EN

13.02.2021, 09:59 Wersja do druku

Przeminęło?

Dominika Kluźniak w spektaklu "Madame de Sade" w Teatrze Narodowym, fot. Paweł Supernak/ PAP

Jakub Moroz, Przemysław Skrzydelski: Dziwna sytuacja, bo mieliśmy się spotkać m.in. po to, by porozmawiać o tym, czy teatry w ogóle mają szansę na otwarcie, i o tym, jak artyści przygotowują się na tę gorszą ewentualność, tymczasem w momencie gdy ta rozmowa się ukaże, teatry będą już grały normalnie.

Dominika Kluźniak: Szczerze mówiąc, pojawiło się sporo nerwowości, bo dowiedzieliśmy się o tym podczas próby, a tak naprawdę nikt już na to w lutym nie liczył.

Z tej pespektywy, pewnego rodzaju optymizmu, łatwiej podsumować ten mijający czas?

Na pewno najdziwniejszy zawodowo czas w moim życiu.

Jak wyglądał?

Jakby kazano nam przestawić się na sposób funkcjonowania, którego nigdy nie zostaliśmy nauczeni. Wspomniałam o nerwowości, kiedy dotarła do nas wiadomość o zakończeniu lockdownu, ale tak naprawdę nerwowo było bez przerwy. Choć ten sam początek, z wiosny 2020 roku, był chyba najciekawszy, bo między nami w zespole wytworzyło się sporo sposobów na komunikację, byliśmy na łączach – to pozwoliło nam zachować spójność w naszej grupie oraz kontakt z dyrekcją. Można powiedzieć, że mieliśmy wgląd w sytuację.

Dzięki pandemii udało się w zespole zintegrować bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?

Na pewno dało nam to kopniaka. I wszyscy zaczęli bardziej poczuwać się do odpowiedzialności za kolegę czy koleżankę. Staraliśmy się o wszystkim, co ma związek z teatrem, informować nawzajem. Dlatego ten pierwszy moment wiosennego zamknięcia stał się nawet ciekawym doświadczeniem.

A potem?

Latem przez chwilę graliśmy dla 50-procentowej, a poźniej 25-procentowej widowni , która była w maskach. I choć wydawało się to stresujące, w finale przedstawień okazywało się, że ten kontakt między nami a publicznością jest być może nawet intensywniejszy. W końcu ta widownia składała się z odbiorców, dla których teatr okazał się całkiem ważny (śmiech).

Też mieliśmy wrażenie, że na niektórych tytułach po stronie odbiorców następuje intensyfikacja emocji.

Z kolei my, aktorzy, masek nie mieliśmy, więc w chwilach bliższego kontaktu na scenie pojawiały się również obawy. Niespodziewanie w trakcie spektaklu czasami przechodziło mi przez myśl: „Kluźniak, a co z dystansem społecznym?” albo: „Półtora metra!”. Tak już odruchowo jakoś… Bywało, że odrobinę zmienialiśmy sytuacje. Gdy ktoś miał wcześniej podejrzenie o kontakt z osobą zakażoną, staraliśmy się nawet unikać siebie w kulisach. Można powiedzieć, że jako drużyna byliśmy bardzo precyzyjni.

A gdy nie graliście w ogóle? To był czas przemyśleń? Jacek Poniedziałek powiedział nam, że dla niego to była okazja do refleksji o teatrze i do nabrania dystansu wobec rzeczywistości.

Tak naprawdę to był czas na przemyślenia, ale jednocześnie, dla części zespołu, nieustanna praca, bo Teatr Narodowy nie zatrzymał się w próbach.

I dzięki temu wiele przedstawień jest już w zasadzie gotowych. Pytanie, czy nie czekały zbyt długo i czy to w ogóle wpływa na ich jakość. Wydaje się, że nie powinno, ale też na pewno pojawiła się pokusa dawania premier on-line? Dyrektor Jan Englert był tego rozwiązania przeciwnikiem, z kolei niektórzy aktorzy chcieli grać w streamingu… Był mocny konflikt?

To jest bardzo trudne pytanie, bo rzeczywiście na ten temat każdy miał i ma inne zdanie.

A Pani zdanie?

Nie doszłam do żadnych jednoznacznych wniosków. Widzę plusy i minusy takiego grania. Jestem jedynie ciekawa, czy później publiczność chętnie wróciłaby do realnego teatru. Czy nie okazałoby się, że widz woli jednak usiąść wygodnie w fotelu, ale we własnym mieszkaniu… Jednak nadal nie rozstrzygnęłam tego w sobie. Cieszę się, że nie jestem dyrektorem (śmiech).

Nieustannie jednak – przynajmniej tak to można odczuć – ten dylemat wydaje się trudny i powraca.

Zdecydowanie, i prawdopodobnie będzie jeszcze powracał, bo przecież przyszłość jest niepewna. Ale ten dylemat też wynika z tego, że forma on-line wymaga tak naprawdę sporych przygotowań. W grę wchodzą aspekty czysto techniczne: obecność kamer, operatora, dodatkowe próby. Moja mama twierdzi, że jako widz spektaklu on-line nie czuła się w pełni usatysfakcjonowana. Zabrakło jej tego czegoś nieuchwytnego. I ja się z nią zgadzam.

Często kończyło się to dziwną hybrydą: było w tym trochę zapisu technicznego i trochę teatru telewizji.

Pewnie musielibyśmy rozmawiać inaczej, gdyby on-line miało pozostać na zawsze, bo epidemie będą powracać…

I co wtedy?

W perspektywie tego, że właśnie następuje otwarcie, odrzucam mroczne myśli. Inaczej nie przestawię się na pełne obroty.

A jeszcze wracając do tego minionego czasu: na początku była próba zorganizowania się, ale potem, gdy jesienią sytuacja wyglądała na groźną, coś zaczęło się zmieniać?

Tak. Wtedy zrobiło się już bardzo nerwowo. Przez te dwa najtrudniejsze miesiące, czyli październik i listopad, tworzenie przedstawienia stało się dla mnie męczące. W pewnej chwili pojawiło się również we mnie pytanie o sens biegu, w którym brałam udział do tej pory, bo niespodziewanie okazało się, że zwolnienie tempa jest możliwe. Po raz kolejny, przyznaję, zastanowiłam się też, czy tak naprawdę potrzebuję teatralnej adrenaliny w moim życiu…

I jakie wnioski?

Gdy wchodzę w próby do nowego spektaklu, czasami pojawia się we mnie prosta odpowiedź na to pytanie: ja to po prostu lubię robić. Ale też muszę przyznać, że praca bez nerwów, bez terminów, bez konkretnej daty premiery miała swój urok. Tak było np., kiedy przez ostatnie dwa miesiące odbywaliśmy próby do przedstawienia pt. „Śnieg” wg Przybyszewskiego w reżyserii Anny Gryszkówny. Jak widać, ze wszystkiego można wyciągnąć coś pozytywnego.

No dobrze, ale na pewno nie wszyscy aktorzy wytrzymują taki stan dobrze: chcą działać w trybie konkretnym. To w pewnym momencie zaczęło być widoczne w zespole?

W nas wszystkich w zespole, i myślę, że dotyczy to również innych teatrów, przez te miesiące dokonała się zmiana – nie wiem tylko, jak głęboka ona jest. Nie umiem tego do końca nazwać, ale jest to coś, przez co jest mi smutno. Nie ma już tej beztroski, która była kiedyś.

To wiąże się z tym, że każdy ma inne priorytety?

W chwilach trudnych każdy z nas mógł zarówno samego siebie, jak i innych zobaczyć w innym świetle. Każdy z nas, będący częścią teatru, ale także każdy z nas jako obywatel, jednostka, inaczej się zachował albo i nie zachował. W tym wszystkim objawiły się jeszcze nasze lęki. Tak, niewątpliwie były także inne priorytety, o co do nikogo nie można mieć pretensji. Samo w sobie nie jest to problemem, ale gdy trzeba się z tym zderzyć, przekonać się o tym, a potem nadal być jednym zespołem, to nabiera to już innego kontekstu. Zyskaliśmy o sobie pewną nową wiedzę i nic już nie będzie takie samo. Mówię także o sobie, bo pewnych rzeczy inni mogli dowiedzieć się również o mnie.

Ciekawe, czy teatr będzie potrafił to opisać.

Tylko nie wiem, czy chciałabym do tego wracać.

Nie wiem, czy ta pandemia powinna być tłem, którego powinniśmy dotykać, czy też powinniśmy udawać, że tego nie było. A może uznać to za epizod, część życia, która nam się przytrafiła, i przejść nad tym do porządku?

Pracuję teraz nad swoją kolejną książką i zastanawiam się nad tym. Sztuka nie powinna odwracać oczu, ale z drugiej strony nie wiem, czy chciałabym teraz, przez kilka kolejnych lat, „rozliczać” się z pandemią.

Pamiętajmy jednak, że teraz siedzimy i rozmawiamy, odczuwając radość z powrotu teatrów, ale nad nami wisi również hasło: „otwarcie warunkowe”. Może doświadczymy jeszcze kilku „otwarć warunkowych”.

Mimo wszystko teatr istnieje ponad dwa i pół tysiąca lat, więc to chyba powinien być argument decydujący.

Powiedziała to Pani z takim przekonaniem, że przestraszyliśmy się, że weszła Pani w rolę, aby nas za wszelką cenę pocieszyć (śmiech). Ale przyjmijmy, że wszyscy liczymy na ten argument.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne