EN

8.11.2021, 12:02 Wersja do druku

"Powrót posła" Juliana Ursyna Niemcewicza – po co grać taką klasykę

"Powrót posła" Juliana Ursyna Niemcewicza w reż. Tomasza Mana z Teatru Klasyki Polskiej w Teatrze Królewskim w Starej Oranżerii w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w Polska Times.

fot. mat. teatru

Może warto to pokazać choćby w imię teatralnej ciągłości. Tomasz Man zrobił z aktorami dużo aby ten bibelocik był maksymalnie atrakcyjny, nie tylko w muzealnym sensie.

Można by powiedzieć, że Teatr Klasyki Polskiej, pozbawiony siedziby, stałego zespołu i większych funduszów, idzie jak burza. Trzy premiery w pandemicznym roku 2021 to świadectwo żywotności, niektóre teatry repertuarowe nie wystawiły więcej.

Eksplozja premier

W czerwcu był „Vatzlav” Sławomira Mrożka w reżyserii Jarosława Gajewskiego. Niespełna dwa miesiące temu wystawione w Tarczynie „Dożywocie” Aleksandra Fredry, które przyrządził Michał Chorosiński. Teraz w teatrze stanisławowskim w Łazienkach pokazano „Powrót posła” Juliana Ursyna Niemcewicza. Tomasz Man wystawił go w 230 lat po premierze – w tym samym zresztą miejscu.

Teatr Klasyki Polskiej stawia sobie dwa cele. Ożywienie zainteresowania repertuarem klasycznym, pokazywanym nie muzealnie, ale nie będącym pretekstem do współczesnych dygresji i sztuczek formalnych. Tu się oddaje myśl autora. Oraz częściowe przynajmniej wyjście z tym podejściem poza Warszawę. Niestety w beczce poza miodem mamy też sporo dziegciu. Premiery na razie gasną wkrótce po zaistnieniu, niczym piękne motyle.

Rozmaite publiczne instytucje dają rzecznikom klasycznego teatru granty na kilka przedstawień. Zarazem są one obwarowane zakazem występów komercyjnych, z biletami. Jedynie pierwszy spektakl Teatru, „Zemsta” Fredry, była wznowiona w tym roku, i to poza stolicą.

Dziwne jest to zapętlenie i można tylko wyrazić nadzieję, że grupa zapaleńców znajdzie na nie jakieś recepty. Na razie wypada wyrazić radość z jednego powodu: trzymają poziom. Chociaż akurat „Powrót posła”, najstarszy z wystawionych tekstów, z 1791 roku, może być ciekawym punktem wyjścia do dyskusji o tym, co dziś w ogóle warto wystawiać, a nie tylko jak.

Co tu jest aktualne?

„Powrót posła” jest niewątpliwie historyczną, a po części i obyczajową ciekawostką. Młody poseł na Sejm czteroletni wraca do rodzinnego domu, aby z jednej strony spierać się ze znajomymi rodziców o politykę, z drugiej stanąć w konkury o rękę ukochanej, córki tych znajomych. To typowo oświeceniowa sztuka, w której mamy spory ładunek publicystyki.

Dla pasjonata polskich dziejów to nawet interesujący przyczynek. Czy dla tych, którzy szukają żywego teatru, także? Może należało to jednak przypomnieć przymykając oczy na pewien schematyzm i dydaktyzm fabuły ilustrującej reformatorskie pasje Niemcewicza. W imię poczucia ciągłości? Dlatego, że to nadal jest szkolna lektura, więc warto ją maksymalnie ożywić? Jedną czwartą widowni wypełniała w teatrze stanisławowskim młodzież szkolna.

Czy warto było to zrobić wydobywając to co w niej jednak jakoś aktualne? Choćby nie gasnące napięcie między obywatelskim duchem walczącym na dwa fronty. Z mechanicznym, nawet tępym konserwatyzmem „prastarych polskich urządzeń”. I z imitatorską pstrokatą fascynacją cudzoziemszczyzną. To się ciągnie przez całą polską literaturę, także i teatr.

Na marginesie mamy tu wiele ciekawych obserwacji z epoki. Od rekonstrukcji argumentów obozu przeciwników reform, chyba wiarygodnej, po obserwacje dotyczące obyczajów, choćby luźniejszej nieco atmosfery, produktu Oświecenia. W sferach majętnych rozwód stał się wtedy czymś łatwo dostępnym, i to nie tylko dla mężczyzny, ale i dla kobiety (patrz groźby Starościny).

To wszystko tu jest, a zarazem… W kuluarach spierałem się po spektaklu z teatrologami, który przekonywali mnie, że nawet w XVIII wieku, pośród oświeceniowego dorobku, znalazłyby się teksty żywsze i pełne większych komplikacji. Pozwalam sobie więc na poczucie niepewności, czy tym razem było warto dokonać tego akurat wyboru. Zarazem mam poczucie, że Tomasz Man zrobił z aktorami dużo aby ten bibelocik był maksymalnie atrakcyjny, nie tylko w muzealnym sensie.

Byłem ciekaw, jak sobie poradzi, bo Man parał się do tej pory raczej tekstami bliższymi współczesności. Tu nie poszedł, nie taka jest zresztą konwencja tego teatru, w nadmierne rozsadzanie ducha epoki.

Mamy klasyczną, powściągliwą dekorację Anety Man , której głównym elementem jest piękne malowidło z epoki. Mamy stroje z epoki, też Anety Man, jedne ze staropolszczyzny, inne z cudzoziemszczyzny (tylko poseł Walery nosi ubranie o kilka lat późniejsze, może dla podkreślenia, że różni się i od kontuszowców i ludzi w peruczkach), Mamy siedzącą na proscenium orkiestrę grającą muzyczkę wzorowaną na klasycystycznej, przygotowaną przez Marcina Pospieszalskiego.

Ta sala skądinąd funduje aktorom dodatkowe trudności akustyczne, scena jest daleko od publiczności, chwilami dialogi zagłusza oprawa muzyczna. A jednak radzą sobie bez mikroportów, na ogół nieźle.

Zabawa, zabawa

Nie rezygnując z XVIII-wiecznych przesłań, tam gdzie można, ucieka reżyser w zabawę. Aktorzy grają szybko, pewnie szybciej niż kiedyś, szukając, często obok tekstu, choć raczej nie w sprzeczności z nim, okazji do zabawnych szarż. Ponieważ niektóre postaci to raczej ludzkie typy niż pełne charaktery, nasuwa się nawet skojarzenie z komedią dell’arte, choć chwilami i z dużo współcześniejszą groteską.

Nie w przypadku każdej postaci daje się to zrobić łatwo. Podkomorzy Leszka Zdunia i jego żona Joanny Kwiatkowskiej-Zduń są tak naładowani oświeceniową mądrością, że trudno ich uczynić zabawnymi. Skądinąd warto zwrócić uwagę na teksty Podkomorzego – wszak to XVIII-wieczny symetrysta. Ale nie zaśmiejemy się przy nich zbyt często.

Ale już Tomasz Osica, student piątego roku kierunku muzycznego Akademii Teatralnej, bawi się swoim Walerym. Prawda, mamy do czynienia z postacią pozytywną, ale jej zapalczywość bywa przerysowana, i dobrze. Także Karolina Piwosz, studentka tego samego roku, zachowuje jako jego miłość, Teresa, sporo komediowego dystansu do pierwszej amantki, a może pierwszej naiwnej.

Chyba najbardziej brawurową sceną, wychodzącą poza polityczne morały, jest duet Starościny i Szarmanckiego . Oni są akurat reprezentantami cudzoziemskiego sznytu. Bombastyczny wiersz ku czci nieżyjącego Szambelana, obecny w tekście, zostaje tu po prostu wyśpiewany. Michał Chorosiński, aktor pozbawiony w zasadzie naturalnych cech aktora charakterystycznego, pomagających mu „być śmiesznym”, funduje nam jako bubek, utracjusz i elegant Szarmancki całkiem dobrą zabawę. Lidia Sadowa jako Starościna szarżuje nawet bardziej, swoją prawie odrealnioną postacią i głosem. Znajduje to uzasadniony, dobry odzew na widowni.

Może największą uwagę przykuwają jednak dwie postaci. Po pierwsze Starosta Jarosława Gajewskiego. To polityczny troglodyta, obskurant, a przy tym małostkowy chciwiec, aktor nie opuści żadnej okazji żeby zabawić nas swoim bohaterem, chwilami gdzieś na granicy absurdalnego odlotu. Gajewski, który grał już w tym Teatrze Cześnika i Łatkę, ma naturalny dar przykuwania uwagi swoją w tym przypadku pozorną srogością, apodyktycznym, a tak naprawdę błazeńskim gestem polskiego szlachcica. Tak to napisał Niemcewicz. Gajewski dodaje swoją charyzmę, nawet gdy gra po to aby przede wszystkim ośmieszyć.

Służący Jakub to czysty ozdobnik, wprowadzony do sztuki po to aby mógł być na końcu obdarowany nie tylko małżeństwem, ale i wolnością. Młody, ale już doświadczony aktor Mateusz Kmiecik robi z jego obecności na scenie małe etiudki, komiczne ale nadające akcji rozmaite konteksty. Przypomina się zamierzchła inscenizacja „Fantazego” Adama Hanuszkiewicza, kiedy to służba przedrzeźniała pańskich bohaterów tworząc nowe klimaty. Tekst przeglądał się w ich błazeństwach. Tu mamy coś podobnego, i to zasługa zaciągającego śpiewnie Kmiecika. Partneruje mu w tym, udanie, Anna Bieżyńska jako służąca Agatka.

Czy to wszystko wystarczy aby uzasadnić sens tej inscenizacji? Pozbawiony wielkiego entuzjazmu, odniosłem jednak wrażenie, że młodzież szkolna na widowni się nie nudziła. Może znalazła w tym coś, czego my już nieraz zaznaliśmy, przyjemności zabawy teatrem, nawet jeśli dość błahym, to umiejętnie robionym. A może nawet usłyszała przy okazji rozmaite, właściwie dość aktualne nauki. Na przykład tę aby nie zakłócać nadmiernie życia rodzinnego, uczuciowego i towarzyskiego polityczną dysputą. Bo o tym to także jest. Czy to mało?

Tytuł oryginalny

„Powrót posła” Juliana Ursyna Niemcewicza – po co grać taką klasykę

Źródło:

polskatimes.pl
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

07.11.2021 14:33