EN

25.03.2024, 08:37 Wersja do druku

Puzzle czasoprzestrzenne, czyli wywar z pamięci

„Schron przeciwczasowy” wg Georgiego Gospodinowa w reż. Marcina Wierzchowskiego w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Paweł Borek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Łukasz Gągulski

Na świecie co trzy sekundy ktoś zapada na demencję – mówi Małgorzata Gałkowska w monologu rozpoczynającym spektakl „Schron przeciwczasowy”. Inspirując się powieścią Georgiego Gospodinowa, Marcin Wierzchowski stworzył w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie przedstawienie o zapominaniu. To jednak coś więcej niż próba rozmowy o psychologicznych mechanizmach pamięci. To bardzo ambitna, choć nie do końca udana, teatralna diagnoza przemijania – choroby nas wszystkich.

Wierzchowskiego można określić jako eksperta od teatralnych „trudnych spraw” (i nie używam tego sformułowania w sposób pejoratywny). Pokazał to chociażby w świetnym „Alte hajm / Stary dom” zrealizowanym w Teatrze Nowym w Poznaniu – w którym pokoleniowe traumy i historyczne rany odkrywane są za pomocą pozornie niewinnego spotkania rodzinnego. W najnowszej premierze wziął na warsztat powieść wyróżnioną w 2023 roku Międzynarodową Nagrodą Bookera. Nie jest to jednak klasyczna adaptacja, Wierzchowski zapożycza od bułgarskiego pisarza jedynie pewne motywy i koncepty, które obudowuje swoim charakterystycznym scenicznym językiem. Spektakl powstał też w oparciu o improwizacje aktorskie, współautorem adaptacji i scenariusza jest Michael Rubenfeld, stały współpracownik reżysera. Twórcy traktują historię zbiorowości niczym układankę, stopniowo ujawniając informacje o postaciach, ich prawdziwych motywacjach i historii. Wierzchowski udowodnił zjawiskowymi „Los endemoniados/Biesy” w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu, że potrafi opowiadać historie zbiorowe w sposób wieloznaczny i angażujący. „Schron przeciwczasowy” to kolejny tego przykład. Scenariusz przedstawiający złożone relacje międzyludzkie w połączeniu ze znakomicie zgranym zespołem Starego nie mógł dać chyba innego efektu.

Sceniczny „Schron przeciwczasowy” opowiada o klinice Gabi Gaustyn, określanej jako Gaustyna, w roli której oglądamy Małgorzatę Gałkowską. To genialna lekarka, opracowująca innowacyjną metodę leczenia zaburzeń pamięci za pomocą ekspozycji na przeszłość, w specjalnych pokojach przypominających mieszkania z minionych dekad. Jedną z pacjentek kliniki jest cierpiąca na alzheimera Janina Balińska, w którą wciela się Anna Dymna. Balińska otoczona jest meblościanką, tapczanem, kineskopowym telewizorem i innymi symbolami PRL-u. Żyje w świecie, gdzie przeszłość, zmieszana z teraźniejszością, wydarza się na nowo. To bohaterka targana wspomnieniami o milicyjnych przeszukaniach i losach aresztowanego z powodów politycznych męża. Jest kompletnie zagubiona w rzeczywistości i nieustannie przepełniona lękiem. Pomimo dość gwałtownych zmian nastroju bohaterki, Anna Dymna gra oszczędnie i z dużą swobodą, w żadnym momencie nie popadając w absurd czy groteskę. Wręcz przeciwnie, nadaje swojej postaci niezwykłą godność. Nawet w sytuacjach komediowych (w najmniej spodziewanym momencie Balińska zaczyna udawać krowę) jej rola przepełnia smutkiem i niepokojem. W grze Dymnej nie ma grama teatralnej egzaltacji, to delikatny i chwytający za serce pokaz mistrzostwa.

Na scenie towarzyszą jej Bogdan Brzyski i Szymon Czacki jako Tomasz i Łukasz – synowie Janiny. Brzyski wciela się w rolę pretensjonalnego i irytującego dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności. Gra barwnie, całym ciałem, tworzy postać porywczą, o charakterystycznej, narcystycznej manierze. Balansuje tym samym na krawędzi kiczu i groteski, ale utrzymuję równowagę. Kontrastem i przeciwwagą dla niego jest bardziej przyziemna postać Łukasza, który próbuje pogodzić odpowiedzialność za matkę z budowaniem związku z Klementyną (Paulina Puślednik). Czacki umiejętnie obrazuje mieszankę frustracji, obaw i złości, wypowiadaną zza zaciśniętych zębów. Dopełnianie się charakterów braci widać chociażby w świetnej scenie kłótni o przeszłość nieżyjącego ojca czy scenie symulowanych urodzin Łukasza, gdzie rodzinne przekomarzania w zestawieniu z absurdem sytuacji i dramatycznym stanem matki, tworzą komiczno-gorzką mieszankę. Drugim filarem „Schronu przeciwczasowego” są losy Wiesława Serafina, w którego wciela się Jacek Romanowski. Bohater przybywa do kliniki Gaustyny razem z synem Moshe (Michael Rubenfeld), w trakcie pobytu rekonstruuje młodość w Polsce. Z pomocą szpiegującego go dawniej agenta SB (Bolesław Brzozowski) i asystentki Gaustyny – Marty (Anna Paruszyńska-Czacka) odtwarza ze strzępków wspomnień ważne dla siebie miejsca i twarze. To bohater z pozoru prostoduszny, serdeczny, wręcz szarmancki. Jednak w środku targany jest silnymi emocjami – zagubienie w rzeczywistości wyzwala w nim napady gniewu. Romanowski portretuje Wiesława z dużym wyczuciem, nie popadając w skrajności. Zapada w pamięć to jak prawdziwie i szczerze gra zachwyt. Zachwyt wspomnieniami, przeszłością, ale też życiem samym w sobie. Aktor tworzy kreację pełną kontrastów, ale nie sprzeczności; budzi współczucie, ale nie litość.

Wierzchowski sięga po sprawdzone reżyserskie tricki: jest sytuacja z latarkami, są gwałtowne przejścia między scenami, sztuczny śnieg, czy wideo pokazujące podróż bohaterów przez miasto. Udane są momenty, kiedy historia rozgrywa się na kilku płaszczyznach (czasowych czy przestrzennych) jednocześnie, a aktorzy wzajemnie dopowiadają sobie kwestie.

Spektakl ma dobry rytm, ponad trzygodzinny seans nie dłuży się, sceny dynamicznie przechodzą jedna w drugą. To także zasługa funkcjonalnej scenografii Joanny Załęskiej. Sceniczny świat tworzy opuszczana ścianka z płyty drewnopodobnej jako mieszkanie Balickiej, kilka mebli umieszczonych na obrotowej scenie, a także zamykający przestrzeń przekrój zdezelowanej kamienicy. Wizualnie przedstawienie zdaje się być inspirowany filmem „Synekdocha. Nowy Jork”. Twórcy spektaklu, tak jak główny bohater Charliego Kaufmana, dokonują próby odtworzenia w teatrze rzeczywistości, a może wręcz tworzą rzeczywistość na podstawie teatru.

Jednak „Schron przeciwczasowy”, zwłaszcza w drugiej części, cierpi na nadmiar. W zderzeniu z coraz to kolejnymi motywami i wątkami, dramaturgia zaczyna się wykolejać. Jednym ze źródeł chaosu jest postać Gaustyny, która również poddaje się „terapii pamięci”. W formie psychodramy rekonstruuje relację z ojcem, w którego miejsce stawia bohatera odgrywanego przez Zbigniewa W. Kaletę. We wspólnych scenach ten duet wypada całkiem dobrze (to, że istnieje między nimi sceniczna chemia, udowodnili chociażby w „Kopciuszku” w reżyserii Anny Smolar). Jednak Małgorzacie Gałkowskiej, pomimo zaangażowania w rolę, nie udaje się obronić swojej postaci. Gaustyna, będąc jednocześnie filozofką, poetką, naukowczynią, mówczynią motywacyjną i pogrążoną w cierpieniu podróżniczką w czasie, wydaje się odległa, niezrozumiała.

„Schron przeciwczasowy” to przedstawienie o nośnikach pamięci – wzgórze, odgłosy krów, imię, a nawet zapach stają się niejako portalem do przeszłości. Na potrzeby produkcji została stworzona specjalna „warstwa olfaktoryczna”. Niestety, w pierwszych rzędach Sceny Kameralnej efekt zapachowy jest niewyczuwalny, z kolei w ostatnich poczuć się można jak w sklepie z aromatycznymi zawieszkami do samochodu. Abstrahując jednak od technicznej realizacji, efekty te nie wprowadzają kolejnej płaszczyzny odbioru czy kontekstu historii. To wyłącznie ciekawostka.

Gospodinow w powieści dużo miejsca poświęca wątkowi referendum w sprawie cofnięcia się poszczególnych krajów w przeszłość. Zarażone siłą odkryć Gaustyna (w powieści to męska postać) narody wracają do swoich „złotych” czasów. W spektaklu wątek mający szansę być pretekstem do rozważań na temat zbiorowej pamięci Polaków, pozbawiony został głębszej refleksji. Przemawia do nas Jan Paweł II i Lech Wałęsa, w tle wyświetlany jest film z policyjnej obstawy jednego z Marszów Niepodległości. Jest mowa o Józefie Piłsudzkim, o polskich żydach, o roku 1939. Do tego motyw śniegu, symboliczny wiersz, czasoprzestrzenna podróż Gaustyny, czy finalne cofnięcie się i równoczesne pójście do przodu w czasie całego społeczeństwa... Chociaż Wierzchowski to zdolny szef teatralnej kuchni, porcja na tym talerzu okazuję się w pewnym momencie zbyt obfita. Zamiast wniosków na temat mechanizmów zbiorowej pamięci otrzymujemy wywar z symboli polskości i kilka luźno związanych ze sobą motywów. „Schron przeciwczasowy” jest jak puzzle, z których nie wszystkie elementy okazują się dopasowane. Marcin Wierzchowski tworzy świat nasycony emocjami i charakterem, ale momentami chaotyczny i nieuporządkowany. Przechodząc z historii indywidualnych do diagnozy ogólnospołecznej reżyser sabotażuje te elementy, które czynią najnowszą premierę Starego Teatru spektaklem wciągającym. To ciekawa teatralna podróż, tyle że zbyt kręta.

Paweł Borek – student prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Półprofesjonalny poszukiwacz dziury w całym i koneser rozmów zasłyszanych w tramwaju

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Paweł Borek

Data publikacji oryginału:

25.03.2024

Wątki tematyczne