„Wiera Gran” wg Agaty Tuszyńskiej i Jerzego Żurka w reż. Damiana Josefa Necia w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Mike Urbaniak w magazynie „Dynks”.
„Wiera Gran” w Teatrze Polskim to kameralny spektakl o dużej mocy i kolejna świetna rola Alony Szostak.
Ciągle się coś u niej nie zgadzało. Fakty nie lubiły się jej trzymać. A może ona faktów? Pewnie dlatego była dla wielu dziennikarzy reporterskim magnesem. Pukali do niej przez większość jej życia, próbując ustalić ostatecznie „jaka jest prawda”, co w czasach post-prawdy, w których żyjemy, wydaje się misją straceńczą. Dzisiaj każdy ma swoją prawdę i swoje źródła, Baumanowska płynna nowoczesność to w drugiej dekadzie XXI wieku mętna kałuża, w której, chcemy tego czy nie, brodzimy. Ona żyła jeszcze w czasach, w których były powszechnie szanowane autorytety, komisje i werdykty. Niewiele to jednak pomogło, mimo pozytywnych dla niej rozstrzygnięć. Zniszczona stugębną plotką (dzisiaj do niszczenia ludzi służą wpisy w mediach społecznościowych), nigdy się już nie podniosła. Nigdy też nie przestała interesować opowiadaczy ludzkich losów, na co kolejnym dowodem jest najnowsza premiera w Teatrze Polskim.
Jego tekstową kanwą jest Wiera. Dramat w sześciu obrazach Agaty Tuszyńskiej i Jerzego Żurka. Ta sztuka, napisana ponad dekadę temu, dostała w tym roku nawet nie jedno, a dwa życia. W styczniu jej czytanie performatywne przygotowała w warszawskim Instytucie Teatralnym Magdalena Łazarkiewicz, a w grudniu wyreżyserował ją Damian Josef Neć, uzupełniając tekst zeznaniami Gran dla Shoah Foundation. Neć to twórca zanurzony w kulturze żydowskiej po samą kipę (gdyby ją nosił), współtwórca Żydowskiego Instytutu Sztuki.
W Poznaniu pracował dotychczas dwukrotnie jako dramaturg Mai Kleczewskiej przy udanym Ulissesie w Teatrze Polskim i nieudanym Locie nad kukułczym gniazdem w Teatrze Nowym.
Tym razem Neć wrócił już nie jako dramaturg, tylko reżyser i jest to powrót, trzeba powiedzieć, udany. Nawet bardzo, bo Wiera Gran to porządnie wyreżyserowany spektakl, choć powstawał w szaleńczym tempie, a co za tym idzie, w nerwowej atmosferze, w dodatku w przestrzeni, która sama w sobie jest wyzwaniem. Wiera Gran wystawiona jest bowiem na najmniejszej ze scen Polskiego, którą nazywam z właściwą sobie złośliwością schowkiem na szczotki. Tym bardziej należy się wielkie uznanie Patrycji Superczyńskiej i Maciejowi Czuchrycie – autorom scenografii, światła i wideo – za wyciśnięcie z tej teatralnej mikrokawalerki wszystkiego, co się dało. Brawo.
A na scenie mamy trzy osoby – akompaniatora (Krzysztofa Dysa, który jest także autorem znakomitych aranżacji piosenek Gran), Monikę Roszko (w roli odpytującej dziennikarki) i Alonę Szostak (w roli odpytywanej Wiery), ale nasza uwaga skupiona jest oczywiście niemal całkowicie na Wierze, bo tak jest skonstruowany dramat Tuszyńskiej i Żurka, co oddaje zresztą trafnie prawdziwe życie, w którym Wiera zajmowała się Wierą, niczym innym. Kiedy miała dwadzieścia lat z okładem została gwiazdą międzywojennej estrady, kiedy wybuchła druga wojna światowa – została gwiazdą słynnej kawiarni Sztuka w warszawskim getcie, kiedy wojna się skończyła – została „gwiazdą” serialu niekończących się oskarżeń o kolaborację, a kiedy niechciana i w Polsce, i w Izraelu uciekła do Francji, stała się gwiazdą dramatu dziennikarskich i pisarskich dociekań „do prawdy”.
Warto się przy tych kolaboracyjnych insynuacjach na chwilę zatrzymać ze względu na język i gender. Otóż mężczyzn oskarżanych o współpracę z Niemcami nazywano „zdrajcami”, a kobiety cześciej niż „zdrajczyniami”, nazywano – pardon le mot – „kurwami”. Ta mizoginia, która ewidentnie była ważnym elementem oskarżeń Gran, wybrzmiewa również, bardzo słusznie, w spektaklu i kilku innych opowieściach o niej. Najważniejszą polską opowieścią o Wierze Gran jest książka Agaty Tuszyńskiej Oskarżona. Wiera Gran, która, co ciekawe, sprowadziła dość szybko kłopoty i na pisarkę, i na Wydawnictwo Literackie. Poszło – a jakże! – o oskarżenie, a właściwie oskarżenie oskarżenia.
Skarżącym był tym razem Andrzej Szpilman, syn legendarnego pianisty, Władysława Szpilmana, którego Gran oskarżyła przed laty w swojej autobiografii pod znamiennym tytułem Sztafeta oszczerców o to, żeby był w getcie członkiem żydowskiej służby porządkowej, uczestniczącym w łapankach na Żydów, którzy, jak wiadomo, mieli trafić do Treblinki. Gran napisała to bez nazwiska, wystarczyło zdanie: „Tę haniebną robotę wykonywały ręce… pianisty!”. Wszyscy od razu wiedzieli, o kogo chodzi. Tuszyńska to jednak napisała wprost, używając nazwiska Szpilmana, więc została pozwana przez jego syna. Koniec końców przegrała sądową epopeję i sąd kazał Szpilmanowe nomen z kolejnych wydań książki wygumkować. Oskarżenie Szpilmana natychmiast zniknęło, oskarżenie Gran zostało na zawsze.
Znamienne jest to, że Wiera Gran uczestniczyła w tym procesie, leżąc już od lat na paryskim cmentarzu. Nie miała spokoju za życia, nie ma go też po śmierci.
Trudno sobie wyobrazić, by tę zapętloną we własne życie pieśniarkę mogła w Teatrze Polskim zagrać inna aktorka niż Alona Szostak. I to z trzech co najmniej powodów. Po pierwsze, to świetna aktorka. Po drugie, wybitna pieśniarka. A po trzecie, nosi w sobie – jak Wiera – jakiś pierwiastek obcości, inności, niedopasowania, co zdradza jej lekki wschodni akcent. Szostak, której dwaj dziadkowie byli Polakami, jest bowiem Rosjanką, urodzoną i wychowaną w Petersburgu, a potem kształconą w Moskwie. Po niedługim przystanku w Wilnie, trafiła na początku lat 90. do Polski, z którą związała się, jak widać, na dobre i na złe. Przez lata była solistką Teatru Rozrywki w Chorzowie, aż w 2011 roku przyjechał tam duet Monika Strzępka/Paweł Demirski, który otworzył jej drogę do teatru dramatycznego.
Szybko się okazało, że ta fenomenalnie śpiewająca aktorka, równie fenomenalnie gra.
Od pięciu lat w zespole Teatru Polskiego, w którym serca publiczności zdobyła na dobre rolą Róży Żabczyńskiej w pierwszorzędnej Cudzoziemce Marii Kuncewiczowej w reżyserii Katarzyny Minkowskiej. Ten spektakl przeniesiono nawet w tym roku do Teatru Telewizji, by cała Polska, nie tylko Poznań, mogła ją zobaczyć, a sama Minkowska, również za Cudzoziemkę, została właśnie nominowana do Paszportów Polityki, jednej z najbardziej prestiżowych nagród kulturalnych.
Każdy, kto czytał napisaną niemal wiek temu pyszną powieść Kuncewiczowej (ostatnio wydało ją pięknie Wydawnictwo Marginesy), wie, że Żabczyńska to wyzwanie – silna, apodyktyczna i chcąca mieć ostatnie zdanie kobieta. Nie może więc dziwić, że spotkanie z Wierą Gran Alony Szostak przestraszyć nijak nie mogło. Poradziła sobie z nią nadzwyczaj sprawnie. Jej Wiera jest przejmująca, wzruszająca, odstręczająca, irytująca i fascynująca. Choć jest kobietą okrutnie zdegradowaną, do końca próbuje zachować fason przedwojennej balladystki. Przyjmuje w swoim paryskim mieszkaniu w prostej, czarnej sukience z odważnym dekoltem i wielką broszą (kostiumy Konrad Parol), ale jej siwiejące włosy nie poddają się już reżimowy gwiazdorskiej koafiury. Il n’y a pas de retour à l’ancien monde.
Ciekawie się również rozwija jej relacja z dziennikarką, której, mimo służebnej roli, nie udaje się jej pożreć. Monika Roszko nigdy by na to nie pozwoliła, w końcu jej emploi to kobiety z pazurem, pyskate, zadziorne. Wiera, choć dominująca, wie, że trafiła kosa na kamień, co bardzo służy dramaturgicznie całości.
Dodajmy, że naprawdę dobrze skonstruowanej całości, sprawnie splecionej z archiwalnymi nagraniami Gran.
„Precz z przeszłością!” – wykrzykuje, wznosząc toast, Wiera, która przecież niczym innym niż przeszłością nie żyła. Przeszłość ją oplątywała, oblepiała, wciągała. Gran nie była w stanie od niej uciec, choć próbowała naprawdę wszystkiego. Trochę za późno na taki toast. Jej historia nabiera za to dodatkowego znaczenia w epoce cyfrowej, w której wszystko zostawia ślad. Pytanie, czy to by Wierze Gran pomogło, czy zaszkodziło, pozostanie bez odpowiedzi. Pewne jest natomiast to, że w Teatrze Polskim jest do obejrzenia bardzo udany, dobrze zagrany i mądry spektakl, dający Wierze Gran kolejne życie, na które naprawdę zasługuje.