Zacznijmy do rymu. Po co od nowa przekładać Czechowa? Odpowiedź padnie pod koniec, lecz by była zrozumiała, musi być „wyprowadzona”.
Wie się to już o Racinie (tłum. Antoni Libera), Szekspirze (tłum. Piotr Kamiński), Ibsenie (tłum. Anna Marciniakówna), Molierze (tłum. Jerzy Radziwiłowicz), Ajschylosie (tłum. Robert Chodkowski) i o Sofoklesie (tłum. Antoni Libera) – że trzeba ich wystawiać i wydawać na nowo, ale też przekładać. Nie będzie nowych wystawień tekstów kanonicznych bez nowych tłumaczeń. To jest warunek istnienia kanonu: jeśli artysta ma być wiecznie żywy, to musi być wiecznie żywy. Teraz nareszcie wie się też to o Czechowie (tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska).
Wymieniłem dramaty w nowych polskich tłumaczeniach i w nowych wydaniach, bo ten rodzaj literacki jest najrzadziej wydawany. „Nikt tego nie czyta”, najwyżej ogląda, chyba że uczniowie z musu. Może faktycznie nie da się wyżyć ze sprzedaży scenariuszy teatralnych, ale poezja też jest nierentowna, co nie powoduje, żeby jej nie wydawano.
Czechow zrobił teatrowi ogromną przysługę, że istniał i pisał. Bez niego nie byłoby Lorki, Mrożka i Bernharda – nie byłoby niczego. A teraz my musimy jemu zrobić podobną przysługę, a pośrednio sobie. Wielka rzecz się stała, że mamy „znowu” dramaty Czechowa w Polsce, i żywię nadzieję, że postdramatykom, pryncypialnie nieszanującym literatury, gula w gardle rośnie. Dramat jest najbardziej olanym (również przez ludzi teatru) z rodzajów literatury i dobrze, że chociaż topowego dramatopisarza wydaje się u nas raz na 50 lat.
Czechow jest już napisany, raz a dobrze, ale nigdy nie będzie ostatecznie przełożony. To jak z obrazami: malarz raz maluje, a potem do jego dzieła siada konserwator, a po nim następny, jeżeli obraz jest wart konserwacji. Nie ma tak, że „już jest przekład”. Z moich obserwacji translatologicznych wynika, że pierwotne tłumaczenie często ma w „opinii publicznej” status oryginału, na tle którego ocenia się wersje następne. Wiem to po sobie. Ostatnio przetłumaczyłem na nowo pewien kanoniczny dramat angielski według nowego wydania i doszła mnie skarga, całe szczęście pojedyncza, że zrobiłem „adaptację”. Zarzut trudno odpieralny, każdy bowiem przekład jest rodzajem adaptacji, przetłumaczeniem z obcego na nasze, więc z jednej strony ja nie zrobiłem żadnej „adaptacji”, lecz z drugiej – właśnie zrobiłem.
Przekłady Piotrowskiej najpierw przeczołgały się przez sceny, zanim trafiły do książki. Dobra kolejność. Szczególnie udane ich inscenizacje: Płatonow Bogomołowa (Kraków), Wiśniowy sad Rekowskiego (Kielce), Mewa i Płatonow Glińskiej (Warszawa), Płatonow Wiśniewskiego (Gdańsk). Szczególnie nieudane: Trzy siostry Piaskowskiego (Lublin). Są też dwa „niedowystawienia”, które miały powstać w przekładach Piotrowskiej, lecz je wystawiono w innych: Wujaszek Wania Wyrypajewa (Warszawa), Trzy siostry Orłowskiego (Łódź). Szykuje się w Krakowie Wiśniowy sad w reżyserii Glińskiej. Przekłady Piotrowskiej krążyły dotąd w programach (Mewa, Teatr Narodowy), w mailach, w załącznikach.
(Tłumaczka mówi w wywiadzie, że w następnej kolejności chciałaby się zabrać za opowiadania Antona Czechowa. W takim razie powinna zacząć od okołoteatralnych, kiedyś zebranych w tomie Historie zakulisowe).
Piotrowska jest bardziej człowiekiem teatru niż filolożką. I o to chodzi! Tłumaczy do grania, ma tego pełną świadomość, kto jest jej klientem: artyści i widzowie. Nie doktoranci, nie profesorowie. Gdy mi jedna rusycystka mówi, że „to nie jest dobry przekład”, ja wypuszczam drugim uchem. Filolog zresztą umie po rosyjsku i jeżeli potrzebuje, sam sobie wykona swój przekład filologiczny.
Zadanie, które sobie postawiła Agnieszka Piotrowska, brzmi: „wypowiedzieć” Czechowa – taki dała tytuł wstępu. Wypowiedzieć. Praca tłumacza nie jest bardzo różna od pracy aktora. Chodzi o to samo: powiedzieć cudze słowa swoimi słowami. Przyswoić i podać dalej. W odpowiedzi Benjaminowi trzeba by napisać esej Zadanie tłumaczki. Tłumacz, jak każdy inny piszący, ma święte prawo do indywidualności, własnego idiomu.
Obowiązkiem służbowym tłumacza literatury jest powiedzieć oryginał, jakby dzisiaj go mówiono, oddać sprawiedliwość talentowi pisarza. Tłumacz nie ma żadnego obowiązku archaizować, a zwłaszcza tłumacz kanonu literackiego. Kanon ma być wiecznie żywy i wiecznie współczesny. Kanon literacki to nie jest muzeum. Można przekład ubrać w kostium z epoki, „w ramkę i na ścianę”, jednakże nie trzeba. Tekst teatralny jest od tego, żeby „leżeć w gębie”, jak mówią aktorzy. Moim zdaniem przekłady Piotrowskiej „leżą”, mnie na pewno – w uchu. A krytykom mam do powiedzenia rzecz niby banalną, ale samą prawdę: nie podoba się – zrób lepsze.
Kierunkiem Piotrowskiej, jeśli potrafię ocenić, była prostota wyrazu. Piękno płynące z prostoty. A my nadal chcemy wierzyć w piękność „pięknej epoki”, le belle époque, w której powstały dramaty Czechowa, istotnie fin-de- -siècle’owe. Tak chcemy widzieć postaci Czechowa: jak oni ślicznie zdychają! Z nudów, z beznadziei, z bezczynności albo na gruźlicę.
Piotrowska jest wierna pisarzowi, nie jego epoce. Zachowuje w tekście jego chropowatość. Ludzie nie żyją wielkimi scenami, nie mówią gładkimi zdaniami – i na tym polega „realizm” Czechowa.
Nie znam rosyjskiego, chociaż się uczyłem albo raczej: mnie uczono, ale każdy teatroman jednak „umie po rosyjsku”, choćby się opierał. Cała szkoła aktorstwa dramatycznego, że nie wspomnę o balecie, ma korzenie w Rosji. Język rosyjski to jest język sceny bez względu na słowa.
Są w spisie treści cztery żelazne klasyki: Mewa, Wujaszek Wania, Trzy siostry, Wiśniowy sad, i cztery jaskółki: Płatonow (dzieło trzech tytułów, jak u Heinera Müllera, a jeden z nich brzmi Sztuka bez tytułu), Iwanow (w dwóch wersjach: śmiesznej i nieśmiesznej) i Leszy (znany ponadto jako Diabeł leśny). Sandauer dał pięć tłumaczeń, a Piotrowska osiem. Dlatego w Officynie wydali Dramaty, nie Wybór dramatów, jak było w BN-ce.
Wzorem kompozycji w sensie wizualnym, plastyki wydania są tomy wydane w Bibliotece Narodowej, które złożył Robert Oleś. Wspaniale czytelne, schludne. Kwestie mówione zaczynają się od lewej, imiona postaci wysunięte trochę w prawo, didaskalia przejrzyście odrębne. W wydawnictwie Officyna użyli do Czechowa fontu Book Antiqua, który jest w porządku, lecz wygląda staro i zwężony Minion byłby dużo lepszy. To, wbrew pozorom, nie są kwestie marginalne. Wygląd dramatu to istotna sprawa, od niego zależy, jak aktorom będzie się czytało na próbach czytanych, jak się będzie im uczyło – jak mówią – „na pamkę”. Wydanie nie jest krytyczne, ale annotated, czyli z przypisami objaśniającymi. Nie wiem, czy aż tak szczegółowy „opatrunek”, komentarz bieżący, jest koniecznie potrzebny w dobie internetu, ale w porządku, od przybytku głowa nie boli.
Wracając do pytania z początku tej wypowiedzi: przekładamy na nowo dramaty Czechowa instynktem himalaisty, który pcha się w Himalaje, bo są (słowa George’a Mallory’ego). Ale i coś więcej kieruje tłumaczem, jak konserwatorem sztuki: tłumaczymy, żeby były.
***
Anton Czechow
Dramaty tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska,
Wydawnictwo Officyna, Łódź 2019, s. 576