EN

17.03.2025, 08:41 Wersja do druku

Przebój o przebojach

„Viva Maria!” Romana Frankla w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Adam Karol Drozdowski, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Dorota Koperska

Jeszcze kilka lat wstecz nie spodziewałbym się, że to powiem: cieszę się, że polski teatr coraz chętniej flirtuje z konwencją musicalu! Nie – śpiewogry, nie – spektaklu muzycznego, ale musicalu właśnie, z jego konieczną lekkością, widowiskową oprawą, rozrywkowym, niezależnie od poruszanych tematów, charakterem, przebojowością. Coraz więcej pojawia się na afiszach takich prób, coraz częściej podejmują je sceny dramatyczne. To świetnie, choć nie każda z nich będzie udana, ale dzięki temu gatunek zaczyna uwalniać się ze swoistego getta tych kilku na krzyż stricte musicalowych scen w kraju, obwieszczających kolejne premiery jak ekskluzywne superprodukcje; czyli z rozrywki specyficznie elitarnej zmierzając ku egalitarności. W samej tegorocznej edycji Konkursu spotykaliśmy się z zamachami na tę formę choćby w Tarnowie, Wrocławiu (ale poza Capitolem), Lublinie. Coraz częściej zamawia się nowe, autorskie libretta, rzadsze zaś stają się sytuacje, kiedy mniejsza scena (jak niegdyś Kameralny w Bydgoszczy), musi wchodzić w koprodukcje z hegemonami (jak warszawska Syrena), chcąc ogrzać się w blasku tytułów na zagranicznej licencji (jak ich wspólna, ale nie tożsama na obu scenach Matylda). Ba!, nawet zdarzyło się już, że musical do korzenia samego polski, bo śpiewana adaptacja Lalki Bolesława Prusa, zrealizowana pierwotnie przez niekwestionowanego speca od musicalowej reżyserii Wojciecha Kościelniaka w teatrze Baduszkowej w Gdyni, doczekał się losu największych tytułów z Broadwayu – i licencja na jego ponowne wystawienie trafiła w reżyserskie ręce Jerzego Jana Połońskiego, który z sukcesem podjął się tej realizacji w teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie.

Sukces taki zależy oczywiście od wielu czynników, ale w przypadku musicali jeden jest podstawowy: zespół aktorski musi dobrze śpiewać i mieć elastyczność w ruchu scenicznym. Wszelkie braki na tych polach brutalnie wyjdą na jaw, i najzręczniejsza nawet reżyseria nie da rady odwrócić od nich uwagi.

Otóż zespół Teatru Polskiego w Bielsku-Białej śpiewa i rusza się jak marzenie, udowadniając to i nie dając po sobie poznać, jak wysiłkowe to przedsięwzięcie, w każdej minucie dwuipółgodzinnego musicalu Viva Maria! w reżyserii Witolda Mazurkiewicza i choreografii Katarzyny Zielonki; hitu, który – jestem przekonany – zostanie tam na afiszu na lata. Z tymi latami nie przesadzam, bo stoi za tym tytułem, obok jakości artystycznych, o których zaraz, bystra rynkowa kalkulacja. Rzecz opowiada o piosenkarce Marii Koterbskiej, słynnej na cały kraj Bielszczance, a więc wpisuje się nie tylko w popularny nurt scenicznych odpowiedzi na lokalną, regionalną historię, ale nadaje się i na towar eksportowy. Skonstruowana jest tak, by komunikować się z każdą widownią, od seniorów, którzy usłyszą ze sceny przeboje swojej młodości, po młodzież, która dostanie w przyswajalnej formie pigułkę wiedzy o PRL, z naciskiem na ówczesną politykę historyczną i kulturalną. Widzowie z pośrednich półek wiekowych też będą usatysfakcjonowani: sam byłem zaskoczony, jak wiele piosenek z repertuaru Koterbskiej na wylot znam, i choć nie była mi dotąd bliska sama postać piosenkarki, okazało się, że jej muzyka już owszem. No i wreszcie – za jednym zgromadzeniem muzyków spektaklowego livebandu przedstawienie daje się połączyć z koncertem polskich przebojów, składając się w ofertę na specjalne, sylwestrowe czy walentynkowe pokazy. Ja wiem, wiem, powinienem pisać o samym przedstawieniu – ale kiedy rzecz udana artystycznie jest równocześnie dobrze wymyślona marketingowo, imponuje mi to i uważam, że w kryzysie dzisiejszego rynku kultury warto to szczególnie podkreślać.

W biografii Marii Koterbskiej łączy się wiele wątków, mogących posłużyć za dobry materiał dla chwytającej za serce scenicznej opowieści. Główny z nich – to hollywoodzka wręcz, i z hollywoodzkim sznytem w spektaklu poprowadzona, historia „from zero to hero”: obdarzona charakterystycznym głosem dziewczyna z niedużej miejscowości marzy o scenie, ale niepewne czasy i srodzy rodzice skłaniają ja ku pewniejszej drodze zawodowej. Przypadek chce jednak, że młodą adeptkę farmacji usłyszy na studenckim przeglądzie Jerzy Harald, uznany w środowisku kierownik radiowej orkiestry – i postanowi zainwestować w rozwój jej talentu; nawet rodzice, coraz bardziej dumni z jej osiągnięć, będą musieli zgodzić się na taki obrót spraw. Zachodni, swingujący styl Koterbskiej porwie słuchaczy i przyniesie jej popularność, ale nie spodoba się komunistycznym władzom powojennej Polski – służby wszelkimi środkami będą starały się złamać piosenkarkę i uniemożliwić jej występy. Ta oczywiście nie podda się, nie zrezygnuje ze sceny, znajdzie dla siebie miejsce w piwnicznym kabarecie, zjednując sobie kolejne rzesze entuzjastów, aż polityczna odwilż pozwoli jej w pełni rozwinąć skrzydła na wielkich estradach. Wszystkie obowiązkowe scenopisarskie plot pointy zaliczone! Do tego mamy pewnie poprowadzone wątki poboczne: entuzjazm z zakończenia wojny i rozczarowanie nowym ustrojem, osadzenie brata piosenkarki w więzieniu za konspiracyjną działalność, dwulicowego przyjaciela rodziny, współpracującego ze służbami, całą plejadę karykaturalnych komunistycznych aparatczyków, gotowych na każde świństwo, byle piąć się po szczeblach władzy, wreszcie – wiele mówiące zestawienie do dziś brzmiących świeżo przebojów Koterbskiej z PRL-owskimi piosenkami propagandowymi, które w tym kontekście zdają się być podobną decydentom karykaturą muzyki. Nawet humorystyczne drobiazgi, jak wątek problemów z komunikacją między artystką a dyrygentem, szczęśliwie zakończony założeniem telefonu w mieszkaniu Koterbskich, poprowadzone są ze smakiem. Samograj.

fot. Dorota Koperska

Że Viva Maria! napisana jest nie tylko ze znawstwem tematu, ale też z wyczuciem i uczuciem – nie zaskakuje; za scenariusz odpowiada Roman Frankl, syn zmarłej w 2021 piosenkarki, który na zmianę z Grzegorzem Sikorą z powodzeniem wciela się w budzącą sympatię postać Haralda. Nic by z tego jednak nie było, gdyby nie reszta obsady, mimo przyrodzonej musicalowi skrótowości budująca bardzo charakterystyczne, a wręcz niekiedy charyzmatyczne role i, co nie bez znaczenia, wyjątkową cechująca się zespołowością. Nie sposób wymienić tu wszystkich, ale kilkoro muszę: Marta Suprun i Flaunnette Mafa, występujące epizodycznie jako współdzielące scenę z Koterbską piosenkarki, wyraziście pokazują oparte na zawiści relacje w branży artystycznej; Tomasz Lorek, Sławomir Miska, Rafał Sawicki i Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt w swoich aparatczykowskich rolach doskonale obśmiewają absurdy polityki Polski Ludowej, nie tracąc przy tym z oczu faktycznych ludzkich tragedii, jakie z absurdalnych decyzji mogły wynikać; Anna Guzik-Tylka i Adam Myrczek przekonująco, ale bez szarży wcielają się w kostycznych nieco, a mięknących pod wpływem sukcesów córki inteligenckich rodziców Marii; wreszcie sama Koterbska, grana przez studiującą jeszcze Żanetę Rus (w drugiej obsadzie – Dominikę Handzlik), spójnie łączy w sobie nieśmiałość i zahukanie młodej dziewczyny o nierealnych, wydawałoby się, marzeniach, z ekspansywną pewnością i charyzmą divy, gdy tylko jej bohaterka staje przed mikrofonem. Nikt nie odstaje wokalnie, w choreografiach wieloosobowy zespół działa jak jeden organizm, wszystko się tu zgadza.

Cichym bohaterem Viva Marii! jest scenografia Damiana Styrny, naraz prosta, konsekwentnie porządkująca miejsca akcji i widowiskowo monumentalna. Tłem sceny są trzy potężne obrotowe słupy o trójkątnych podstawach, na które rzucane są monochromatyczne projekcje; ten ruchomy ekran równie dobrze sprawdza się jako reprezentacja siatki wąskich uliczek bielskiego starego miasta, gigantomańska architektura warszawskiego socrealizmu, jak i jako przytłaczający skalą więzienny mur. W ich podstawach znajdują się wnęki, drobnymi dodatkami aranżowane pod kolejne przestrzenie gry, powracające zawsze w tym samym miejscu, tak, by widz od razu wiedział, dokąd przenosi się opowieść: do mieszkania Koterbskich, biura Ministra Kultury, gabinetu Haralda, ciasnej więziennej celi. Ta realizacja to doprawdy rzadki przykład, jak oszczędne (również budżetowo) wykorzystanie projekcji może nie być równocześnie tanie.

Miło przeżyć w teatrze takie zaskoczenia; jeśli tak ma dziś wyglądać polski musical, niezależnie od tego, co myślałem sobie kilka lat wstecz, chcę takich produkcji więcej!

***

Roman Frankl VIVA MARIA! Reżyseria: Witold Mazurkiewicz, aranżacja i kierownictwo muzyczne: Jacek Obstarczyk, scenografia, animacje: Damian Styrna, choreografia: Katarzyna Zielonka, kostiumy: Iga Sylwestrzak, światło: Artur Wytrykus, animacje: Eliasz Styrna. Prapremiera w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej 14 grudnia 2024.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne