EN

19.10.2021, 08:20 Wersja do druku

Powrót upiora

 "Powrót Odysa" Stanisława Wyspiańskiego w  reż. Tomasza Kaczorowskiego w Teatrze Pinokio w Łodzi. Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej Konkursu Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej Klasyka Żywa.

fot. Ha-Wa/ mat. Festiwalu Łódź Czterech Kultur

Powrót Odysa to ostatni dramat Stanisława Wyspiańskiego, ukończony już w okresie naznaczonym jego nieuleczalną chorobą. W dziele tym, które drukiem ukazało się na kilka miesięcy przed śmiercią autora, nakreślona została fatalistyczna wizja ludzkiego losu, obciążonego przekleństwem, naznaczonego śmiertelnym ukąszeniem i niemocą w uwolnieniu się od zła. I chyba właśnie świadomość, że fizyczne cierpienie twórcy splotło się z obrazem rzeczywistości całkowicie pozbawionej nadziei (a zatem wizją nieomal bluźnierczą) sprawia, iż dzieło to może we wrażliwszym czytelniku wywoływać wrażenie naprawdę wstrząsające.

Nieprzypadkowo właśnie po tę sztukę sięgnął w Krakowie w 1944 roku w konspiracyjnym Teatrze Niezależnym Tadeusz Kantor. Pośród dekoracji, będących jednocześnie destruktami realnych przedmiotów, a więc przywołujących obraz cywilizacyjnej katastrofy pojawiał się na scenie Odys – wojenny rozbitek, zarazem ofiara i zbrodniarz, zabijający zalotników Penelopy przy dźwiękach maszynowego karabinu. W 1981 roku w Starym Teatrze w Krakowie, a w 1999 na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego sztukę Wyspiańskiego inscenizował Krystian Lupa, wydobywając z tekstu szczególnie mocno motyw tułaczki podniesionej do doświadczenia uniwersalnego. Dość powiedzieć, że spod wojskowego płaszcza, w który ubrany był odtwarzający w warszawskim przedstawieniu tytułową rolę Adam Ferency, wystawał chałat przywołujący motyw Wiecznego Tułacza.

fot. Ha-Wa/ mat. Festiwalu Łódź Czterech Kultur

Na marginesie wypada nadmienić, że fragmenty ostatniego dramatu Wyspiańskiego znalazły się też w ostatnim spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego (zrealizowany w 2005 On. Drugi powrót Odysa) stworzonym przez tegoż reżysera również w finalnym etapie choroby, a zarazem zestawiającym własne doświadczenie z Odysowym przekleństwem.

Jakkolwiek zaś po dzieło Wyspiańskiego sięgali tak wybitni twórcy teatralni, to należy ono jednak do tych, które rzadko trafiają na sceny. Łódzka inscenizacja przygotowana przez Tomasza Kaczorowskiego to chyba dopiero czwarte wystawienie tego dramatu w naszym stuleciu, pierwsze zaś od lat kilkunastu. Trzeba zresztą przyznać, że zmierzenie się z tym utworem wymaga odwagi, sięgniecie po niego wydaje się nie tylko trudne, ale i ryzykowne. Niezwykle wizyjna, podobna do jakiegoś majaku, akcja,a zarazem gęsty, obfitujący w monologi tekst, wymagają od reżysera niezwykłej sprawności i wszechstronnego warsztatu.

W łódzkim wystawieniu, które jest efektem współpracy Festiwalu Łódź Czterech Kultur 2021 oraz Teatru Pinokio, Kaczorowski postanowił dać wyraz niezgodzie wobec obecnej sytuacji politycznej w Polsce, ukazując konflikt pomiędzy wyznającymi odmienne wartości pokoleniami, oraz odwołać się do sytuacji uchodźców z Bliskiego Wschodu. O ile pierwsze z zamierzeń udało się w przedstawieniu zrealizować, o tyle drugi z zasygnalizowanych problemów został ukazany w sposób niewystarczająco klarowny.

Wydobywając z dramatu napięcie pomiędzy brutalnym Odysem (Łukasz Bzura) a Telemakiem (Łukasz Batko) – zbuntowanym i próbującym bronić swojej wrażliwości –reżyser rzeczywiście zdołał ukazać konflikt pokoleń, który we współczesnej Polsce będzie z pewnością coraz to wyraźniej dochodzić do głosu. Odys bowiem przybywa jako naznaczony wyrazistym cieniem śmierci i niemogący w ojczyźnie znaleźć niczego innego niż piekło. Jest więc kimś w rodzaju upiora. Z białoczerwoną opaską na ramieniu jawi się jako żołnierz, który po horrorze wojny wraca do koszmaru, który opanował jego ojczyznę. Nie mogąc znaleźć spokojnego skrawka ziemi, ma świadomość, że jedyna droga odwrotu jest w śmierci. I jakkolwiek ów motyw opaski w kolorach narodowych może się niejednemu z widzów wydać swoistą prowokacją, to jednak czy los Odysa nie stanowi rzeczywiście metafory losu chociażby żołnierzy polskiego podziemia, którzy po latach walki i tułaczki musieli się zmierzyć z krajem zniewolonym – podobnie jak antyczny bohater z domem zajętym przez uzurpatorów pragnących przejąć jego królestwo? I podobnie jak oni Odys jawi się jako uśmiercony w porządku symbolicznym. Jest tak jak widmo, pełne cierpienia, a zarazem przynoszące śmierć tym, których spotka na swojej drodze.

Kaczorowski jakkolwiek nie odejmuje tytułowej postaci ani godności, ani racji, to widzimy jednak, że bliższy jest (nie tylko pokoleniowo) postaci Telemaka, której stara się nadbudować ponad tekstem znaczenia pozwalające ukazać napięcie między Odysem a synem jako metaforę współczesnego konfliktu pokoleń. Konfliktu swoją drogą nader Gombrowiczowskiego: Odysowa „ojczyzna” to nasza historia przesiąknięta cierpieniem i śmiercią, Telemakowa „synczyzna” to pragnienie odcięcia się od tej przeszłości i samodzielnego stworzenia siebie. Niezwykłym pomysłem Kaczorowskiego jest wprowadzenie Laertesa (ojca Odysa, a więc uosobienia tego wszystkiego, z czego „ojczyzna” bierze początek) pod postacią animowanej przez Krzysztofa Ciesielskiego lalki – ukoronowanego szkieletu, w czym większość widzów szybko dostrzega nie tylko nawiązanie do plastycznej twórczości Wyspiańskiego, ale jednocześnie sprzeciw reżysera wobec polityki uprawianej w cieniu przeszłości i grobów. Znaczące, że i Odys wykonuje gest świadczący o próbie wyrwania się z tego kołowrotu śmierci, składając swoją opaskę na kościach Laertesa. Ale fatalne koło nie da się pewnie zatrzymać: jest martwym Laertes, będzie martwym Odys. Cień żałoby pada zresztą i na Telemaka, którego też nie ominie rola zadającego śmierć. Nieprzypadkowo postaci mają na sobie czarne kostiumy. Skomponowane ze współczesnych elementów stroju, kojarzące się z teatralną estetyką Anny Augustynowicz, są jednak i znakiem nieuniknionej oraz nieprzerwanej żałoby.

fot. Ha-Wa/ mat. Festiwalu Łódź Czterech Kultur

Obok nawiązania do projektu witraża Wyspiańskiego przedstawiającego szczątki Kazimierza Wielkiego można by w spektaklu dopatrzeć się i inspiracji twórczością Kantora. Znamienne bowiem, że w jego Powrocie Odysa aktorzy grający Zalotników występowali w maskach. U Kaczorowskiego maski te zamiast pojawić się na twarzach aktorów stają się przedmiotami animowanymi głównie przez Piotra Osaka. Złączone ze sobą niby kiść winogron tracą ludzką podmiotowość, stają się nie tylko w oczach Odysa, ale i naszych czymś odczłowieczonym, groteskowym, niewartym ocalenia.

Do atutów spektaklu należy koncepcja przestrzenna, będąca pomysłem Kaczorowskiego, ale zrealizowana z pomocą Justyny Bernardetty Banasiak odpowiadającej za scenograficzny wymiar przedstawienia. Kolejne akty spektaklu rozgrywają się w przestrzeniach zróżnicowanych. Na początku oglądamy postaci na proscenium, trochę jak w antycznej tragedii. W części drugiej kurtyna się odsłania, a akcja przenosi do wnętrza pałacu, który – w wyniku masakry zgotowanej przez Odysa swoim konkurentom – staje się właściwie grobowcem. W finalnym akcie tytułowa postać, coraz to bardziej wkraczając w sferę śmierci, wchodzi na widownię, jak gdyby chcąc zdemaskować, że i my – oglądający to widowisko – znajdujemy się w jej cieniu.

Jak już wspomniałem, mniej zrozumiałe wydaje mi się przesłanie reżysera związane z konfliktem uchodźczym. Jakkolwiek pod względem plastycznym wrażenie robią nagromadzone w spektaklu oranżowe kamizelki ratunkowe (swoją niepokojącą barwą niepozwalające zapomnieć o imigrantach próbujących przedostać się przez morze do Europy-Itaki), to wydaje mi się, że tekst Wyspiańskiego nie bardzo pozwala na skonstruowanie takiej narracji, którą chciałby zbudować Kaczorowski. Wszak w Powrocie Odysa pośród rozbitków przybywa do Itaki właśnie szerzący zniszczenie Odys. Nie sądzę zaś, żeby reżyser zamierzał swoim spektaklem podkreślać niebezpieczeństwa, jakie ewentualnie mogą grozić Europie wraz z napływem bliskowschodnich imigrantów. Podejrzewając, że raczej zamierzał się za nimi ująć, muszę stwierdzić, że w spektaklu dostrzegam znaczeniowe pęknięcie.

Mankamentem spektaklu wydaje się też brak wewnętrznej energii. Słowa (zwłaszcza monologi) potraktowane i przez reżysera, i przez aktorów z wielką powagą, jednocześnie zdają się w tym przedstawieniu w jakiś sposób ciążyć. Tak oto tekst Wyspiańskiego (co by nie mówić skomponowany w dość archaicznej estetyce) i warstwa inscenizacyjna niezupełnie przylegają do siebie. A to, co dodaje inscenizator, czasami wydaje się znacznie mocniejsze od wypowiadanych słów – tak jest w pełnej napięcia sekwencji spotkania Odysa z synem. To mowa ciał wybrzmiewająca na tle milczenia doskonale wyraża to wszystko, co łączy ich i dzieli. Sceną, w którym obydwa wymiary przedstawienia wydają się do siebie przylegać, jest natomiast pieśń Syren. W aranżacji Miłosza Sienkiewicza wykonują ją nader ekspresyjnie Małgorzata Krawczenko, Żaneta Małkowska i Natalia Wieciech, trzymając w dłoniach iskrzące się flary. Tak to już jest w teatrze, że nienaturalność języka mniej drażni, kiedy ulegnie spotęgowaniu poprzez muzykę.

Reasumując, przedstawienie Tomasza Kaczorowskiego uważam za przedsięwzięcie ciekawe, ale nie do końca udane. Szanuję odwagę twórców przedstawienia, wrażliwość na wypierane przez dużą część społeczeństwa problemy, wreszcie poważny stosunek do tekstu Wyspiańskiego i inscenizacyjną wizję. Jednocześnie jednak wyczuwam w spektaklu zbyt mało siły – tak jakby klątwa Odysa zatruła je rzeczywiście tchnieniem śmierci.

Stanisław Wyspiański, Powrót Odysa, Teatr Pinokio w Łodzi, reż. Tomasz Kaczorowski, premiera: 15 września 2021.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Patryk Kencki

Wątki tematyczne