Gratulujemy zwycięstwa, „Debil" miał świetne czytanie w Gdyni i zdobył Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. W rozmowie z Łukaszem Drewniakiem po czytaniu opowiadałaś, że pomysł na ten tekst nasunęły cl trzy obrazy. przypomnisz?
Pierwsza scena uderzyła mnie kiedyś na ulicy, gdy zobaczyłam upośledzonego mężczyznę ze starszym już ojcem. Mężczyzna co jakiś czas wybuchał kompulsywnym okrzykiem „Mama szykuje kolację, mama szykuje kolację!", a jego ojciec za każdym razem odpowiadał „Tak", spokojnie, ale też zupełnie machinalnie. Prawdopodobnie odpowiadał tak wcześniej setki razy. Drugi obrazek to obleśna rodzina, która wsiadła do tramwaju. Byli brzydcy, smutni, zaniedbani, biednie ubrani, trochę też, aż niezręcznie to powiedzieć, podśmierdywali. Zaraz zrobiło się wokół nich luźniej i ja też się odsunęłam, a potem bardzo się tej reakcji wstydziłam, wracała do mnie w natrętnych wspomnieniach.
Trzecią scenę widuję regularnie, bo na moim osiedlu mieszka matka z córką na wózku. Córka jest już dorosła z niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną, otyła, naprawdę dużo waży, a ta maleńka, stara matka pcha jej wózek po schodach, bo na dole przy wejściu nie ma windy. Na ich widok też czuję wstyd i współczucie, i zawsze się zastanawiam, jak długo tej matce starczy sił.
Teraz jak o tym myślę, jest jeszcze czwarty obraz. Z dzieciństwa. Na nasze podwórko pod blokiem przychodził Gienek. Gienek był pod pięćdziesiątkę, ale umysł miał dzieciaka. Lubiliśmy Gienka, bo sięgał nam po piłkę, jak utknęła gdzieś wysoko, podsadzał na drabinki, zawsze się na wszystko zgadzał i miał zaraźliwy śmiech. Traktowaliśmy go jak dziecko, ale do dzisiaj pamiętam, jakie miał szorstkie, pomarszczone dłonie, zmarszczki wokół oczu, przerzedzone włosy. I miał taki zapach starości. To wszystko mi wtedy jakoś w nim zgrzytało i jak widać bardzo musiało zapaść w pamięć.
Półtora roku temu do tych obrazów doszły kolejne, medialne, z protestu rodziców osób niepełnosprawnych.
Tak, mój tekst jest trochę inspirowany wywiadami, które były publikowane właśnie wtedy, mam na myśli głównie głosy matek, które wykorzystałam w monologu Mamy Kangurzycy. Nie pisałam Debila na gorąco, nie miał być publicystyczny, ale o tamtym proteście trudno mi było nie myśleć.
Nie bałaś się ryzyka szantażu emocjonalnego albo przesłodzenia, infantylizacji? do pewnego momentu twoja sztuka skręca trochę w tym kierunku...
Zwróć uwagę, że rozmawiamy po czytaniu z udziałem przystojnego i sympatycznego Macieja Wiznera, który bardzo dobrze wszedł w rolę Kuby, ale przyznasz: nie da się go nie lubić. Tymczasem ja, pisząc, wyobrażałam sobie rzeczywiście obleśnego czterdziestolatka. W pewnym momencie Matka Kangurzyca pyta widzów, czy by jej syna przytulili, i to ma być naprawdę trudne pytanie.
Macieja Wiznera bym przytuliła.
Otóż właśnie. A wyobraź sobie niezdrową cerę, otyłość, stare ciuchy, naprawdę tłuste włosy, ślinotok, zapaszek... Przytulisz go teraz? Możemy głosić slogany o tolerancji i znoszeniu barier, ale te bariery są w nas. Są ludzie trudniejsi od innych do zaakceptowania i oni się nie zmienią, tu nie załatwi sprawy pusta deklaracja dobrych chęci z naszej strony. Pisałam ten tekst przeciwko warstwom hipokryzji i przeciwko samej sobie, autokrytycznie. Kilkakrotnie jako twórczyni angażowałam się w różne akcje, które miały przybliżyć nam świat osób niepełnosprawnych. Napisałam na ten temat dwie piosenki, dwie książki dla dzieci...
...I twoja „Stopklatka" jest o tym, monodram chłopca na wózku.
Często zresztą grany. Niestety, daje mi to fałszywe poczucie spełnionego obowiązku, za którym już niekoniecznie idzie refleksja, czy moje działania faktycznie coś zmienią w życiu tych osób. Ja się czuję lepiej jako autorka „zaangażowana", ale czy im to coś daje?
Można im coś dać. Kiedy Justyna Sobczyk i jej Teatr 21 odbierali „Kamyk Puzyny", na scenę wtargnął żywioł. To nie były żadne „muminkl", tylko silne indywidualności!
I wspaniale, że istnieje teatr, który osoby niepełnosprawne intelektualnie traktuje poważnie, w którym dostają prawdziwe zadania aktorskie. Justyna Sobczyk robi kawał potrzebnej roboty, ale nawet ona nie może sprawić, by jej aktorzy byli „tacy jak my", przy najlepszych chęciach to nie jest możliwe. A my jako widzowie też inaczej patrzymy na ich wielkie ambicje i emocje. No właśnie, znowu mówię „ich", sam język podsuwa podziały i to jest okropne. Więc znowu się samobiczuję, bo wpadam w ten schemat, o którym piszę i z którego sama się próbuję rozliczyć... Kiedy widzimy osobę z niepełnosprawnością czy rodzinę z chorym dzieckiem, gdzieś w tyle głowy rodzi się myśl: „dobrze, że to nie ja", „jakie to szczęście, że nas to nie spotkało". A kiedy się pojawi to uczucie, połączenie współczucia i ulgi, nie ma już mowy o równości. Dzieli nas przepaść. Jeśli nie pracujemy z takimi osobami, tylko je po prostu widujemy czasem w przestrzeni publicznej, to ta emocjonalna bariera sama wyrasta, przynajmniej ja ją odczuwam. Byłoby nam prościej mieć do czynienia z Muminkami czy pogodnymi Puchatkami, dlatego tworzymy takie projekcje.
Ciekawe, że w twoim bohaterze odnalazłam wiele zachowań własnego syna, który nie jest upośledzony intelektualnie, po prostu ma pięć lat. Ostatnio narozrabiał i tłumaczyłam mu, że jest przecież dobrym chłopcem, ma dobre serce. Jeszcze bardziej się wtedy wkurzył i przekonywał mnie, że jest zły.
Tak się wtedy pewnie czuł, miał prawo. W ogóle ostatnio mocno nurtuje mnie kwestia emocji akceptowanych i odrzucanych. Jest cała gama emocji tak zwanych negatywnych, z którymi jest nam nie po drodze, jak gniew, zazdrość, lęk, wstręt czy żal, które wypieramy czy tłumimy, choć powinniśmy je dla własnego zdrowia przepracowywać, a przede wszystkim umieć się do nich przyznać, poistnieć w nich sobie. Sami nie dajemy sobie do nich prawa, a tym bardziej nie dajemy do nich prawa osobom niepełnosprawnym intelektualnie, choć to właśnie one miałyby do nich najwięcej powodów. Infantylizujemy ludzi, którzy przecież wcale nie muszą być „dobzi".
Albo całą klasę społeczną, bo przecież twój tekst ma też wymiar polityczny.
Niestety mam takie ciągoty.
Kuba fantazjuje o tym, że zostaje obleśnym prezydentem, przedstawicielem ludzi głupszych, gorszych i poniżanych... resentyment? Pułapka demokracji?
Akurat po proteście rodziców osób niepełnosprawnych nic się nie zmieniło, rząd zachował się w sposób delikatnie mówiąc rozczarowujący, więc w tej fantazji jest przede wszystkim ironia. Bardzo często w pisaniu odnoszę się do władzy, która jest „nie taka" i w fantazjach oddaję ją w ręce potrzebujących, tu też chciałam wbić szpilę w system...
Tylko że elektorat obecnej władzy to właśnie skrzywdzeni i spragnieni godności.
To prawda, na takich hasłach budowano kampanie wyborcze, dlatego można tamten protest potraktować jako test - konfrontację ideologii z rzeczywistą polityką. I co? I za przeproszeniem gówno, bo cenny jest elektorat sprawczy, głosujący i większościowy. Niepełnosprawni nie są dla nich walutą. Upchnęłam tu kilka przestrzeni, które mnie gnębią: polityczną, społeczną, ale też osobistą, rozliczeniową.
Więc może należy czytać „Debila" jako sztukę o poczuciu winy liberalnej inteligencji w związku z jej pogardą wobec elektoratu PiSu?
Aż tak szeroko bym nie szła. Zamiast o pogardzie wolałabym mówić o poczuciu fałszywej dumy z tego, że się angażujemy, że rozumiemy konieczność pojednania i że na przykład (jak ja) napisaliśmy ze dwie piosenki o tym, jak dobrze jest razem żyć. Hasła wysyłane w mojej sztuce na papierowych samolocikach to wszystko cytaty wzięte z kampanii społecznych, które były na pewno robione przez fantastycznych ludzi dobrej woli, ale ich naiwność poraża. Bo co to znaczy #Takijakja? Właśnie o to chodzi, że inni nie są jak ja, przecież między dwiema osobami nie da się postawić znaku równości i jeśli tak robimy, to znaczy, że upraszczamy, że nie traktujemy serio, nie chcemy poznać. Mam dość mieszane uczucia wobec takich na przykład inicjatyw jak telewizyjny program „Down the road". Bo wspaniałe jest to, że dzięki niemu nagle do widzów dociera, że osoby z zespołem Downa lubią seks, piją alkohol, romansują i w zasadzie - faktycznie w ogólnym aspekcie są jak my, choć w gorszej pozycji startowej, ale z drugiej strony - skoro są jak my, to po cholerę musimy ich podglądać? Jest w tym coś perfidnego, coś, czym karmimy niskie instynkty.
Męczyłaś się z tym tematem?
Zupełnie nie, ta sztuka sama mi się pisała, a kiedy tak się dzieje, to już raczej jestem spokojna, że jest dobrze. Napisałam, odłożyłam i zapomniałam na jakiś czas, bo zawsze tak robię, po czym wróciłam do ostatniej sceny, którą wzięłam (i tylko tę jedną) z książki Milne'a. I dopiero wtedy zobaczyłam, że w finale Krzyś schodzi z Puchatkiem po schodach, tuk, tuk, tuk, a więc mamy schody i tego biednego Misia o Małym Rozumku, który uderza łebkiem o stopnie! I jest zagłaskany, ubezwłasnowolniony, po wszystkich swoich przygodach znowu jest tylko pluszową zabawką... A wcześniej napisałam, że Kuba bał się chodzić po schodach. Jakoś intuicyjnie mi się to złożyło, spasowało się samo. Wtedy pomyślałam, źe jednak niezły mi wyszedł ten tekst.
Ale schody to także hierarchia. Kubuś zostaje przeczołgany!
A teraz pomyśl prościej, dosłownie - schody to na przykład bariera dla osób na wózkach. Wiem, że bohaterowie Stumilowego Lasu są już mocno wyprzedani, opatentowani i wyeksploatowani, także w psychologii, ale nie szłam tą drogą i nie czytałam żadnego Tao Prosiaczka czy innych interpretacji. Kubuś Puchatek to po prostu książka mojego dzieciństwa, nadal słyszę głos mamy, która mi to czytała (dla odmiany Muminków jakoś nie polubiłam). Kiedy zaczął do mnie mówić Kuba, po chwili dołączyli pozostali jako naturalna kolej rzeczy. I ciekawe, że dopiero podczas czytania w Gdyni, gdy aktorzy usiedli na kręconych taboretach, przodem albo tyłem do widowni, w pełni dostrzegłam ich wzajemne relacje. Nie mam doświadczeń z terapią, ale wtedy te proste ustawienia zadziałały.
***
Malina Prześluga (ur. 1983), dramatopisarka, autorka dla dzieci i dramaturżka Teatru Animacji w Poznaniu, jest tegoroczną laureatką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za sztukę Debil. Jej sylwetkę przedstawialiśmy wcześniej kilkakrotnie, przy okazji utworów: Dziób w dziób („Dialog" nr 7-8/2013), Pustostan (nr 2/2015), Czułość (nr 4/2017), Nie ma (nr 2/2018) i Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi (nr 9/2019). W maju tego roku Malina Prześluga została już uhonorowana Nagrodą Artystyczną Miasta Poznania za (jak uzasadniał Waldemar Kuligowski) „poważna twórczość dla dzieci, za oddanie głosu tym, których na co dzień nie słyszymy, za otwieranie zamkniętych umysłów i nowe opisywanie rzeczywistości".