"Jentl" Isaaca Bashevisa Singera w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
W tym musicalowym spektaklu poznajemy Jentl, wrażliwą, inteligentną, młodą dziewczynę, która wychowywana jest bez matki. Ojciec wprowadza ją w arkana religii żydowskiej, która ją urzeka, pochłania, fascynuje. Po śmierci ojca Jentl nie chce zrezygnować z tego, co tak mocno pokochała i nie zgadza się na aranżowane małżeństwo, wyrusza w świat w przebraniu mężczyzny jako Anszel. Jej nowym mentorem jest Awigdor, który staje jej się bardzo bliski. Awigdor kocha Hadas. Nie może jej poślubić/jego chuć "poślubia" inną/ ale Anszelowi się to udaje. Dziewczyna w końcu łączy kochającą się parę, ale sama musi odejść. Traci najbliższe jej osoby, kontakt z nimi. Traci przyjaciół, może nawet coś więcej/nadzieję na własne szczęście/ i to jest bardzo wysoka cena za własne wybory. Ta wolność silnej woli, możliwość rozwoju, studiowania, budowania więzi z mężczyzną, który nie jest ani jej ojcem, ani mężem, daje jej możliwość czynienia dobra, naprawiania świata, uszczęśliwiania tych, który na to zasługują. Wszystko w imię miłości. Miłości do nauki pogłębiającej jej miłość do Boga, która pozwoli, mamy taką nadzieję, znieść konsekwencje jej decyzji, działań, czynów. Jest w tym i piękno, i czułość, i mądrość ale i wątpliwości, i smutek, i niepokój czy wystarczy Jentl sił, miłości, by znieść wybrany przez nią samą los. Chroni ją własny rozsądek, nabyta wiedza z ksiąg i życiowego doświadczenia. Z czasem znajomość siebie. Na koniec Anszel zakłada sukienkę, znów staje się Jentl, kobietą, ale czy jest nią w istocie? Pozostanie w każdym razie wcieleniem człowieczeństwa zawierzającemu miłości Boga. który wszystko przenika, rozumie, wybacza. Ufa miłości potężnej, nieprzeniknionej, która może czynić tu, na ziemi, dla zwykłych ludzi poprzez innych ludzi cuda.
Interesująca jest w tym spektaklu myśl i dowód na nią, że można się domagać autonomii wyborów, znieść ich konsekwencje, co pozwala być sobą mimo wszystkich przeciwności losu, mimo wszelkim ograniczeń. Nawet żyjąc w ortodoksyjnej społeczności według surowych zasad patriarchalnych, religijnych. Nawet jeśli jest się tylko kobietą, która chce żyć po swojemu, korzystać z praw, przywilejów przynależnych światu mężczyzn. Jeśli się szczerze czegoś pragnie, ma marzenia zawsze można znaleźć sposób, siłę, by osiągnąć cel. Inteligencja, wiedza, intuicja, upór i konsekwencja w działaniu, determinacja bardzo w tym pomaga. Choć każdy sukces ma swoja cenę. Wymaga ciężkiej pracy, wyrzeczeń, poświęceń. Talentu. Zmierzenia się z wątpliwościami, słabościami, wszelkim oporem konwenansu, stereotypu, obowiązujących zasad. Rodzi się jednak refleksja, że historia Jentl stanowi wyjątkowy przypadek. Możliwy tylko w szczególnych okolicznościach. Jentl jest idealnym przykładem osobowości, która jak kameleon potrafi przystosować się do każdych warunków, upodobnić do środowiska, skruszyć najtwardsze serca, pokonać najmądrzejsze umysły. Tylko czyste intencje, prawość, wierność Bogu może usprawiedliwić łamanie przez nią odwiecznych zasad. Ale samotna, zdana wyłącznie na trzeźwość samooceny, czyniąc dobro, nie krzywdząc innych, zawsze będzie usprawiedliwiona? Trudno przewidzieć dalsze skutki jej buntu.
Świetna literatura Izaaka Baszewisa Singera w tłumaczeniu Remigiusza Grzeli jako osnowa opowieści, zredukowana do minimum scenografia Katarzyny Borkowskiej w przestrzeni trzech planów, zapraszających do wnikania w głąb przedstawianych tematów, songi autorstwa Roberta Talarczyka wzruszająco wykonywane przez Jentl, przejmująco opisujące jej stany emocjonalne, choreografia Jakuba Lewandowskiego tworząca symboliczne, mocne, przepiękne zmysłowe obrazy, chwytająca za serce, wykonywana na żywo muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego, wyrażająca nastrój, wyznaczająca rytm, narzucająca tempo akcji, kostiumy żydowskich kobiet i mężczyzn Katarzyny Borkowskiej, charakteryzacja dopełniająca charakterystykę postaci, role społeczne bohaterów decydują o sile kontekstu hermetycznego świata kobiet, dogmatycznego świata mężczyzn. Tło rozterek, zmagań Jentl/Anszela, żyjącej/żyjącego w jednym i drugim.
Robert Talarczyk, pewną ręką wytrawnego reżysera, snuje opowieść o delikatnej, wrażliwej, mądrej dziewczynie, która znajduje w sobie odwagę, siłę, by zaryzykować, jest doskonałą aktorką, bo w przebraniu mężczyzny, Żyda, udaje jej się dopiąć swego. I nie ma w tym świętokradztwa, sprzeniewierzenia się swojej tradycji, religii, płci. Historia snuta jest niepośpiesznie. Opowiadana z czułością, lekkością, nie dramatyzuje, nie męczy, nie gnębi. Rozśpiewana, roztańczona, kiedy trzeba intymna, wyciszona wciąga widza bez reszty. Atrakcyjność żydowskiego kulturowego kontekstu sprawia, że każdy łatwo się mu poddaje. Ulega czarowi opowieści i staje po stronie Jentl/Anszela. Chce wierzyć, że jeśli jej, to i każdemu innemu człowiekowi, który wie czego chce, jest konsekwentny i wierny sobie, się uda. Cel w tym wypadku uświęcił środki. Połączył dwoje kochających się ludzi, pozwolił przyjaźnić się kobiecie z mężczyzną, umożliwił rozwój duchowy, religijny kobiecie, która wszystko co uczyniła, tłumaczyła miłością, troską o innych. Była przekonana, że czyni właściwie. Czy nie zgrzeszyła pychą, wiarołomstwem? Czy wystarczy jej niezłomna pewność siebie, wykorzystanie możliwości, które dało jej łamanie norm czy omijanie zasad? Trudno przesądzić. Spektakl ten poza zajmująca historią Jentl/Anszela, wartościami estetycznymi, poznawczymi to doskonała, perfekcyjna artystyczna robota całego zespołu Teatru Żydowskiego i aktorów występujących gościnnie. Proponuje arcyważny temat. Przepiękny teatr. Mądrą sztukę.