"Circus Kafka" na motywach książki Remigiusza Grzeli w reż. Michała Walczaka w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Rafał Węgrzyniak w portalu Teatrologia.pl.
W czerwcu 1994 na łamach „Teatru” opublikowałem szkic poświęcony relacjom Franza Kafki z poznanym w 1911 w Pradze żydowskim aktorem z Warszawy, utrwalonym w Dzienniku jako Rosjanin, z zapisanym po niemiecku nazwiskiem Löwy. Ponownie pisałem o tym aktorze w „Teatrze” dwa lata później, po wydaniu polskiego przekładu tekstu Kafki O teatrze żydowskim odtwarzającym jego drogę na scenę, rozpoczętą w Warszawie w wieku czternastu lat. Moje starania o przypomnienie aktora ignorowanego w Polsce, chociaż sportretowanego jako Jacques Kohn w opowiadaniu Isaaka Bashevisa Singera z 1968 Przyjaciel Kafki, a rok później także w USA opisanego w dysertacji Evelyn Torton Beck Kafka and the Yiddish Theater, przyniosły skutki. W 2002 literaturoznawca ze Słupska, Daniel Kalinowski, na sesji w Katowicach objawił się jako egzegeta związków autora Procesu z teatrem jidyszowym, a trzy lata później ogłosił artykuł Przyjaciel Kafki. Żydowski aktor z Warszawy Izaak Löwy, chociaż nie był w stanie ujawnić wszystkich źródeł swej wiedzy. W 2004 Remigiusz Grzela w tomie Bagaże Franza K. Podróż, której nigdy nie było pochylił się nad żydowskim aktorem i nawet dotarł do szeregu nieznanych informacji o jego życiu i dorobku. W czerwcu 2006 na kameralnej scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu Paweł Passini w spektaklu Amszel Kafka ukazał jak pisarz pod wpływem Lewiego [Löwy’ego] zostaje aktorem w trupie żydowskiej i wyjeżdża do Warszawy, a w rezultacie występuje w Nowym Azazelu działającym w getcie. Oczywiście tylko w programie wrocławskiego spektaklu został przypomniany mój szkic o Lewim.
Nie spodziewałem się jednak, że doczekam momentu, gdy w Warszawie w tymczasowej siedzibie Teatru Żydowskiego przy ulicy Senatorskiej, a więc w pobliżu miejsc, gdzie żył Lewi, na moich oczach objawi się sceniczny sobowtór jidyszowego aktora w musicalu Circus Kafka. Lewi bowiem mieszkał przy Muranowskiej 1, występował w Teatrze Centralnym przy ulicy Leszno 1, a Singerowi opowiadał o Kafce w klubie pisarzy jidyszowych przy Tłomackie 13. Niestety pierwszych rozczarowań doznałem jeszcze na parę dni przed premierą, gdy okazało się, że wśród postaci spektaklu figuruje Icchak Levi, tak jak w książce Grzeli, skądinąd obecnie kierownika literackiego Teatru Żydowskiego. Levi to zaś anglosaska pisownia nazwiska, równie nieuzasadniona w Polsce jak niemiecka: Löwy. Należy bowiem pisać to nazwisko zgodnie z moim postulatem z roku 1994 po polsku: Lewi. Zresztą sam aktor w międzywojniu na polskojęzycznych afiszach czy w prasowych anonsach i publikacjach prezentował się jako Jack Lewi, co powinno być rozstrzygające. Poza tym uprzedzono mnie, że Icchak Lewi bynajmniej nie będzie śpiewał w jidysz starych piosenek Abrahama Goldfadena, lecz wyłącznie po polsku nowe autorstwa Michała Walczaka.
Następne rozczarowania przeżyłem na premierze. Żydowskiego aktora Rafał Rutowicz gra wyłącznie jako demonicznego mistrza ceremonii, kobieciarza i morfinistę. Nie ma w spektaklu ani jednego epizodu ukazującego bliskie relacje praskiego pisarza z aktorem, który wprowadzał go w obręb kultury wschodnioeuropejskich Żydów. Lewi parę razy wypomina Kafce, że nie dokończył jego biografii, gdy w rzeczywistości był to jedynie artykuł do „Der Jude”, pisany w Budapeszcie w 1917 na zamówienie Martina Bubera. Aktor w epilogu streszcza ów tekst zaledwie w kilku zdaniach, wspominając początki swej teatromanii, czyli chodzenie na polskie spektakle do Teatru Wielkiego i Rozmaitości oraz na przedstawienia niemiecko-jidyszowe, nie wiadomo gdzie grane (Lewi odwiedził zapewne Teatr Izraelicki na placu Muranowskim). Przydałyby się twórcom spektaklu konsultacje historyka, bo Grzela jest na gruncie dziejów teatru, zresztą nie tylko żydowskiego, dyletantem. Być może udałoby się wtedy uniknąć największej i niemal skandalicznej pomyłki, czyli ukazania jidyszowych aktorów dramatycznych, wystawiających Sulamitę i Bar Kochbę Goldfadena albo Dzikiego człowieka Jakuba Gordina, jako zespołu cyrkowego, jarmarcznego gabinetu osobliwości czy tingel-tanglu. Nie pojmuję, jak grająca w Circus Kafka dyrektor Gołda Tencer mogła dopuścić do podobnego zdeprecjonowania tradycji teatru jidyszowego, przez Kafkę niegdyś nobilitowanego.
W scenariuszu Walczaka obok znanej z Dziennika Kafki aktorki Madame Czyżyk pojawia się zaś komiczka Flora Klug, ale już jako cyrkowy klaun, oraz siłacz Breitbar, będący prototypem Supermana, i doktor Caligari z ekspresjonistycznego filmu niemieckiego. Trzon cyrku stanowi rodzina Kafków, Ojciec i Matka będący dyrektorami, siostra Ottla, Franz, jego przyjaciel, biograf i propagator Max Brod oraz narzeczona Felicja Bauer w ślubnej sukni.
Potem jako doradca cyrku pojawia się działający w międzywojennej Polsce reżyser filmowy Michał Waszyński, spopularyzowany dzięki dokumentowi o jego życiu: Książę i dybuk. Waszyński grany jest przez kobietę, ponieważ ukazany został jako zniewieściały homoseksualista w damskim futrze, w towarzystwie Sophii Loren.
Circus Kafka to dość tandetna rozrywka, mimo iż z pretensjami literackimi, utrzymana w formule kabaretu Pożar w burdelu współtworzonego od szeregu lat przez Walczaka. W spektaklu zresztą nieprzypadkowo istotną rolę pełni motyw pożaru w cyrku. Ale nie mogło zabraknąć też nawiązań do współczesnego życia politycznego. Parokrotnie na ekranie w głębi sceny pojawia się grana przez dyrektor Tencer Ministra Karnawału obiecująca wszystkim aktorom etaty i ubezpieczenia społeczne w zamian za poparcie rządu, a więc postać wzorowana na podsekretarz stanu w resorcie kultury, Wandzie Zwinogrodzkiej, która przygotowała ustawę zapewniającą emerytury twórcom bez posad.
Pisarstwo Kafki w istocie sprowadzone zostało przez Walczaka do Gregora Samsy z Przemiany, przeistoczonego w monstrualnego robaka, czyli sennego koszmaru wywołanego lękiem przed kobietami oraz ojcem. W momencie, gdy Kafka, grany przez drobną kobietę Joannę Przybyłowską, zakochuje się z wzajemnością w Migrence Księgarence obdarzonej rysami Dory Diamant, leczy się z neurozy i jego utwory literackie tracą rację bytu.
Napisanie i wystawienie musicalu na kanwie życia i twórczości Kafki jest kuriozalne i raczej bez precedensu. Twórcy Circus Kafka przynajmniej zrezygnowali z jakichkolwiek nawiązań do Zagłady, bowiem Lewi żył i działał w warszawskim getcie, latem 1942 został zaś wywieziony przez Niemców wraz z rodzicami i siostrą do obozu w Treblince, gdzie go zamordowano.
Widowisko Walczaka jest niepozbawione pozorów głębi, skoro jedna z postaci recytuje kwestię z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, mimo iż należałoby się spodziewać raczej nawiązań do Pułapki Tadeusza Różewicza, osnutej wokół życia Kafki i Zagłady. Aktorzy Żydowskiego, za sprawą protekcji roztoczonej przez Macieja Nowaka i współpracy z reżyserami z kręgu teatru krytycznego, stali się w ostatnich sezonach jednym z czołowych progresywnych zespołów w Polsce. Sprawnie śpiewają i tańczą. Rozumie się każde słowo wypowiadane przez nich po polsku. Ale w Circus Kafka powracają w istocie do tradycji nazywanej pogardliwie i w przenośni przez wybitnych twórców teatru żydowskiego: szund. W jidysz szund to dosłownie skrawki, odpadki, śmiecie. W przypadku Circus Kafka byłyby to przyswojone przez kulturę masową motywy z kręgu egzystencji i pisarstwa autora Wyroku służące wyłącznie rozbawieniu publiczności.