka, to nie opowieść o konkretnym człowieku. To emocjonalny, mięsisty i żywy zapis wykluczenia społecznego, pokaz obłudy i fałszu, zdemaskowanie poprawności i bolesny obraz rozdartego habitusu. Tak szerokie spektrum tematów dramaturg Beniamin Bukowski zamknął w 1,5-godzinnym tekście. Fenomenalna robota! „Powrót do Reims” w koprodukcji krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa i warszawskiego Nowego Teatru jest dzięki temu efektywny i dynamiczny – udało się twórcom przekazać ważną treść w przystępnej, niedłużącej się formie – a ta jest w ogóle stosunkowo prosta: Eribon (Jacek Poniedziałek) zostaje zaproszony do programu typu talk-show, by opowiedzieć o swojej książce, a właściwie o swoim powrocie do Reims.

Młodzi redaktorzy (Jaśmina Polak i Yacine Zmit) prześcigają się w erudycyjnych popisach, próbując udowodnić, które z nich spamiętało więcej cytatów i ma więcej do powiedzenia. Przez kilkanaście minut nie dają gościowi dojść do słowa, właściwie odpowiadają za niego, podkreślając jednocześnie, że to on jest gwiazdą programu. Niemą, ale jednak gwiazdą. Jacek Poniedziałek mimiką, mową ciała i subtelnymi gestami ogrywa ich absurdalne umizgi. Jego błyskotliwe komentarze, ripostowanie półsłówkami i brak reakcji redaktorów, może dawać poczucie, że faktycznie oglądamy program aspirujący do intelektualnej dyskusji. W istocie jest to jednak błazenada, wyprodukowana w celach rozrywkowo-zarobkowych, jedynie udająca coś więcej.

Spotkanie tych trzech osobowości przerywają reklamy produktów i usług – durnych, beznadziejnych i żałosnych, kierowanych do tych „lepiej wykształconych”, „znających się na kulturze wyższej”, „ceniących komfort”. Przypominają trochę ekskluzywne telezakupy dla tych, którym nieobce są medytacje, kadzidła rdzennych Amerykanów, koncerty Bacha i myśli Marksa. Ta telewizyjna konwencja jest nie tylko świetnie skomponowana narracyjnie (gość z początku milczący, otwiera się coraz bardziej; tempo rośnie), ale również aktorsko: trio Poniedziałek – Polak – Zmit jest koktajlem energetycznym, w którym każdy składnik jest potrzebny i napędzający.

To, co i w jaki sposób aktorzy mówią, niejednokrotnie bawi, ale i zastanawia; ostatecznie doprowadza do konsternacji, bo prowadzona krytyka, mniej lub bardziej wprost, celuje tam, gdzie niektórzy mogliby się nie spodziewać. Ten prześmiewczy rechot trafia w tych, którzy głośno wykrzykują hasło: „możesz wszystko i jesteś zwycięzcą”; w tych, którzy przez poprawność językowo-polityczną całkowicie tracą głos, bo nie są w stanie powiedzieć zdania „zgodnego z normą”; w tych wszystkich internetowych pseudointelektualistów, których bełkot przyprawia o dreszcze zażenowania; w końcu w fałszywych liberałów – wolnościowców, co to wszystko wiedzą lepiej i „akceptują/tolerują, ALE…”.

Dla twórców „Powrotu do Reims” pandemia nie okazała się przeszkodą, ba, wręcz dodała ich spektaklowi mocy – kamera przecież bywa wykluczająca, ale i łącząca; aktorzy nie udawali, że jej nie ma, często mówili wprost do niej, co podbijało siłę przekazu – jak wtedy gdy Didier wymienia „pedalskie epitety”, którymi był określany. Lub gdy w bolesnym wrzasku przypomina o dzieciach i młodych ludziach, którzy nadal przechodzą przez to, przez co on przechodził kilkanaście lat temu. A my na to patrzymy i się dziwimy. Czy jednak nie jesteśmy współwinni? Wszak wzrok też jest narzędziem przemocy.

Eribon kończy słowami, które brutalnie wwiercają się w mózg: „Nigdzie nie byłem u siebie, nigdzie nie byłem sobą”. Ilu z nas czuje podobnie?

Tytuł oryginalny

Rozerwany na strzępy habitus

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła