EN

18.03.2021, 16:39 Wersja do druku

Przewartościowałam swoje życie

O muzyce, operze, pandemii, planach na przyszłość i nowej płycie rozmawiamy zjedną najbardziej utalentowanych polskich śpiewaczek operowych Anitą Rywalską-Sosnowską

fot. YouTube

Niedawno była premiera najnowszej pani płyty „Słynne włoskie arie operowe". To pozycja obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli muzyki operowej. Jak długo trwała praca nad płytą?

Anita Rywałska-Sosnowska: To pozycja dla tych, którzy kochają operę i lubią, tak jak ja, słuchać różnych wykonań wielkich arii operowych. W każdym wykonaniu można znaleźć coś innego, interesującego, porywającego, wzruszającego. Każdy śpiewak jest żywym organizmem, w którym drzemie indywidualna osobowość oraz cała gama emocji. W związku z tym ta sama aria będzie zawsze brzmiała inaczej w zależności od tego, kto ją wykonuje, jaki ma warsztat wokalny, zasób środków ekspresji i emocji. Dzięki temu zawsze jest ciekawie i inspirująco, gdy słucha się różnych wykonań i odnajduje się te, które najbliższe są sercu słuchacza. To czyni operę sztuką wiecznie żywą, którą można nieustannie wykonywać. Nagrywanie materiału orkiestrowo-wokalnego trwało kilka dni. Spotykaliśmy się dwa razy w ciągu dnia po kilka godzin, rano i po południu, i nagrywaliśmy. Do tego dodajmy kolejnych kilka dni pracy nad miksowaniem i masteringiem całości.

Jak w ogółe wygląda nagrywanie muzyki klasycznej?

Do nagrania muzyki operowej potrzebne jest duże studio z wielką salą, która pomieści cały zespół orkiestry wraz chórem. W tym przypadku było to Smecky Musie Studios w samym centrum Pragi. Jest to studio z długą historią - nagrywa się tam od 1943 r. Jest tak przestronne, że może pomieścić cały wielki zespół muzyków operowych. Bez problemu zmieścili się tam wszyscy wspaniali muzycy z Fillharmonic Orchestra Prague pod kierownictwem dyrygenta Praskiej Opery Narodowej Richarda Heina, z którymi nagrywałam album. Wielkim atutem studia są warunki akustyczne pierwszego stopnia. Doceniło to wielu twórców - na ścianie znajduje się imponująca kolekcja zdjęć wybitnych międzynarodowych artystów, którzy mieli okazję tam tworzyć.

Samo nagranie nie jest procesem łatwym. Wymaga od wszystkich wielkiego skupienia. Gdy pojawi się jakiś błąd w partii orkiestry czy partii wokalnej, trzeba to poprawić. Nad całością nagrania czuwali specjaliści. Byli nimi kierownik muzyczny płyty pan Rafał Paczkowski, wybitny reżyser dźwięku, kompozytor i muzyk, a także Petr Pycha, kierownik muzyczny orkiestry praskiej, oraz asystenci Vitek Kral i Michael Hardisky.

Następnie surowy nagrany materiał podlega zmiksowaniu, czyli wyrównaniu poziomów oraz proporcji między nagranymi ścieżkami, a na sam koniec masteringowi, czyli wydobyciu różnych niuansów brzmieniowych.

Na pani płycie możemy usłyszeć najważniejsze dzieła Verdiego, Pucciniego czy Mascagniego - jednak kilku szlagierów, o ile można tak mówić w przypadku opery, zabrakło. Co zdecydowało o takim, a nie innym wyborze utworów?

Odpowiedź jest prosta. Na płycie znalazły się jedne z moich najbardziej ukochanych arii. Są to arie, które za każdym razem nieustannie mnie poruszają. Oczywiście nie oznacza to, że inne arie nie są bliskie memu sercu, jak najbardziej są i będą nagrane w następnej kolejności. Jeżeli chodzi o arie z płyty, zawsze marzyłam, aby nadszedł ten dzień, w którym mój warsztat wokalny, środki artystycznego wyrazu i ekspresji oraz dojrzałość emocjonalna pozwolą mi na podjęcie się ich wykonania. Już w pierwszych latach studiów wokalnych próbowałam swych sił oraz mierzyłam się z dramatyzmem postaci arii najsłynniejszych heroin opery, ale dopiero z czasem, gdy życie pogłębia i naznacza naszą psychikę, a dojrzałość emocjonalna, wokalna oraz narzędzia ekspresji ulegają rozbudowaniu, arie te zyskują nowe oblicze. Tak naprawdę arie te cały czas wymagają nieustannego wysiłku mentalnego oraz wokalnego, gdyż większość z nich to arie dotyczące postaci tragicznych, uwikłanych w wewnętrzne konflikty, obejmujące tak silne i skrajne sfery emocjonalne jak miłość, nienawiść, zdrada czy śmierć. Pod względem wokalnym i aktorskim stanowiły i stanowią wyzwanie dla niejednej z największych śpiewaczek świata. To dzięki takim śpiewaczkom jak Maria Callas, Leontyne Price, Renata Scotto czy Dolora Zajick zapałałam miłością do tych arii.

Pytanie może kuriozalne, ale muszę je zadać. Jak zostać artystką operową? Nie wystarczy przecież sam talent i nauka. To przecież kwestia wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Z czego najtrudniej było pani zrezygnować?

Żeby zostać artystką operową, oprócz talentu oraz nauki trzeba po prostu bardzo chcieć i kochać to, co się robi. Jeżeli człowiek ma pasję, to tak naprawdę ona go popycha do podejmowania różnych wyzwań i stawiania sobie coraz to nowych celów. Już od najmłodszych lat lubiłam śpiewać, geny muzyczne odziedziczyłam po moich rodzicach, zwłaszcza mamie, która grała na skrzypcach i uczyła m.in. muzyki. Moja babcia podobno śpiewała w radiu. Mój tata też lubił śpiewać i bardzo pięknie śpiewali często w duecie z mamą.

Na początku myślałam, że zostanę pianistką. Do czasu, kiedy mama przyniosła do domu nagranie „Barcelona" Montserrat Caballe z Freddiem Mercurym i usłyszałam jej niebiański głos. Chciałam śpiewać jak ona. Połknęłam operowego bakcyla. Od tego czasu śpiewałam wszędzie, w lesie, pod prysznicem etc. Gdy dostałam się na studia pedagogiczne, mama Norbiego pani Elżbieta Dudziuk, z którą mieliśmy emisję głosu, uświadomiła mi, że opera to moja przyszłość. Po studiach pedagogicznych dostałam się na Akademię Muzyczną w Gdańsku na wydział wokalno-aktorski. Tam pod kierunkiem prof. Wiesławy Maliszewskiej zdobywałam doświadczenie wokalne oraz zapoznawałam się z repertuarem operowym, biorąc udział w takich spektaklach jak „Carmen" Bizeta, „Cavalleria Rusticana" Mascagniego czy „Opera o żonie niemej" Kasserna. Po ukończeniu studiów od razu nawiązałam współpracę z Waldemarem Malickim i Filharmonią Dowcipu, a za chwilę z Operą w Szczecinie, gdzie kreowałam m.in. role Sylwii Varescu w „Księżniczce czardasza" Kalmana, Hrabiny w „Weselu Figara" Mozarta oraz Pięknej Heleny Offenbacha. I tu nasuwa się odpowiedź dotycząca tego, z czego najtrudniej zrezygnować, będąc artystką operową prowadzącą bujne życie koncertowe w kraju i za granicą. Z rodziny, dzieci. Byłam w pewnym momencie w tak szaleńczym tempie życia koncertowego, że potrafiłam po koncercie jechać nocą z jednego końca Polski na drugi, żeby stawić się rano na próbach w operze do spektaklu. W którymś momencie byłam wykończona. Stwierdziłam wtedy, że coś chyba jest nie tak... kocham swój zawód, ale nade wszystko kocham moją rodzinę i nie będę eksploatować się kosztem tak naprawdę wszystkiego. Przewartościowałam swoje życie. Zaczęłam układać plany zawodowe w taki sposób, żeby nikt nie czuł się skrzywdzony, a przy tym żebym wciąż się spełniała.

Muszę przyznać, że bardzo trudno jest czasami oddzielić życie osobiste od artystycznego, zwłaszcza gdy pojawiają się problemy osobiste, np. zachoruje dziecko czy ktoś bliski etc. Trudno jest wówczas zostawić te wszystkie troski za kulisami, zapomnieć i doznać chwilowego rozdwojenia jaźni. Ale taka jest specyfika zawodów artystycznych.

Życie artystów to jednak nie tylko nagrywanie płyt, lecz przede wszystkim koncerty. Jak pandemia wpłynęła na pani karierę?

Niestety pandemia poczyniła ogromne spustoszenie nie tylko w życiu artystów. W każdej dziedzinie życia możemy dostrzec bardzo przykre jej konsekwencje. Nagle skończyło się wszystko, co było skrupulatnie zaplanowane daleko naprzód. Każdy z nas funkcjonował w jakimś swoim rytmie, w kołowrotku różnych spraw, planów. I nagle stop... wszystko ustało. Chyba każdy myślał, że nie będzie to trwało tak długo... Na początku nawet się cieszyłam z pobytu w domu, było mi cudownie, odczuwałam ukojenie i radość z przebywania z najbliższymi. Oglądałam seriale na Netflixie, czytałam książki, wysypiałam się jak nigdy dotąd, śpiewałam oczywiście dalej, bo nie potrafię przeżyć bez tego dnia.

W pewnym momencie przyszła jednak silna tęsknota za powrotem do normalności, do pracy na scenie, do tego, aby świat był zdrowy, aby nie bać się tak bardzo o siebie i innych, aby móc się znowu cieszyć swoją miłością nie tylko do najbliższych, lecz także do widzów. To też tęsknota za nawiązywaniem tej cudownej relacji z publicznością, dzieleniem się pięknem zawartym w muzyce i sztuce, spotykaniem się z widzami po koncertach, za uściskiem dłoni i wymianą miłych słów bez zakrytych twarzy.

Jakie są pani piany na najbliższą przyszłość?

Tak jak wszyscy marzę o końcu pandemii i spokojnym życiu, realizując swoje plany i zamierzenia na ścieżce zawodowej oraz prywatnej. Marzę o prowadzeniu działalności koncertowej tak jak dotychczas, o koncertowaniu w różnych pięknych miejscach w Polsce i za granicą, o spotykaniu, poznawaniu nowych ciekawych osobowości artystycznych i nie tylko... marzę o normalnym życiu.

W swojej bogatej artystycznej biografii ma pani również występy z dużo luźniejszym repertuarem, a nawet występ w serialu. Jak pani to wspomina?

Bardzo cenię sobie tego typu przygody, jak np. zagranie w serialu „Pensjonat nad rozlewiskiem". Było mi bardzo miło poznać wspaniałych aktorów: Joannę Brodzik, Marię Pakulnis i wielu innych, i pracować z nimi na planie filmowym. Było to zdecydowanie nowe i bardzo ciekawe doświadczenie, różniące się od pracy na scenie.

Która z największych światowych gwiazd opery jest dla pani najlepszym wzorem? Z kim chciałaby pani zaśpiewać?

Bardzo lubiłam słuchać i podziwiać rosyjskiego śpiewaka operowego Dmitrija Chworostowskiego. Miał przepiękny głos - baryton o ciepłym, głębokim brzmieniu. Jego choroba oraz śmierć ogromnie mnie zasmuciły... Moim faworytem wśród śpiewaków jest także niemiecki tenor Jonas Kaufmann, ma przepiękny głos, również o ciepłym zabarwieniu. Właśnie tego typu głosy oraz ekspresja wokalna przemawiają do mojego serca. Młodym śpiewakiem, aczkolwiek nie operowym, ale wykazującym niesamowite predyspozycje do operowego śpiewania, jest Dimash Kudaibergen, jest piosenkarzem oraz multiinstrumentalistą. To ewenement wokalny - potrafi łączyć i wykorzystać w sposób zapierający dech wszystkie rejestry, śpiewając w jednej piosence czterema różnymi głosami. Natomiast ze śpiewaczek na moje wielkie uznanie nieustannie zasługują od lat Elina Garanća, Anna Netrebko oraz Diana Damrau.

Życie to jednak nie tylko praca, choćby najbardziej ukochana. Jakie są pani pasje oprócz muzyki? Co pani lubi robić w tzw. wolnym czasie? Kocham tak jak chyba większość z nas podróże po świecie, zwłaszcza z rodziną. Uwielbiam pływać, zwiedzać, czytać, spać, smakować dania z różnych zakątków świata, wypożyczać na wczasach samochód i jechać przed siebie w najbardziej malownicze miejsca, podziwiając zapierające dech w piersiach widoki i delektować się tymi chwilami...

Oczywiście uwielbiam też długie spacery ze swoim ukochanym psem owczarkiem niemieckim - Luną.

Tytuł oryginalny

Przewartościowałam swoje życie

Źródło:

SIECI Nr 11/ 15/21-03-21