Tradycja teatralnych wielkich mistrzów jest bardzo ważna, ale też bardzo niebezpieczna. Kluczowe jest to, jak zareagujemy teraz. Czy uznamy, że nic się nie stało, czy jednak stwierdzimy, że nie dajemy przyzwolenia na takie metody, i będziemy wspierać osoby, które zostały skrzywdzone - mówi dr Monika Kwaśniewska. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Witold Mrozek: „Jestem zaszokowany tym, że nauczycielom i mistrzom tak łatwo i bezkarnie można ubliżać” - to słowa aktora Gardzienic Mariusza Gołaja po publikacji głosów kobiet, które zarzucają dyrektorowi tego słynnego teatru mobbing i molestowanie.
Dr Monika Kwaśniewska*: To bardzo typowe mechanizmy reakcji na ujawnienie przemocy. Retoryka „mistrzowska” była przywoływana w kontekście oskarżeń o molestowanie seksualne wobec Jana Fabre’a, bywa też uruchamiana w odniesieniu do Romana Polańskiego. To, co jest w przywołanym liście specyficzne, to próba wzbudzania obrzydzenia do artykułu i podważanie jego jakości, nazywanie go „sensacyjno-kloacznym”, jak robi to Gołaj, gdy obrzydzenie powinny budzić czyny, które są w nim opisane. Uderzająca jest tendencja do podważania rzetelności artykułu bez szczegółowych argumentów.
Czyli te listy nie zaskakują?
– Wiele z tych listów uwiarygadnia artykuł „Wyborczej”. Powracają na przykład sformułowania w rodzaju: „Teatr nie jest miejscem, w którym się głaszcze po głowie”. Jest znacząca różnica między tym, że nie głaszczemy się po głowach, a tym, że się – parafrazując to sformułowanie – po głowach bijemy. Powracają opisy, takie jak: „Jest srogo, ostro, czasem okrutnie – jak w teatrze”. Opisywany jest systemowy wymiar przemocy, jak patologiczne środowisko pracy, w którym pracuje się do późnych godzin nocnych, wszyscy są zmęczeni i skrajnie wyeksploatowani, co utrudnia lub wręcz uniemożliwia ustawienie granic i stawienie oporu. Przy skrajnym zmęczeniu zaburzona jest percepcja, zaburzone są ludzkie reakcje. W ten sposób kreowano patologiczne środowisko pracy w izolacji.
Jak wygląda takie środowisko?
– Autorzy części tych listów właściwie potwierdzają, że dyrektor obraża pracowników, wrzeszczy na nich, nadmiernie eksploatuje. Te narracje świetnie się uzupełniają z opowieściami osób, które opowiadają o przemocy wprost. Padają sugestie, że Staniewski krzyczy i obraża, a potem z „pokorą” pyta: „Co jeszcze wczoraj tobie nakrzyczałem?”, i przypuszczalnie przeprasza. To opis typowego modelu przemocy, zwłaszcza w sytuacji hierarchicznej. Pojawia się argument, że Staniewski nigdy nikogo nie zwolnił. Tylko że jasno wynika z tego, co napisano, że sam doprowadza ludzi do tego, że odchodzą – dając im jednocześnie na każdym kroku do zrozumienia, że się nie nadają, że nie sprostali jego oczekiwaniom, że są za słabi. Lepiej już kogoś zwolnić, niż doprowadzać do wyniszczenia i wykończenia psychicznego.
„Nie widzę nic złego w tym, żeby zrobić mu od czasu do czasu zakupy, przynieść słoik zupy” – pisze aktorka Joanna Holcgreber w obronie dyrektora. „Wykonują tę pracę ludzie dorośli. Mający przecież nie tylko własną wrażliwość, ale też wolę i rozum” – napisał aktor Jan Żórawski. „W teatrze zawsze panowała rodzinna atmosfera” – to z kolei uczestnik Akademii Praktyk Teatralnych sprzed 20 lat Robert Rezner.
– Trochę jesteśmy jak rodzina, ale rodzina, by tak rzec, patologiczna. Izolacja od świata zewnętrznego moim zdaniem bardzo wiele zmienia. Z tego też powodu argumenty, że „były to dorosłe osoby i mogły odejść”, wydają mi się oderwane od mechanizmów reakcji na przemoc w takim środowisku. W zamknięciu, zależności, różnicy wieku i pozycji, statusu. „To były dorosłe osoby” – to nie jest dla mnie żaden argument. To tak jakby powiedzieć, że żona bita przez męża też jest dorosłą osobą i może odejść. A wiemy przecież, jak skomplikowane są takie sytuacje – na poziomie psychologicznym, społecznym czy ekonomicznym.
Czyli nie mogli odejść? A może „szukają medialnego poklasku?” – to też jeden z listów. Choć np. Mariana Sadovska poza tym, co napisała, nie chce udzielać wywiadów – mówi, że to zbyt traumatyczne…
– Przesunięcie odpowiedzialności na osoby pokrzywdzone, które o tym mówią, to także częsty schemat reakcji na tego typu oskarżenia. Podważa się ich kompetencje albo twierdzi, że były świetne, mają talent, ale są za słabe psychicznie. Powraca stwierdzenie, że nie pilnowały swoich granic. Najbardziej uderzyło mnie ono w liście Joanny Holcgreber: „Moje granice? Nigdy nie zostały przekroczone. Dlaczego? Może byłam zbyt brzydka i za mało utalentowana”. Czy przemoc miała być formą „zalotów”? Ma legitymizować talent – skoro jesteś utalentowana, to mogę cię zmaltretować, żeby ten talent z ciebie wycisnąć? No i wreszcie Holcgreber pisze: „A może potrafiłam jasno nakreślić granice, nie wchodząc nigdy w sytuacje zahaczające o intymność”.
„Dobrze, że idzie pora na prokuratora i rzeczową analizę pomówień” – napisała aktorka Anna Maria Dąbrowska.
– To właściwie jest groźba. Prokuratura powinna się zająć zbadaniem postępowania dyrektora, a nie osobami, które doświadczyły przemocy. W polskiej praktyce prawnej, niestety, taka groźba jest dość realna. Aktywistka i publicystka Maja Staśko często przywołuje historie, w których kobiety oskarżające mężczyzn np. o molestowanie albo gwałt same zostają oskarżone o pomówienie czy zniesławienie. Choć często mają dowody na to, że stosowano wobec nich przemoc.
Wierzysz w szczerość tych listów?
– Tak, wierzę w szczerość tych listów. Ale wydają mi się one dowodem na normalizację przemocy. To smutne, jak wysoki poziom przemocy jest tu nazwany, opisany i jednocześnie broniony.
Paweł Soszyński w „Dwutygodniku”, pisząca przez lata o Gardzienicach Anna Kapusta czy dr Agata Adamiecka z Akademii Teatralnej zwracają uwagę na odpowiedzialność badaczy teatru, którzy do Gardzienic jeździli, pisali o ich sztuce i nie reagowali.
– Jestem przekonana, że jako badaczom teatru brakuje nam czegoś w rodzaju kodeksu etyki, i bardzo dobrze, że Polskie Towarzystwo Badań Teatralnych postanowiło podjąć działania w tym kierunku. Nie dyskutowaliśmy o tym chyba nigdy. Czy ja bym wiedziała kilka lat temu, jak zareagować na przemoc w czasie obserwowanej przeze mnie próby? Z pewnością nie. Czy włączyłabym to do swojego tekstu? Również nie. Pojawia się pytanie nie tylko o pozycję, w której występuję jako badaczka „wpuszczona na próbę”, ale też o to, czy miałam narzędzia do reakcji. Czy mieliśmy je jako całe środowisko teatralne i teatrologiczne? Takie pytanie trochę inaczej ustawia perspektywę. Kluczowe jest to, jak zareagujemy teraz. Czy uznamy, że nic się nie stało, czy jednak stwierdzimy, że nie dajemy przyzwolenia na takie metody, i będziemy wspierać osoby, które zostały skrzywdzone. A oprócz efektu zainteresujemy się też procesem pracy. Pamiętajmy też, że przemoc była i pewnie nadal jest usprawiedliwiana w wielu miejscach. Nie tylko w Gardzienicach. Niedawno mówiło się chociażby w tym kontekście o szkołach teatralnych, gdzie gesty przemocowe też bywały przez niektórych uznawane za element metody pedagogicznej. By temu zapobiec, w Warszawie i Krakowie wprowadzono odpowiednie regulacje. Czeka nas jednak jeszcze dużo, dużo pracy na poziomie praktycznym i teoretycznym.
Po moim tekście o Gardzienicach parę osób pytało mnie: „Ale może wielkim artystom wolno więcej?”. Mamy w Polsce problem z takim myśleniem?
– To nie jest tylko polski dyskurs. I nie dotyczy tylko ostatnich dekad – trwa od tzw. wielkiej reformy teatru, od końca XIX wieku, kiedy powstała koncepcja współczesnej reżyserii, w której nad inscenizacją panuje nieraz bardzo autorytarny mistrz. To bardzo ważna, ale też bardzo niebezpieczna tradycja, którą trzeba dziś czytać krytycznie. Świadectwa myślenia o teatrze w ten sposób, że wielki mistrz bierze ludzi jak jakieś elementy i lepi z nich teatralny świat, są też w listach obrony Staniewskiego. To świadczy o tym, jak potężny jest to sposób myślenia o teatrze – reżyser jako wielki twórca, który może wszystko. Musimy o tym rozmawiać i to zmieniać, nie zgadzać się, by ta koncepcja czyniła z ludzi zabawki w rękach jednej powszechnie podziwianej osoby.
*Dr Monika Kwaśniewska – teatrolożka, zajmuje się m.in. funkcjonowaniem instytucji teatralnych i aktorów oraz aktorek w relacjach władzy. Adiunktka w Katedrze Teatru i Dramatu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Redaktorka "Didaskaliów. Gazety Teatralnej". Opublikowała m.in. książki "Pytanie o wspólnotę. Jerzy Grzegorzewski i Jan Klata" i "Między hierarchią a anarchią. Teatr – instytucja – krytyka", a niedawno artykuł "Dlaczego przestały milczeć? Dlaczego zostały wysłuchane?" - analizę zjawiska #MeToo w krakowskim Teatrze Bagatela.