EN

6.11.2023, 12:10 Wersja do druku

Potwora nie ma, jesteśmy tylko my

„Władca much” Williama Goldinga w reż. Piotra Ratajczaka w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Marta Żelazowska z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Robert Jaworski

Człowiek jest z gruntu zły – twierdził Thomas Hobbes. Trudno nie przyznać mu racji oglądając „Władcę much” w stołecznym Och-Teatrze. Stan natury filozof postrzegał jako totalną anarchię. Na mocy „uprawnienia przyrodzonego” człowiek ma więc pozwolenie na wszystko i w celu realizacji własnych potrzeb może korzystać ze wszelkich dostępnych ku temu środków – z zabijaniem innych włącznie. Swoboda nie ma granic. Wartości i normy moralne nie obowiązują, a kryteria dobra i zła, czy sprawiedliwości postrzegane są subiektywnie. Przeszkodą w realizacji egoistycznych pragnień i popędów staje się drugi człowiek, silniejszy. Ludzkość trwa więc w permanentnym stanie wojny – wszystkich ze wszystkimi. Tę apokaliptyczną wizję egzystencji, ściśle związaną z obawą utraty życia, zatrzymać może jedynie zawarcie umowy społecznej. Człowiek zobligowany zostaje do podjęcia decyzji, co jest dlań ważniejsze: prawo do nieograniczonej wolności czy ochrona własnego życia. Tylko państwo i stojący na jego czele silny suweren dają gwarancję pokoju. Sigmunt Freud twierdził natomiast, że człowiek jest w równej mierze dobry jak i zły, tylko przewaga jednego z instynktów (popędu życia lub popędu śmierci – obracającego się również przeciw innym w aktach agresji) determinuje jego zachowanie. Balansuje więc stale między biegunami i tylko siła instynktu decyduje o tym, co w nim zwycięży. Innymi słowy zachowuje się moralnie, dokonując wyboru, znalazłszy się w określonych okolicznościach.

Rozważania Hobbesa i Freuda są istotne w interpretacji „Władcy much” Williama Goldinga. Autor nie tylko zadaje pytanie o naturę człowieka, analizuje również jego zachowanie w sytuacji ekstremalnej, bowiem pozbawionej społecznej kontroli. Umieszcza nastoletnich chłopców na rajskiej wyspie. Trafiają tam w wyniku katastrofy (żaden dorosły jej nie przeżył), do której dochodzi w trakcie ewakuacji ze strefy zagrożonej, toczy się bowiem wojna nuklearna (powieść została wydana w 1954, czyli w trakcie zimnej wojny). Nieskażona cywilizacją przyroda – stanowiąca zdaniem Jeana-Jacquesa Rousseau idealne warunki do wzrostu i rozwoju młodego człowieka, bo wyłącza go z wpływów zewnętrznych – staje się katalizatorem toksycznej swobody, czyli rozumianej z hobbesowskiej perspektywy. Chłopcy raz, że pozbawieni kontroli, dwa – że z nieuwewnętrznionymi normami zachowań, stwarzają na wyspie swoiste piekło na ziemi. Golding pisze o drzemiącej w ludzkiej naturze sile zła, której symbolem staje się nabity na włócznię, oblepiony muchami gnijący świński łeb. Władca Much jest bowiem w demonologii żydowskiej (heb. Baal-Zevuv) i chrześcijańskiej (Belzebub) jednym z określeń szatana. To ciemna strona ludzkiej egzystencji.

Ten niezwykle ponury tekst Piotr Ratajczak realizuje w Och-teatrze jako kolejny spektakl, po dobrym „Stowarzyszeniu umarłych poetów”, przeznaczony dla nastoletniego widza. Odrobinę przeszkadzało mi w jego odbiorze uwydatnienie interpretacji, co trąciło dydaktyką. Choćby w scenie spotkania Ralpha (chłopca uciekającego przed grupą) z oficerem marynarki (przybył na wyspę i w konsekwencji przyniósł rozbitkom pomoc) – mężczyzna nie tylko wyraża zdziwienie sytuacją, ale analizuje ją w szerszym społecznym kontekście. Wolałabym, aby twórcy skoncentrowali się na tym, co jest ważne u Goldinga – na niedopowiedzeniu. Rozumiem jednak ich intencje. Na widowni zasiada młodzież, więc powinno być przystępnie. I tak jest. Spektakl trafia do młodych, podoba się im, trzyma w napięciu od pierwszej sceny. Duża w tym zasługa dramaturżki Joanny Kowalskiej, która z dokładnością odczytała tekst. Przedstawienie jest wprawdzie przejmujące, ale dynamika, rytm i czasem osobliwe żarty nadają mu lekkości. Ogląda się je więc bardzo dobrze. 

W warstwie wizualnej jest znacznie mroczniej i zdecydowanie surowo. Scenografia (Marcin Chlanda) ograniczona została do dwóch pochyłych ramp w centrum sceny. Stają się one zarówno szałasami, w których szukają schronienia bohaterowie, jak i szczytem góry, gdzie rozpalają ognisko – dym ma ściągnąć pomoc. Aktorzy przeciskają się między metalowymi prętami tej konstrukcji, jakby przedzierali się przez zarośla, wybiegają poza scenę, eksplorując wyspę bądź szaleńczo uciekając. Wykonują salta i skoki z wysokości. Z mroku wydobywa ich subtelne światło (również Marcin Chlanda) o barwie zachodzącego słońca, jakby nie tylko dzień zmierzał ku końcowi, ale również – symbolicznie – niewinność bohaterów. Pełzający po deskach dym nieznacznie maskuje rozgrywający się dramat, dając nadzieję i jednocześnie siejąc zniszczenie. Muzyka (Maciej Zakrzewski) stopniowo wzmaga nastrój grozy. Efekt ten dopełnia choreografia Anety Jankowskiej inspirowana pierwotnymi tańcami. Pełnią one funkcję rytuału zapewniającego nie tylko powodzenie w polowaniu, ale przede wszystkim spójność grupy.

fot. Robert Jaworski

Temat władzy interpretowany przez pryzmat procesów zachodzących w grupie zdaje się interesować twórców najbardziej. Chłopcy najpierw poznają się i starają współpracować. Wybierają lidera, określają cele działania. Wprowadzają zasady demokracji, której symbolem staje się koncha – kto trzyma ją w dłoni, ma prawo głosu. Stopniowo jednak zaczynają ujawniać się różnice. Ralph (Jędrzej Hycnar) z popierającym go Prosiaczkiem (Michał Lupa) stanowią uosobienie rozsądku i odpowiedzialności. Jack (Ignacy Liss) staje się ucieleśnieniem intuicji, instynktu i siły. Nie ma także zgodności w postrzeganiu poszczególnych sytuacji – w wątpliwość zostaje poddana nie tylko realizacja głównego celu (podtrzymywanie ognia), ale również sposób funkcjonowania na wyspie (trudna do zaakceptowania przez racjonalistów potrzeba polowania). Tworzą się podgrupy, koalicje i wreszcie – opozycja. Tu bardzo wyraźnie zaznaczona, bowiem przechodzący na stronę Jacka chłopcy, malują twarze krwią zabitych świń. Konflikt eskaluje, a to prowadzi do wyłonienia się nowego lidera, próbującego przejąć przywództwo. Zarządzanie strachem okazuje się niezwykle skuteczne. Nawet bliźniacy Sam i Eric (znakomite Kamila Janik i Natalia Szczypka, z ogromną precyzją i urokiem wykonujące podobne gesty i mimikę) obawiając się o życie, dołączają do nowego wodza. Twórcy zwracają również uwagę na zachowania w grupie – wykluczanie słabszych, bo mało przydatnych, oraz mądrzejszych, bo stanowiących zagrożenie (Prosiaczek jest ofiarą drwin). Prowadzi to nie tylko do wypaczania zasad i systemu wartości, ale również do uległości, której poddaje się większość.

U Ratajczaka najważniejszą postacią jest Simon (Helena Englert). Jedną z najlepszych i zarazem najmroczniejszych scen jest jego spotkanie z Władcą Much – to wewnętrzny dialog z ciemną stroną natury (gdy ta dochodzi do głosu, tembr aktorki zmienia się). Tylko Simon potrafi spojrzeć jej prosto w oczy. Poznaje prawdę o iluzoryczności zła. Potwór, którego obawiają się bohaterowie, nie istnieje – jest częścią ich osobowości, wizualizacją nieuzasadnionego lęku ułatwiającą dominację silniejszym osobnikom. Simon w interpretacji Englert wyróżnia się od pierwszej sceny – epatuje dobrocią, otwartością na drugiego, refleksyjnym podejściem do świata. Jej bohater jako jeden z nielicznych podziwia piękno wyspy, zatraca się w kontemplacji. W pewnym stopniu jest poza realnością, poza tym co tu i teraz. Widzi więcej, bo dostrzega perspektywę duchową – co różni go od Prosiaczka, uosobienia czystego racjonalizmu i wiedzy. Simon to prorok potrafiący dostrzec i poznać prawdę. Jako jedyny powtarza – „potwora nie ma, jesteśmy tylko my” – nikt go jednak nie słucha. Zostaje rozszarpany przez kolegów pogrążonych w tanecznym transie. Staje się ofiarą własnych przekonań – ponosi śmierć za głoszenie prawdy niezrozumiałej przez ogół.

Gdy na plaży pojawia się oficer marynarki, trudno jest mu uwierzyć w to, co widzi. W jego schematach poznawczych nie ma miejsca na taką eskalację okrucieństwa dzieci wobec siebie. Choć i on z racji zawodu uwikłany może być w równie graniczne sytuacje. Zderzenie świata dorosłych i dzieci w tej skrajnej sytuacji ukazuje, że konflikt, także zbrojny, dotyczy w równym stopniu wszystkich (chłopcy podczas ewakuacji trafili na wyspę) i każdy, choć zapewne w różnym stopniu, ponosi jego konsekwencje. Cywilizacja, która zdaniem Hobbesa zapewniłaby chłopcom moralne bezpieczeństwo, pomogła zapanować nad instynktami, nie chroni jednak przed niegodziwością i wojną. Bohaterowie zostali niejako nim skażeni, co zapewne będzie rzutowało na ich życie. Zło zdaje się więc niejako wpisane w naturę ludzką. Nie ma od niego ucieczki – choć zawsze, nawet w bliskiej ostateczności sytuacji, pozostaje wybór.

***

William Golding
„Władca much”
przekład: Leszek Wysocki
reżyseria: Piotr Ratajczak
adaptacja: Nigel Williams
dramaturgia: Joanna Kowalska
premiera: 20 października 2023 Och-Teatr w Warszawie
występują: Helena Englert, Kamila Janik, Natalia Szczypka, Wojciech Chorąży, Sebastian Dela, Jędrzej Hycnar, Ignacy Liss, Michał Lupa, Maciej M. Tomaszewski, Konrad Żygadło

***

Marta Żelazowska – pedagog, absolwentka studiów podyplomowych Wiedza o teatrze i dramacie z elementami wiedzy o filmie w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk oraz Krytyki teatralnej w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, a także Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych, otrzymała wyróżnienie specjalne w VI edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego na Recenzje Teatralne.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne