„Chamstwo” Kacpra Pobłockiego w reż. Agnieszki Jakimiak we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Jeśli już siadać na sztucznej porąbce przy ognisku z kolorowych świetlówek, to po to, aby prawdziwych wysłuchać historii. Wspomnień kilku kobiet z XX wieku. Zbieranych od lat trzydziestych do siedemdziesiątych, ale sięgających głębiej. Aktorki czytają opowieści o matkach i babkach. O przemocy, trudzie i znoju, o życiu na wsi, gdzieś na wschód od arkadii, sielanki czy innego edenu. Ta bolesna pieśń to przebój ostatniego sezonu, w którym cała Polska ludowy wykonuje zwrot. Pod metaforyczne strzechy zaglądają kolejni uczeni i artyści. Piszą książki, nagrywają płyty, tworzą spektakle. Tłok już straszny, ale w chałupie zawsze było ciasno, więc się gospodarze nie krzywią. Chłopską cierpliwość mają. Tym razem w gości zaszedł duet – Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman. W rękach trzymają Chamstwo – esej Kacpra Pobłockiego, a na miejsce swojej postludowej rozprawy o współczesnej Polsce wybrali scenę na strychu Wrocławskiego Teatru Współczesnego.
Widzowie i widzki zasiadają na pieńkach. Ja akurat na krześle się rozsiadłem, po pańsku, ale i po chłopsku, bo pod ścianą, nieufnie. Przede mną wycięty las, gdzie wkrótce powstanie pole, a z tego pola wezmą się Polacy i weźmie się Polska. Kraina straty i smutku po tym, co wykarczowane. Na środku wspomniane już ognisko. Przestrzeń porządkują dwa ekrany ustawione po przekątnej, na których w pierwszej części bliskie kadry zwierząt, a w drugiej takoż zbliżone obrazy ludzkiego ciała. Pierwszy akt jest męski, drugi kobiecy. Ten podział to chyba jedyna próba dotknięcia struktury dawnej wsi, która to struktura twórców interesuje umiarkowanie. Chamstwo, podobnie jak inne teatralne produkcje ludowego zwrotu (choćby Baśń o wężowym sercu w krakowskim Starym w reżyserii Beniamina Bukowskiego czy Ludowa historia Polski w łódzkim Nowym w reżyserii Piotra Pacześniaka), to fantazje o przeszłości, niekiedy asekurowane uczonymi cytatami, ale najczęściej snute po łebkach i głuche tak na historyczne niuanse, jak i na polską wieś dzisiaj. Nieciekawe współczesnego polskiego chłopa, który wszak wciąż żyje. Artystom wystarcza konstatacja, że jest nim każdy, bo przecież dziewięćdziesiąt procent naszego społeczeństwa chłopskie ma korzenie.
To uproszczenie niczego nam o Polsce nie mówi, ale pozwala na wykorzystanie oswojonego modelu terapii. Dawajta więc chłopy, młóćta traumy. Nie z oka sąsiada źdźbła bierzcie, ale swoje rzucajcie snopy, wyznania wtedy szczere będą, jak to na ekranie pole. O sobie więc opowiadamy i o swoich wyobrażeniach na temat źródeł, wokół których, częściej niż rajskie śpiewają ptaki, ekonoma gwiżdże bat. Albo reżysera, bo jak o sobie, to oczywiście o aktorskich doświadczeniach przemocy w teatrze. Miłosz Pietruski wspomina spotkania z przemocowymi reżyserami, których metody pracy przybliża, wrzeszcząc co jakiś czas na bogu ducha winną publiczność. Ale są i ciekawsze historie. Tomasz Taranta wraca pamięcią do dzieciństwa na Podlasiu, do koszmaru świniobicia i nieoczywistych relacji ludzi ze zwierzętami. Rafał Cieluch wspomina dorastanie w owianej złą sławą dzielnicy Wrocławia – tak zwanym Trójkącie Bermudzkim. Mówi o irracjonalnym strachu, o poczuciu, że „świat się zmienia, a ja jestem starym światem”. Tych osobistych relacji i wspomnianych wcześniej kobiecych archiwów starcza na kilkanaście minut, a przedstawienie trwa dwie godziny. Co z resztą? Reszta – jak mawiała moja babcia – takie o, beleco.
Jakimiak i Atman z charakterystycznym dla siebie deklaratywnym zapałem, który świetnie sprawdzał się na przykład w gnieźnieńskiej Miłej robótce, krzyżują sesję terapeutyczną z wykładem o prawidłach rządzących światem. Theatresplaining to już na polskich scenach tradycja. Może nie tak ludowa i odwieczna jak aborcja, ale zawsze („Aborcja to stara tradycja. Chcemy powrotu do tradycji” – mówi bohaterka grana przez Annę Kiecę). O dziedzictwie spędzania płodów artystki opowiadają w sekwencji pod tytułem Radość. Nie wiedzieć czemu podobne emocje towarzyszą aktorom, którzy tłumaczą źródła rasizmu, bijące ze Starego Testamentu. Na dowód męska część obsady z jasełkową werwą odgrywa historię Noego i jego synów, w tym tego najważniejszego i przeklętego – Chama. Rehabilitacji potomka towarzyszy potępienie ojca, no bo, sami wiecie – patriarchat. W parodystycznej scenie operacji sięgamy serca Pacjenta (Miłosz Pietruski), będącego zarazem Sercem Patriarchatu – tej najstraszniejszej z dzisiejszych bestii. Na nim zaś odkrywamy znamię ostatecznej okropności – pedofilii. Dowody? Pamiętniki Juliana Ursyna Niemcewicza.
À propos pism to istotne są również te Bronisława Malinowskiego. Cóż jego antropologiczne badania tropików wspólnego mają z polską wsią? Ano, tamoj i tu – wszystko jedno. Polska pańszczyzna staje się doświadczeniem uniwersalnym, to znaczy takim, o którym możemy opowiadać zachodnimi kategoriami. I nie tylko o cytaty z Carla Gustava Junga czy Edwina Torreya tu chodzi. Swoją drogą, trochę niebezpieczne te ahistoryczne kpiny z autora Życia seksualnego dzikich w sytuacji, gdy samemu pracuje się na fantazmatach i uogólnieniach. Opowiadanie o polskiej wsi wraz z jej swoistością, niuansami, bogactwem regionalizmów i skomplikowaną religijnością oraz obrzędowością, to jednak trudna sprawa. Więcej trzeba by przeczytać książek albo, nie daj bóg, terenowe jakieś zrobić badania (jak ten śmieszny Malinowski). A to się przecież człowiek zmęczy, spoci, w krowi placek wdepnie (co sensualnie docenić można, ale jednak trudno), albo na insze nieprzyjemności narazi. Ktoś mu zza płota grubym odwinie słowem, takim na przykład do wtóru Chopina powtarzanym „spierdalaj!” i – jak mawiał mój dziadek – dupa zbita. Poza tym, tak szczerze – po co ten cały trud? Nie darmo Pobłocki rzecz błyskotliwie skompilował (pisał wszak esej a nie naukową rozprawę w rodzaju Ludowej historii Polski Adama Leszczyńskiego), teraz teatr może ją skompresować. Zatem – hajda! – jak śpiewali folkowcy z ważnej dla ludowego zwrotu kapeli R.U.T.A. na jej drugim albumie pod tytułem Na uschod. Wolność albo śmierć. A właśnie…
Rewersem rehabilitowanego chamstwa jest oczywiście państwo w całej swej wieloznaczności. Grany przez Rafała Cielucha chłop ucieka przed szlachecką niewolą na wschód – na Dzikie Pola, do Ukrainy, gdzie Kozacy i wolność, gdzie nie ma Polski, nie ma państwa. Nawiązanie to historycznie uprawnione, ale nieco niezręczne w sytuacji, gdy Ukraińcy akurat się o własne państwo biją. Nie bądźmy jednak czepialscy, zwłaszcza że intencje wszyscy mamy dobre. Takimi piekło wybrukowano? To się świetnie składa, ponieważ wyzwolone kobiety – wnuczki guślarek, wieszczek i szeptuch – zabierają nas na sabat. Folkową niosą pieśń do wiersza Anny Świrszczyńskiej o zaślubinach z diabłem. Ale są też w Chamstwie lepsze muzyczne fragmenty (nic dziwnego skoro kompozytorem Kuba Ziołek), choćby kapitalny finał o transowym potencjale. W całym spektaklu dużo się nuci, śpiewa i rytmicznie pokrzykuje. Teatr z ducha muzyki? Owszem, ale nie tej tradycyjnej, która przeżywa właśnie renesans. Znamienne, że środowisko artystów uprawiających ją in crudo, czyli w formie możliwie najbliższej oryginalnym przekazom, w owym zwrocie ludowym udziału raczej nie bierze, umiarkowanie chyba zainteresowane kolażami i kompilacjami, w których siłą rzeczy rozcieńcza się tak dla niego istotna substancja.
Wróćmy jednak do czarownic. Wiedzieliście, że „wiedźma” wiąże się z „wiedzą”? Tego rodzaju etymologicznych odkryć czeka na nas więcej, bowiem jedną z wiodących dla teatralnego Chamstwa refleksji jest ta o mocy języka. Żywa to istota. Szkoda, że twórcy nie poszli tym tropem i nie sięgnęli na przykład do Dzikiego mięsa Mariana Pilota. Wywodzenie chłopskiego świata z unormowanej literackiej polszczyzny to dość osobliwa koncepcja. Zwłaszcza, że nie sposób mówić o jednym świecie. Ludowość to światów wielość. Ich terytoria istnieją do dziś, pomimo globalizacyjnego glancowania, wciąż gdzieniegdzie przebijają stare granice. Można je odczytać. Kilka zdań w góralskiej gwarze i kilka słów wschodnim zaciągniętych akcentem to za mało, aby ten temat uczciwie załatwić.
Przeklęty jest więc cham a los jego niewdzięczny. Prawda święta. Mało to na biedaków i biedaczki przez stulecia nieszczęść spadło? Niemało, oj niemało. Czy musi teatr nieszczęśnikom dokładać? Nie musi, ale może. Żyjemy w wolnym kraju. My, potomkowie niewolników, my, drodzy, szanowni i mili państwo, którzy spotkaliśmy się w teatrze w centrum wielkiego miasta, by dziurawym wiadrem ze studni wody zaczerpnąć i łyknąwszy nieco pomyśleć, że z najgłębszych pijemy źródeł. Aż można się zachłysnąć.
***
Kacper Pobłocki CHAMSTWO. Reżyseria: Agnieszka Jakimiak, scenariusz: Mateusz Atman, scenografia, światło, wideo: Mateusz Atman, kostiumy: Nina Sakowska, muzyka: Kuba Ziołek, choreografia Oskar Malinowski. Prapremiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym 28 stycznia 2023.