"Raj. Potop" Thomasa Köcka w reż. Grzegorza Jaremki w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Szedłem w nastroju bojowym, gdyż jestem uczulony na teatr ekologiczny, dotychczas ze scen dowiadywałem się, że jestem złym człowiekiem, gdyż żyję, a przez to złośliwie niszczę świat. Tym razem szczęśliwie tak uproszczonych przekazów nie było, choć sens tego requiem pozostaje generalnie niezmienny.
Jakkolwiek to zabrzmi, poczułem się przez ten spektakl jakby zgwałcony. (To zgwałcenie miało naturalnie charakter artystyczny, chciałbym to dość wyraźnie napisać). Taki - osaczony tym dziwnym językiem, ilością wypowiadanych słów, scenografią i kostiumami. A także zmuszony w którymś do zajęcia różnych stanowisk, np. czy podoba mi się to co widzę, choć wolę owe stanowiska zajmować w czasie dla mnie dogodnym. Ergo, było w tym spektaklu coś niesłychanie bezczelnego, ale jednocześnie – odniosłem wrażenie, że usłyszałem w nim coś naprawdę istotnego, i tym przekazem – podkreślę - nie był apel o nieużywanie plastikowych słomek czy właściwe segregowanie śmieci.
Może np. to, że naszych bohaterów (i nasze) odwieczne dążenie do szczęścia, bez względu na tego słowa definicję, jest okropnie nieekologiczne, nieważne - czy marzymy o własnym warsztaciku samochodowym, czy chcemy w środku dżungli postawić budynek opery - wszyscy doprowadzamy do świat do katastrofy, o czym donosi w swoim dziwnym i stosunkowo hermetycznym acz niepokojącym tekście autor, i co – niekiedy z czułością i jednak z sui generis humorem – pokazuje Grzegorz Jaremko wraz z aktorami wyraźnie bawiącymi się swoimi rolami, co jest fantastyczne, gdyż sieriozność tego przedsięwzięcia byłaby trudna do strawienia. Tymczasem wyszło i mądrze, i całkiem lekko, choć nie mam pewności, czy właśnie to chcieliby wszyscy zainteresowani usłyszeć.