"The Rape of Lucretia" Benjamina Brittena w reż. Kamili Siwińskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Dorota Szwarcman w Polityce.
Wystawienie dzieła Benjamina Brittena jest kolejnym nawiązaniem Polskiej Opery Królewskiej do czasów Warszawskiej Opery Kameralnej (której tradycje chce kontynuować). Jak swego czasu pokazanie „The Burning Fiery Farnace" w teatrzyku w al. Solidarności, tak inscenizacja „Gwałtu na Lukrecji" w Teatrze Królewskim w Łazienkach wydaje się, mimo pozornie niepasującego anturażu, naturalna: to dzieło bardzo kameralne, za to o intensywnych emocjach. Libretto jest co prawda nie najlepsze, historia z czasów starożytnego Rzymu ujęta została sztucznie w kontekst chrześcijaństwa, mimo że dzieje się 500 lat przed Chrystusem, ale muzyka wielkiej urody wynagradza wszystko. Zachwyt artystów nią słychać w wykonaniu: w pierwszej obsadzie należałoby pochwalić nie tylko tytułową Lukrecję (Annę Radziejewską) oraz gwałciciela Tarkwiniusza (Szymona Mechlińskiego), ale właściwie wszystkich pozostałych solistów oraz 10-osobowy chór i 13-osobowy zespół instrumentalny pod dyrekcją Lilianny Krych. Reżyserka Kamila Siwińska, dla której było to drugie zetknięcie się z tym dziełem (był to również jej spektakl dyplomowy na Akademii Teatralnej), pokazała obraz prosty i alegoryczny, z zaskakującymi czasem projekcjami, odrealniającymi kostiumami i symbolicznymi sznurami-strunami. Dobrze, że ten zespół znów otwiera się na klasykę XX w. i na młodych obiecujących reżyserów i śpiewaków.