„Wiarołomna” Weroniki Murek w reżyserii Hany Umedy w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Natalia Karpińska w Teatrze Dla Wszystkich.
„Wiarołomna” Weroniki Murek w reż. Hany Umedy, zrealizowana w ramach rezydencji artystycznej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, opowiada o kryzysie wiary i duchowym załamaniu. Doświadczenie religijne jakim była przynależność do Ruchu Rodzin Nazaretańskich dla reżyserki stało się momentem granicznym, w którym przesadna uległość wobec przemocowej wspólnoty kościelnej doprowadziła do kryzysu psychicznego: utraty spójnej tożsamości, dziecięcej pewności siebie i radości z życia.
Na styku szamańskiego rytuału, obrzędu oczyszczania i szczerego wyznania, wraz z aktorką rekonstruujemy wejście do wspomnianej Wspólnoty – jednej z największych polskich organizacji kościelnych, noszącej znamiona sekty. Dla Umedy przynależność do Ruchu założonego przez nieżyjącego już ks. Tadeusza Dejczera kojarzy się z upokorzeniem i wymuszoną pokorą, cierpieniem i zniewoleniem umysłu, manipulacją i utratą wiary we własną wartość. Z drugiej strony odpowiadała ona potrzebie akceptacji grupy, dawała nadzieję, wynikała także z chęci zadowolenia rodziny, w końcu – towarzyszyła młodzieńczym poszukiwaniom własnego, „bezpiecznego” miejsca. Tak intensywne i radykalne doświadczenia w młodym wieku odcisnęły piętno – nie tylko na psychice, ale i ciele. Dla młodej kobiety akt całkowitego oddania się łasce Bożej Dziewicy przybrał formę obsesyjnego dążenia do niezachwianej wstrzemięźliwości i samobiczowania. W zamian za poświęcenie nagrodą miało być życie wieczne u boku Chrystusa. Umeda podkreśla, że lata przynależności do wspólnoty to czas stopniowego rozpadu jej stabilności emocjonalnej. Bagaż, który dźwiga już dawno stał się zbyt ciężki. Aby pozbyć się go całkowicie, na scenie dochodzi do symbolicznego aktu apostazji. Definitywnego rozstania się z wiarą, która zamiast pomagać – krzywdziła. W akcie tym aktywne jest przede wszystkim ciało. Ciało pamiętające wszystkie ciosy (a w konsekwencji także gwałt), które pragnie powrotu do stabilności. Na potrzeby spektaklu jest ono reprezentowane w dwójnasób: poprzez samą performerkę, obecną na scenie podczas całego rytuału oraz ciało fantomowe – nienaturalnie ogromnej wielkości, animowane przez Marię Dąbrowską, Joannę Matuszak i Przemysława Walicha. Fantom-symbol przeżywa opowieść Umedy jeszcze raz, tym razem umożliwiając jej oglądanie siebie z dalszej perspektywy. Fantom w najbardziej przejmującej scenie, na naszych oczach rozpada się na kawałki, aby po dłuższej chwili scalić się z powrotem. Ciało nie wygląda jednak tak samo. Jest pozbawione symetrii i struktury, jest przetrącone i pokraczne.
Fikcyjna firma, która na prośbę reżyserki rozpoczyna rytuał, ma swojego prowadzącego – rytualnika (Arkadiusz Buszko), który wciela się w rolę ks. Dejczara, cytując zarejestrowane wypowiedzi duchownego, pochodzące z archiwalnych nagrań, ale także rolę Matki Boskiej – figurę symboliczną, przedstawioną w sposób uświęcony, z pietyzmem, a jednocześnie prześmiewczy i karykaturalny.
„Wiarołomna” pozbawiona jest nachalnej i moralizatorskiej ideologii. Z empatią i cierpliwością przedstawia naturalny etap kryzysu wiary. Nie atakuje, ale próbuje zrozumieć sytuację ofiary-dziecka, wprzęgniętego wbrew woli w machinę kościelnych nadużyć i manipulacji. Spoglądając na krzywdy z perspektywy czasu Umeda nabiera dystansu, nie traci humoru. Na co dzień artystka praktykująca tradycyjny taniec japoński Jiutamai niejako przenosi jego idee i zasady nim kierujące na formułę spektaklu. Nad inscenizacją unosi się aura troski i subtelności, współodczuwania i delikatności. Aktorka przekuwa swoje kobiece doświadczenia i głębokie emocje w ulotność ruchu i znaczenie gestu. Gdy wykonuje końcowy taniec wypełniona jest rozbrajającym spokojem i pewnością siebie. Spoglądając na widzów-świadków z lekkim, dającym nadzieję uśmiechem przedstawia historię odzyskiwania siebie. Odkrywania na nowo swojego potencjału i wyjątkowości.