EN

16.12.2021, 09:41 Wersja do druku

Racja miejsca, czyli konceptualizm kaszubski w „Nieczułości”

"Nieczułość" na podstawie powieści Martyny Bundy w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

„Nieczułość” Martyny Bundy według Leny Frankiewicz otrzymała w Teatrze Wybrzeże atrybuty eposu kaszubskiego z wiodącymi rolami kobiet uwikłanych pokoleniowo i tożsamościowo. Materia żeńskiego kosmosu ogołociła przestrzeń z dominanty i wpływów męskich, dając im tylko miejsce w poczęciach wszelkiego typu i formatu. Kosmogonia rodzinna nabrała charakteru feministycznego, kokosząc się w otwartej formule dramaturgiczno-chronologicznej.

To może być ciekawe, kiedy realizatorzy z zewnątrz, spoza danego teatru albo szerzej – spoza regionu, pochylą się nad dziełem obejmującym energię miejsca, w którym się nie wychowywali. Rozpoznanie tej energii może odbywać się na różnych płaszczyznach i pod wieloma kątami, co przynieść może pewne uwolnienie czy uniwersalizację, ale także pomyłki. Książka Martyny Bundy rozgrywa się na Kaszubach, gdzie pewnikiem są ramy terytorialne. Wszystko inne, ogólnie ujmując, pozostaje w sferze dalekiej umowności. A przecież współcześnie o Kaszuby „spierają się” nie tylko silne organizacje, które wykazują się odmiennym podejściem do tradycji i przyszłości „kosmosu” kaszubskiego. Do dziś trwają spory, gdzie powinna być „najwłaściwsza” stolica Kaszub. Rodzajów haftu kaszubskiego jest nie tylko wiele, ale powstają coraz to nowe. Martyrologia Kaszubów wciąż nie weszła do powszechnego obiegu, a na plan pierwszy wysuwa się wszechobecna cepeliada wytworów związanych z tym regionem. Nie ma właściwie muzyki kaszubskiej rozumianej jako spuścizna artystyczna. Dorobek literacki jest także skąpy. Co jest na pewno tradycją czysto kaszubską? Pokłon feretronów, o których książka i spektakl nie traktują, bo nie muszą, gdyż są sztuką, a nie opracowaniami antropologicznymi.

Nie ma jeszcze wielu rzeczy, na pewno fenomenu Kaszub. Jest natomiast w naszej codzienności ciągle zauważalne, mniej lub bardziej akcentowane, poczucie relatywizowania czy spłycania wśród przybyszów. Trzeba pamiętać, że Polacy, zasiedlający Kaszubszczyznę po 1945 r., stanowili ludność napływową i, najkrócej już jak tylko można, przez wiele lat nie rozpieszczali Kaszubów. Ciągle na właściwe miejsce w zbiorowej świadomości czeka świadectwo największej zbrodni na inteligencji jednego narodu, jakim była Piaśnica. Historia nowożytna Kaszubów i Polaków to ciągle nieopowiedziana historia, jak wiele innych trudnych, często mrocznych fragmentów regionalnych.

Czy zatem dramaturgiczna adaptacja „Nieczułości” potraktowana przez Zuzannę Bojdo może stanowić jakikolwiek punkt odniesienia do rozmowy o kaszubskości bohaterek czy nazywania go „kaszubskim herstory”? Najprościej byłoby powiedzieć, że uwypuklenie języka kaszubskiego w piosenkach (nietłumaczonych na polski), swobodne podejście do stroju kaszubskiego i dołożenie do tego diabelskich, nie tylko kaszubskich, skrzypiec – nie tłumaczą wykorzystania tych elementów w spektaklu. Uciekanie, zresztą za Martyną Bundą, przed precyzyjnym nazwaniem spraw przełomowych i trudnych w życiu Kaszubów, oddala ten spektakl od potraktowania go jako wrośniętego tylko w charakter tego regionu. Spektakl w duchu książki jest zatem uniwersalną przypowieścią o czasach, kiedy kobiety, doświadczając cierpienia i nieczułości, decydowały się na dawanie świadectwa życia i obecności. Reżyserka pieczołowicie oddała klimat egzystencji pokoleniowej, wspartej kolorytem emocji, w tym przede wszystkim radości, strachu i bólu.

fot. Dominik Werner/mat. teatru

Oczywistym jest, że kiedy robi się adaptację książki, trzeba zdecydować się na wybór kontekstów, formy i szczegółów. U Bundy mamy nie tylko męskich sprawców działań tragicznych i poniżających kobiety, mamy również mężczyzn instrumentalnie, bo użytecznie, traktowanych przez kobiety. Lena Frankiewicz zdecydowała się wyłącznie na wydobycie złożoności egzystencji u kobiet, które najczęściej, mając ograniczone pole manewru, walcząc ze stereotypami, potykając się o własne marzenia, czując presję otoczenia, dokonując transgresji, nabierając samoświadomości, kolebiąc swoją żeńskość – osiągają stan czułej i niezależnej obecności. La Lobita dopełnia bohaterki, towarzysząc im w momentach przejściowych, dzieli się swoim potencjałem, umiejętnością przesuwania środka ważkości spraw.

Dziewcza Góra, w której rozgrywa się większość zdarzeń, istnieje naprawdę, niedaleko Garcza a w nim stacji kolejowej, która odgrywa melodramatyczną rolę w historii miłości Trudy i Jacoba. Są też Kartuzy, Chmielno, Sopot, Kościerzyna. To nie miejsca budują mapę spektaklu, ale przemieszczanie się między autonomicznymi granicami bohaterek. Ryt wszystkim kobietom nadała na pewno matka Rozeli, Otylia, porzucona przed ołtarzem kobieta w ciąży. Sama Rozela, rodząc córki w domu swojej matki, nadała im brzemię kobiet uwikłanych we własną siłę, która wydobywała się najczęściej, aby chronić. Gerta, Truda i Ilda poszły jednak o krok dalej. Poważyły się na akceptację siebie w całym chaosie wielu rzeczywistości, z którymi dane im było się skonfrontować. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie bolesne doświadczenia, traumy i rozczarowania, jakich same nabyły, ale także gdyby nie silna więź, którą odczuwały względem rodzicielki wrośniętej w ten kawałek kaszubskiej ziemi.

Koncept spektaklu opiera się na wpisaniu postaci dokładnie w przestrzeń domu, jaki wybudowała Rozela po tragicznej śmierci męża w 1932 r. Widz „wchodzi” w rozkład wiejskiej chaty, z wydzielonymi przestrzeniami. Charakterystyczna wiejska piwnica skrywa tajemnice. To najmniejsza i najbardziej znacząca przestrzeń w kontekście zawieruchy wojennej; wpisani w nią zostają uciekinierzy z obozu Stutthof i Żydówka z dzieckiem. Tak bardzo znamienna przestrzeń jest jednak słabo wykorzystana przez reżyserkę. Nie intryguje tak bardzo, jak mogłaby. Pod koniec spektaklu obrys zostaje podświetlony, ale wtedy wygląda już tylko jak iluminacja. W kontekście mocy obrysu ciągle przypominam sobie przejmującą prowokację sceniczną o Szczuczynie pokazaną podczas Sopot Non Fiction w 2018 r. Przypominam sobie również taką samą piwnicę u mojej babci, która chowała się w niej z dziećmi podczas wojny, a potem miała tam tylko spiżarnię, do której bałam się schodzić.

Tak jak scenografia nie zagrała wystarczająco, choć pomysł wyjściowy był zachęcający, tak nie do końca usatysfakcjonowała ilustracja muzyczna. Można było odnieść wrażenie, że Olo Walicki, należący do ścisłej czołówki pomorskich muzyków, znany z twórczego podejścia do „tematu” kaszubskiego (choćby płyty „Kaszëbë” i „Kaszëbë II”), nie został wystarczająco „wykorzystany”.

Książka Martyny Bundy to zaplanowany, choć rozrastający się świat wprowadzający detalizację egzystencji poszczególnych postaci oraz istot traktowanych z dosadnym humorem (jak samostanowiące o rozrodzie świnie rasy polskiej), czasami dystansem, często z urokliwą czułością. Lena Frankiewicz wykorzystała rozmiary tej eksplodującej żywotności postaci i dookreśliła ich ramy. Rozela jest osobna, skupiona, nerwowa, stawiająca granice, karcąca, w poczuciu nadobowiązku wobec rodziny, ale też zaskakująca, twórcza, wytrwała. Sylwia Góra jako matka oszczędnie korzysta ze środków wyrazu, wpisując się w charakter postaci, utrzymując ją w stanie tajemnicy. W sposób przejmujący odgrywa scenę gwałtu. Gerta – najbardziej adekwatna, stonowana, pracowita, nadtroskliwa, ucieka przed własną siłą tak długo, jak się da. Justyna Bartoszewicz wpisała w tę postać delikatność i frasobliwość. Truda to wulkan, z ogromnym bagażem trudnych doświadczeń, ale też bezpruderyjna, szalona, nadekspresyjna, empatyczna, prowokacyjna. Agata Bykowska dodała tej postaci lekkość i dowcip. Najmłodsza Ilda, początkowo stonowana, odkrywa swoje powołanie do uwalniania się z ram, mód i narzuconych zasad. Dorota Androsz intuicyjnie i ekspresyjnie podąża za swą bohaterką, swobodnie wyzwala energię postaci. Marzena Nieczuja Urbańska odgrywająca trzy postaci udostępniła im swój uśmiech, dobrotliwość i osobność wartościującą.

Mam wrażenie, że reżyserka podążyła w tempie i ekspresyjności za książką. Wspomnienia Bundy i konwersja ich na zapis to zlepek luźno trzymających się chronologii reminiscencji, wyobrażeń i szeregu niedopowiedzeń. Dodatkowo w spektaklu nałożenie na to psychologii „dziewczyńskości” siostrzanej spowodowało, że konstrukcja okazała się krzykliwa, pozbawiona zatrzymań, pewnej filozofii przeżyć, nadwerbalność postaci ogołaca z uroku zastosowaną symbolikę. Uniwersalność rozumiana jako mruganie okiem do widzów elementami współczesnej feminy, zaintonowanym szczekaniem hymnu narodowego, jest moim zdaniem zbędna. Bo czy trzeba tekstu Bundy, aby wprowadzić te elementy? Duże oczekiwania pokładane w adaptacji książki laureatki Pomorskiej Nagrody Literackiej „Wiatr od Morza” nie zostały zaspokojone. Powstał nowoczesny, feministyczny spektakl, który mógłby rozgrywać się w innym miejscu.

Składnikiem tego spektaklu są także osobiste historie aktorek i realizatorek, wpisane marginalnie w scenariusz, ale też zwizualizowane dzięki wystawie, jaka towarzyszy prezentacji „Nieczułości” w foyer Sceny Malarnia. Wspólnotowość i powtarzalność doświadczeń kobiet przekracza ramy spektaklu, uwidaczniając się w zapowiedzi przyszłorocznego czytania performatywnego zbudowanego na bazie historii przodkiń widzów, jakie można nadsyłać na adres: [email protected]

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Tytuł oryginalny

Racja miejsca, czyli konceptualizm kaszubski w „Nieczułości”

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła