"Oni" Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Tadeusz Kornaś, członek Komisji Artystycznej VI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Dramat Stanisława Ignacego Witkiewicza został przeniesiony przez Piotra Ratajczaka w nasze realia, dotyczy dokonujących się dzisiaj przemian społecznych. Z błyskotliwą aktualnością mówi o tym, co nas otacza. Witkacy pisał o zaniku uczuć metafizycznych jako o koniecznym do zapłacenia rachunku za „rozwój” ludzkości. Kalikst Bałandaszek jest w jego dramacie być może ostatnim osobnikiem z pokolenia artystów. W spektaklu Piotra Ratajczaka ludzkość znalazła się już o krok dalej. Bałandaszek (Tomasz Drabek), ucharakteryzowany na Kubę Wojewódzkiego, jest już wyłącznie kolekcjonerem i celebrytą. Spika Tremendosa (Hanna Skarga) – gwiazda teatralna – przygotowując się do jakiejś tam roli, ćwiczy nieustannie ruchy wyglądające tak, jakby odrabiała zajęcia fitness. Kolekcjoner i gym-performerka – tylko tyle zostało z resztek uczuć metafizycznych dla naszego pokolenia – zdaje się mówić Ratajczak.
W spektaklu cała kolekcja dzieł sztuki Wojewódzkiego, czyli Bałandaszka, to czarne kwadraty na białym tle – stanowiące zarazem konsekwentne, „zmechanizowane”, stałe założenie scenograficzne do spektaklu. Gdy w pewnym momencie przedstawienia Oni zniszczą te obiekty – pozostaną wtedy białe kwadraty na białym tle. Jeśli spojrzymy w dzieje historii sztuki, to i jedno, i drugie, przypomina obrazy Kazimierza Malewicza. Ale to też wyłącznie pozór. Przed wiekiem, w kontekście innych dzieł sztuki, dokonania suprematyzmu miały spore znaczenie artystyczne. Ale dzisiaj, gdy sztuka i niesztuka stały się obiektami tej samej natury, gdy tego typu gesty powtarzane są w nieskończoność, gdy ważne stało się wyłącznie „krytyczne” patrzenie, które sztuką nazwać może wszystko, zniszczenie galerii Bałandaszka okazuje się wyłącznie kolorystyczną zmianą dekoracji. Nie ma czego żałować i za czym tęsknić – gest zniszczenia galerii jest jak przemalowanie ściany.
W spektaklu Ratajczaka pokazano moment historii, gdy przyszedł czas na całkowite zmechanizowanie społeczeństwa, czy jak mówił to Witkacy – na jego „zbydlęcenie”. Jednak reżyser wybiega w przyszłość: akcent spektaklu zostaje przesunięty w kierunku rzeczywistości cyfrowej, bo to ona ma władać światem i nas „zmechanizować”. Witkacowscy Oni niwelują ludzkość według zlecenia dzisiejszych „prawdziwych” Onych – Sztucznej Inteligencji. Wybrzmiewa to bezpośrednio na koniec spektaklu w monologu Protrudy Ballafresco (Katarzyny Strączek) skierowanym wprost do widzów, która mówi, jak zawężone pole wyborów i dylematów mamy my ludzie. Gdy my rozwiązujemy jeden dylemat (na przykład natury płciowej – bo one w nowym społeczeństwie mają największy potencjał: patrz chęć czarnej kobiety, jaka zapanowała nad Bałandaszkiem), w tym samym czasie cyfrowi nowi Oni rozwiązują nieskończoną liczbę wyzwań. Z formuły tego spektaklu można wywnioskować wprost, że świat metafizycznych przeżyć dotarł już do swojej granicy, do kresu. A nieświadome zniewolenie już teraz ma miejsce.
Cały spektakl prowadzony jest konsekwentnie w tego typu estetyce postmetafizycznej (i w ogóle post-). Wychłodzony, zgeometryzowany, wyprany z uczuć. Utrzymany w czarno-białych kolorach (jedynie strój Bałandaszka jest jeszcze kolorowy) Słowa mówią o namiętności – a to tylko puste gadanie i mechaniczna gimnastyka w różnych układach (patrz kopulacje Bałandaszka ze Spiką i z Rosiką Prangier, graną przez Kaję Kozłowską). Także zazdrość Seraskiera Banga Teufana (Adam Cywka) o Spikę, która kierowała jego poczynaniami w dramacie Witkacego, teraz przybrała przede wszystkim naturę retoryczną. Co prawda Teufan nie potrafi wymówić słów „sztuka” czy „teatr”, bez odruchu wymiotnego, lecz ani sztuki, ani teatru nie sposób w świecie tego spektaklu traktować w kategoriach metafizycznych, tak fundamentalnych dla Witkacego. Ostatecznie liczy się tylko władza. Dąży do niej najwyraźniej Melchior Abłaputo (Antoni Ostruch), nie dostrzegając, że jego tajny rząd to tylko narzędzie w rachubach tych (czy raczej tego), co chce nas całkowicie zrobotyzować, czyli SI.
Spektakl jest trochę niewdzięczny dla aktorów. Zmusza ich bowiem do stonowania ekspresji, całkowitego poddania się formie. Jednak w takim reżimie ograniczeń powstały wyraziste role. Podobał mi się zwłaszcza Adam Cywka w roli Teufana oraz Dorota Bzdyla, grająca Mariannę Splendorek, kucharkę Bałandaszka i Spiki.