EN

20.11.2021, 11:13 Wersja do druku

Rodząc się wpadamy w pułapkę biologii, pułapkę historii

"Pułapka" Tadeusza Różewicza w reż. Wojciecha Urbańskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Obchodzimy, ale tak naprawdę nie celebrujemy roku Tadeusza Różewicza. Utknęliśmy w pułapce pandemii i coraz bardziej tęsknimy za żywym teatrem. Za życiem, które dobrze znamy, które kochamy.  Tymczasem coraz mocniej zanurzamy się w świat kafkowski.  Mroczny, depresyjny, klaustrofobiczny. Z agresywnymi podziałami. Bez poczucia sensu. W klinczu chaosu, eskalującej niepewności. Z nieokreśloną katastrofą na horyzoncie. Formatowani, ograniczani, zniewolani przez zakamuflowaną  manipulacją grozę oczywistości, banału, codzienności wpadamy w matnię wycofania. A przecież nie chcemy się temu poddać. Jak Franż Kafka.

Obecność na spektaklu PUŁAPKA Tadeusza Różewicza, ktory wyreżyserował Wojciech Urbański w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, pozwala powrócić do świata utraconego. Do żywego kontaktu ze sztuką. Dramatopisarz i wiernie podążający za nim artyści wprowadzają nas w utkaną z życia i twórczości Franza Kafki materię sceniczną. Zapraszają do śnienia na jawie koszmaru życia, które nie daje spokoju, szczęścia, spełnienia. Poczucia pełnej wolności. Przedstawiają rodzinę, która od dziecka niszczy wrażliwość, zabija pewność siebie, prowadzi ku uległości w karbch winy i kary. Buduje we Franzu wielki niepokój, rozdarcie pomiędzy powinnością wobec świata a wiernością sobie. Zamysł interpretacyjny, który pokazuje, co doprowadziło Franza Kafkę do tego, że był jaki był, w konsekwencji pisał tak, nie inaczej jest celny, jasny, spójny. Od pierwszej do ostatniej sceny budowane jest ostre napięcie między opresyjną zwyczajnością konwenansu życia-światem zewnętrznym- a wyjątkową, wsobną ekspresją osobowości Kafki-jego światem wewnętrznych lęków, potrzeb, oczekiwań, uczuć. Ten rozziew skutkuje ambiwalencją zachowań pisarza, niezrozumiałych dla jego otoczenia ale tak naprawdę będących psychologicznie całkowicie logicznych, co doskonale ilustruje powściągliwą, oszczędną ekspresją  gry Michał Klawiter w roli Franza.

Po obejrzeniu tego spektaklu łatwiej jest zrozumieć, że Franz Kafka poprzez PROCES twórczy przechodzi PROCES autopsychoanalizy. Jego książka PROCES to nie tylko historia o braku bezpiecznej normalności, ratunku, sensu. Tylko pisanie pozwala się Kafce wyrazić, znieczulić, uwolnić. Umożliwia rozpoznanie siebie i świata, osłabia frustracje, lęki, wykorzystuje niszczące z nim starcie.  Po spektaklu w pamięci pozostaje dominujący brak dialogu - jedynie siłowe tyrady Ojca, Felicji, Gretty, traumatyczne milczenie Franza, enigmatyczne wypowiedzi Matki, brak bliskości- jedynie ojcowska tyrania, matczyna bezsilność, do kobiet Franza czysto instrumentalne, fizyczne pożądanie, brak więzi-jedynie chłodna, cicha, zdystansowna obecność. W realnym życiu Franz nie potrafił komunikować prawdziwych uczuć, pragnień, potrzeb. Pozostaje  przestraszony, niezdecydowany, wycofany. Jedyną jego ważną wypowiedzią  stała się twórczość jako PROCES zrozumienia niezrozumiałego.  Ojciec jednak nie chce czytać jego książek. Niewiele osób go rozumie. Franz pisze o sobie, dla siebie.  Wydaje się, że nie zależy mu na tym, by jego dzieła przetrwały. Jednak nie potrafi ich zniszczyć, spalić, bo byłoby to całopalenie.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Spektakl  Wojciecha Urbańskiego konsekwentnie nakręca sparing  biologii, fizyczności, materii z metafizycznym pragnieniem zaspokojenia. Ilustruje bezowocne poszukanie równowagi, bo nie prowadzi ono do harmonii między duchem i ciałem, rodziną i Franzem, prozą życia i przymusem pisania, które pozostają do końca w oczywistej opozycji. Rozczarowanie, niedosyt, łaknienie jest paliwem twórczości. Poddanie się jej, jeśli nawet bolesne, zatrzymuje czas, przynosi ukojenie. Rozładowuje napięcie. Tworzy profetyczne wizje.

Spektakl otwiera sen Franza, w którym jako dziecko chowa się w szafie, a może zamykany jest w niej za karę. Ojciec przygotowuje szafę jako miejsce umożliwiające przetrwanie rodziny. W czasie II wojny światowej szafa była dla Żydów kryjówką.  Szafa to schronienie, miejsce odbywania kary, krzyż, symbol mieszczańskiego życia, syzyfowy kamień, którego nie ma siły nieść Franz. Ucieka przed tym. Jak od wszelkich zobowiązań. Przemyka też w spektaklu temat zezwierzęcenia człowieczeństwa-przywołano obraz Józefa.K, zabijanego jak pies, bolesne skowyczenie psa w mieszkaniu Grety - co jest rezonującym echem Zagłady, ale dziś może przynieść równie katastroficzne konsekwencje.

Trudno jest zrozumieć artystę. Zaakceptować jego styl życia. Szczególnie gdy jest się jego bliskim. Robert T. Majewski stworzył  wyjątkowo złożoną, bardzo wiarygodną figurę Ojca. Przejmująca troska, rosnący niepokój o dziecko to wymiar rodzicielskiego uczucia zaklętego w oskarżeniach, wyrzutach, emocjonalnym szantażu, demonstracji niezadowolenia.  Prostego, zapracowanego, walczącego o przetrwanie rodziny człowieka, którego niedojrzałość syna czyni surowym, zimnym, despotycznym tyranem fundującym dziecku nie miłość a traumę braku akceptacji, spuściznę odrzucenia. Ojciec jest rozczarowany, rozżalony. Nie rozumie jego zachowania, nie wierzy w słuszność jego wyborów, nie widzi sensu w podejmowanych przez niego decyzjach. Nie jest dla Franza wsparciem. Z niewiedzy, z nieumiejętności, z niezgody i nieświadomości. Jakby nie zdawał sobie sprawy, jak destrukcyjny wpływ ma na syna. Gorycz zawodu, siła bezradności Ojca wzbudza u Franza poczucie winy, wyrzuty sumienia.To rodzi ogromny, obezwładniający lęk u obu, bo jeden i drugi, z różnej perspektywy przeczuwają nadciągającą apokalipsę.

Ojciec Roberta T. Majewskiego to nie gromowładny Bóg Ojciec Tadeusza Łomnickiego/DIE FALLE w reż. J. Grzegorzewskiego /, zdesperowany Rodzic Marka Walczewskiego/telewizyjna rejestracja sztuki z Teatru STUDIO w reż. J. Grzegorzewskiego/ ale bezsilny ojciec, który próbuje przemówić do rozsądku dziecku, dając na wzór swoje doświadczenie i wiedzę o świecie. Robi to bardzo nieudolnie. Bez autorytetu, siły przekonywania, w swej nachalności, natarczywości jest żałosny. Przy innej osobowości syna, łatwy byłby do zignorowania.

Może jest to też współczesna wersja ojca, który nie umie komunikować się z własnym dzieckiem. Paraliżuje i prowokuje go stosując archaiczne metody narzucania własnej woli, co pogłębia tylko dystans.  Ta nieporadność ojcowskiego wychowania- utyskiwanie, złośliwe uwagi, wyjadanie z talerza syna ale też pełna goryczy relacja o upokarzających przechwałkach szewca, niedoszłego teścia Franza-przeradza się w niszczącą syna frustrację, brutalną w konsekwencji obojętność tym mocniej odczuwalną gdy Ojciec z ostentacyjną atencją traktuje Matkę.

fot. fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Ale Matka Marty Król też jest ofiarą.  Przepracowana, zmęczona rezygnuje z wszelkiego oporu, każdej walki. Całkowicie podporządkowuje się mężowi, pracy, obowiązkom. Rodzinie. Krucha, słaba wzbudza litość, choć i złość, że jest niemym świadkiem upokarzania syna. Zupełnie innymi kobietami są Felice Lidii Pronobis, Greta  Anny Szymańczyk czy Ottla Karoliny Charkiewicz. Silne, wyraziste, niezależne walczą,  świadomie akceptują swój los. Jasno artykułują czego chcą, dokąd zmierzają. Potrafią sprzeciwić się patriarchatowi, choć nie znaczy to, że będą szczęśliwsze od Matki. To bardzo dobre role.

Rodzina uwięziona jest w przestrzeni statecznego, dziedziczonego z pokolenia na pokolenie  stęchłego starością, zużyciem mieszczańskiego wnętrza. Ciężkie, toporne meble, przygnębiający brak światła, mimo bieli obrusa, pościeli, pozbawiają nadziei na uwolnienie się od tej złudnej małej stabilizacji. Tłamszonej jeszcze przez majaczące po ścianach obrazy widma. Wydaje się, że nic się tu nigdy nie zmieni, że nikt nic tu nie zmieni. Chyba, że w niespokojnych snach, w twórczej wyobraźni, w proroczych wizjach. Historia się jednak prędzj czy później powtarza, z innymi bohaterami, w trochę innym, choćby takim jak dziś kontekście.

Kontynuacja stylistyczna udanego FATALISTY, wierność autorowi, dyskretna, aczkolwiek znacząca koncepcja reżyserska kładąca nacisk na wagę relacji międzyludzkich, rolę sztuki w procesie samopoznania, bardzo dobra gra aktorska całego zespołu, to mocne atuty spektaklu, który ogląda się z dużym zainteresowaniem. Może dlatego, jak sugeruje Tadeusz Różewicz, że podobnie jak Franz Kafka, rodząc się wpadamy w pułapkę biologii, pułapkę historii. I też szukamy sposobu, by zrozumieć stary XX i ten nowy wspaniały XXI wiek, w nim /bezwarunkowo:)/ wolnych, /koniecznie:)/ szczęśliwych siebie. Sztuka stwarza takie możliwości. Czyni cuda. Może objąć nas w ciszy słów, bez zbędnych gestów, jak Franz swego Ojca, jak Ofiara Oprawcę w ostatniej tego spektaklu, niekoniecznie upadku, klęski, niebytu a zrozumienia, przebaczenia, miłości scenie.

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk