EN

25.05.2021, 11:21 Wersja do druku

Popławskie: Nie ma rzeczy, których nie wypada robić kobiecie, są rzeczy, których nie wypada robić człowiekowi

"Żadna z nas nie przyjęła oświadczyn ani się nie oświadczyła. Chociaż nasza mama...". Rozmowa z aktorkami Aleksandrą Popławska, Magdaleną Popławską, ich córkami oraz mamą  w Wysokich Obcasach.

Magdalena Popławska / fot. Łukasz Gągulski /PAP

Zapraszamy na spotkanie z Marią, Magdaleną i Aleksandrą Popławskimi, które 26 maja będą gościniami spotkania z cyklu "Kobiety wiedzą, co robią". Z nimi oraz Katarzyną Miller, autorką książki "Być córką i nie zwariować", w Dniu Matki rozmawiać będziemy o relacji na całe życie, najsilniejszej chociaż wcale nie najłatwiejszej, relacji na linii matka - córka. Zapraszamy na profil Wysokich Obcasów na FB, 26 maja od godziny 18.00

***

W rozmowie uczestniczą: Maria Popławska, emerytowana nauczycielka i animatorka kultury, jej córki: Aleksandra Popławska, aktorka i reżyserka, Magdalena Popławska, aktorka, oraz Antonina Kalita, córka Aleksandry i aktora Marka Kality, licealistka, a w tle bawi się córka Magdaleny Hania, która chodzi do przedszkola.
Czego nie wypada kobiecie?

Maria: Mnie wszystko wypada. Zawsze takie było moje podejście do życia, choć moje córki w przeszłości zwracały mi uwagę: „Mamo, zachowuj się", w niektórych sytuacjach, na przykład kiedy biegłam ulicą, głośno się śmiałam czy zjeżdżałam po poręczy. Teraz już tego nie robię.

Aleksandra: Nie ma chyba rzeczy, których nie wypada robić kobiecie, są rzeczy, których nie wypada robić człowiekowi, każdy sam sobie wytycza własne granice. Są kobiety, które uważają, że kobiecie nie wypada przeklinać. Nam prywatnie zdarza się użyć tej formy komunikacji. Uważam, że czasem warto zakląć, żeby wyrzucić z siebie niepotrzebne emocje, to oczyszczający zabieg.

Maria: Fakt, po ostatnich protestach dotyczących praw kobiet dosyć gładko przechodzą mi przez gardło słowa, których do niedawna nie umiałam wypowiedzieć publicznie, ale myślę, że w sytuacji, w której postawiono kobiety, słowo „wy...lać" jest bardzo adekwatne. Lepiej bym tego jako polonistka z wykształcenia nie ujęła.

Magdalena: Ja też tego nie rozgraniczam na kobiety i mężczyzn. Uważam, że i kobiety, i mężczyzn obowiązują te same zasady przyzwoitości. Po prostu wypada być przyzwoitym.

Maria: Chociaż inaczej ocenia się pijanego mężczyznę, a inaczej pijaną kobietę.

Aleksandra: Pijany człowiek to w ogóle mało atrakcyjny widok, ale do widoku pijanego mężczyzny jesteśmy społecznie bardziej przyzwyczajeni, nie szokuje nas aż tak bardzo jak widok kobiety pod wpływem. Ale tu znowu pytanie o to, co wypada, a czego nie wypada człowiekowi.

Antonina: Też uważam, że to nie jest zależne od płci.

To kilka przykładów. Czy kobiecie wypada oświadczyć się mężczyźnie?

Antonina: Oczywiście.

Aleksandra: Tylko że żadna z nas nie przyjęła oświadczyn ani się nie oświadczyła, więc my nie jesteśmy dobre w tym temacie. Chociaż nasza mama...

    Magdalena: …nasza mama w zasadzie się oświadczyła.

Aleksandra: Pamiętam, jak babcia Marianka, mama taty, której nie ma już niestety z nami, opowiadała, że pewnego letniego popołudnia zobaczyła przed domem młodą dziewczynę, która oświadczyła, że przyjechała ze Śląska 500 km w poszukiwaniu Janka, z którym jest w ciąży.

Maria: Jak wasz ojciec się dowiedział, że jestem w ciąży, to, mówiąc delikatnie, wyjechał do rodziców na wschód. Pracowaliśmy razem w szkole na Śląsku, ja młoda polonistka, on przystojny nauczyciel WF-u, akurat były wakacje i przerwa w nauczaniu. W tamtych czasach nauczycielka – samotna panna z dzieckiem – to byłby skandal. Właśnie wtedy wydawało mi się, że nie wypada kobiecie, zwłaszcza nauczycielce, być samotną kobietą w ciąży. Nie miałam wyjścia. Musiałam za nim pojechać. Na szczęście Marianka mnie przyjęła, miałam cudowną teściową. Wkrótce wzięliśmy ślub, a na świecie pojawiła się Ola.
Czy kobiecie wypada poprosić o podwyżkę?

Antonina: No oczywiście, że tak. Te pytania to chyba jest lista odpowiedzi?
A zwrócić starszemu od niej mężczyźnie uwagę, że jego żart jest nieśmieszny?

Magdalena: Jeśli jest tylko nieśmieszny, to można to zachować dla siebie, ale jak jest nieśmieszny i nietaktowny, to oczywiście, że wypada, a nawet trzeba zwrócić uwagę. I tej odwagi trzeba się uczyć, bo najczęściej to tylko się głupio uśmiechamy. W naszej rodzinie traktujemy się po partnersku i uczymy się nawzajem. Jeśli przeczytam jakąś książkę, która w nowoczesny sposób opowiada o wychowaniu dzieci, to potem o tym dyskutujemy. Od czasów naszego dzieciństwa bardzo dużo się zmieniło. Kiedyś bicie dzieci było czymś powszechnie tolerowanym, nawet w szkole nauczyciel ciągnął dziecko za ucho. Teraz takie rzeczy są nie do pomyślenia.

Antonina: Zgadzam się, musimy o tym rozmawiać i uczyć się tego. Jeśli ktoś jest nieuprzejmy albo komentuje w nieodpowiedni sposób na przykład mój wygląd, to reaguję. A jeszcze do niedawna czułam dyskomfort, potrzebę powiedzenia czegoś, ale nie wiedziałam, jak to zrobić.

Aleksandra: Jak byłyśmy małe, zdarzało się, że jakiś wujek, zwłaszcza pod wpływem alkoholu, pozwalał sobie na nietaktowne uwagi typu: „Oj, jak ta Ola wyrosła, ma już kształty", spoglądając na biust. Wydaje mi się jednak, że już to następne pokolenie wujków bardziej zdaje sobie sprawę z tego, co wypada, a co nie wypada powiedzieć młodej, dojrzewającej dziewczynie. A i te dziewczyny się uczą i częściej zwracają uwagę, że to nie jest temat do publicznej debaty. Myśmy się wstydziły, ale co najwyżej szłyśmy do łazienki sobie popłakać. Panowało absurdalne przekonanie, że „dzieci i ryby głosu nie mają".

Magdalena: Mam wrażenie, że to zaczęło działać w dwie strony. My, dorośli, mamy więcej szacunku do dzieci. Ale też młodzież potrafi walczyć i wyznaczać swoje granice bardziej niż kiedyś. Innym ważnym tematem jest nauka wzajemnego szacunku, zbyt często osądzamy się nawzajem, z góry wydając o kimś negatywną opinię. To jest bardzo okrutna cecha, której wszyscy powinniśmy się oduczyć.

Maria: Ja pracuję nad tym, uczę się na własnych błędach. Antosia pamięta, jak kiedyś zbyt pochopnie i jednoznacznie oceniłam sposób jej ubierania.

Magdalena: Ja też to zrobiłam.

Maria: Ubrała się dosyć ekstrawagancko, byłam zaskoczona i zwróciłam uwagę w nieodpowiedni sposób, właśnie coś w stylu, że nie wypada. A potem zdałam sobie sprawę z tego, że jesteśmy w Paryżu, mieście mody i ekstrawagancji, jest to jej czas wolny, jest w wieku, w którym się eksperymentuje... Przypomniałam sobie, co ja robiłam i jak się ubierałam, gdy miałam 15 lat. Biegałam w mini i na szpilkach, paliłam papierosy. Po tej sytuacji jej było przykro, a mi wstyd. Później sobie wyjaśniłyśmy wszystko, przeprosiłam Antoninę, bo na przeprosiny i na przyznanie się do błędu zawsze jest czas. Obydwie płakałyśmy. To było bardzo oczyszczające. Powiem szczerze: odkąd zostałam babcią, bardzo dużo się uczę. Moi rodzice nigdy ze mną szczerze nie rozmawiali, nie wzięli mnie na kolana, nie pocałowali, nie powiedzieli, że mnie kochają, i ja też tak wychowałam córki. Jako wyrzut sumienia wciąż siedzi mi w głowie hasło „zimny wychów cieląt".

Aleksandra: Ale przecież nadrabiamy teraz te zaległości.

Maria: Teraz mówię moim córkom i wnuczkom, że je kocham, i jestem pewna, a przeżyłam 70 lat, że oddałabym za nie życie, gdyby była taka potrzeba. Jestem na etapie, że dziękuję za każdy dzień mojego życia.

Magdalena: Mamo czekaj, czekaj, nie nakręcaj się. Potrzebuję, żebyś żyła długie lata, żebyś mi pomogła dziecko wychować (śmiech).
Aleksandra Popławska: Każdy powinien mieć wybór
Czy kobiecie wypada zaproponować seks mężczyźnie?

Aleksandra i Magdalena jednocześnie: Oczywiście, że wypada.

Maria: W tej kwestii też widać różnicę pokoleń. W czasach mojej młodości wydawało się, że nie wypada. A teraz? Dzięki córkom zaczęłam czytać więcej o seksie i zrozumiałam, jaki wpływ ma na kobietę i na zdrowie człowieka w ogóle i że jest potrzebny. Tej sfery życia, przyznam, trochę mi brakuje.

    Aleksandra: Zamiast seksu uprawiasz jogę, więc to się gdzieś wyrównuje.

Maria: Ale jakbym spotkała jeszcze w życiu interesującego mężczyznę, to kto wie (śmiech). Teraz często rozmawiam o tym z moimi przyjaciółkami.

Magdalena i Aleksandra równocześnie: A z nami nie rozmawiałaś.

Maria: Kiedyś były inne czasy. Nikt o tym nie rozmawiał z dziećmi.

Aleksandra: Ja się przygotowałam do rozmów z córką, właściwie od dziecka z nią rozmawiałam na temat seksu, oczywiście dostosowując odpowiednio informacje do wieku.

Antonina: Uważam, że to jest bardzo potrzebne, w szkole nie ma edukacji seksualnej i znam ludzi, którzy mają bardzo spaczoną wizję seksu, ale też relacji intymnych z powodu oglądania w internecie pornografii. Często nie wiedzą, że pornografia to fikcja, a to tak nie wygląda w realu. Ja dzięki rozmowom z mamą myślę, że mam zdrowe podejście.

Maria: Tu się czuję trochę pokrzywdzona, bo jak byłam w ciąży z Magdą, też pokazywałam Oli taką francuską książeczkę o tym, skąd się biorą dzieci.

Aleksandra: Mamo, wtedy jeszcze nie znałam francuskiego (śmiech).

Maria: Czasami jest mi przykro, że córki nie rozmawiają ze mną na ten temat.

Magdalena: Jak się nie rozmawia z dzieckiem od początku, jak się nie nauczy komunikacji, to następuje takie jakby rozszczepienie jaźni. Do głowy dociera komunikat „moja mama nie uprawia seksu". Teraz, jak już jestem dorosłą kobietą, która seks uprawia, urodziła dziecko, to czego jeszcze miałabym się od mamy dowiedzieć?

Aleksandra: Od najmłodszych lat mówię córce, czym jest współżycie z drugim człowiekiem, do czego prowadzi, czym jest antykoncepcja i dlaczego aborcja nią nie jest. Nie jestem zwolenniczką aborcji, ale uważam, że każdy powinien mieć wybór. Przede wszystkim jednak społeczeństwo powinno być na tyle wyedukowane, żeby nie dochodziło do niechcianej ciąży.

Antonina: Ja dodam, że edukować trzeba nie tylko młode dziewczyny, ale także młodych mężczyzn.

Maria: À propos aborcji – za mojej młodości wykonywano ją dość często, była zabiegiem medycznym. Teraz popadliśmy w skrajność, aborcja wyrosła jako naczelny temat dzielący społeczeństwo. Też jestem jej przeciwniczką, ale nie wyobrażam sobie, żeby na przykład zgwałcona dziewczyna musiała urodzić, bo tak każe jej prawo. Tak delikatne kwestie powinny być rozstrzygane przez osobę zainteresowaną i jej rodzinę. A nie przez sąd. Nie da się tego problemu rozwiązać zakazami.

Magdalena: A ja sobie nie wyobrażam, żeby jakakolwiek dziewczyna musiała urodzić dziecko, którego nie chce.

    Maria: W młodości miałam lekarza ginekologa, który mówił, i to było bardzo mądre zdanie, że jeżeli kobieta chce urodzić dziecko, to poświęci majątek, ale jak nie chce urodzić, to też poświęci majątek.

Antonina: Każda kobieta powinna mieć wybór, co chce zrobić ze swoim ciałem.

Maria: Tu chodzi nie tylko o ciało, lecz także o zdrowie psychiczne i potrzebę wolności. O świadome macierzyństwo.

Aleksandra: Czytałam wywiad z panią Wandą Traczyk-Stawską, która uczestniczyła w powstaniu warszawskim i która mówiła, że do miłości nie można nikogo zmusić. To jest kluczowe. To oczywiste, że matczyna miłość jest najsilniejsza. Mama przed chwilą powiedziała, że życie by za nas wszystkie oddała. Więc jeśli ta miłość jest, to potrafi góry przenosić. Jeśli jej nie ma, nie zmusimy kobiety do pokochania dziecka, którego nie chce.


Aleksandra Popławska / fot. Jacek Bednarczyk/PAP

Matriarchat Popławskich
Pani Mario, a jak było z miłością w pani domu rodzinnym?

Maria: Pochodzę z prostej rodziny, rodzice pochodzili ze wsi spod Sandomierza, ojciec przed wojną wyjechał do pracy we Francji, zostawił młodziutką żonę z dwojgiem małych dzieci, czworgiem młodszego rodzeństwa i ciężko chorą matką. Po wojnie przyjechał na Śląsk i pracował na kopalni. Sprowadził żonę z dziećmi. Po wojnie urodziła nas jeszcze czworo. W domu był rygor, z tym że myśmy sobie wtedy nie zdawali z tego sprawy. I mimo że mama nigdy mnie nie przytuliła, to jednak czułam jej miłość. A już rozczuliła mnie dokumentnie, gdy ustąpiła mi miejsca w tramwaju, bo byłam w ciąży, choć miałam dopiero lekko zaokrąglony brzuszek. Wiem więc, że mama nas bardzo kochała. Ojciec pewnie też. Mama była osobą spokojną, powolną, moje zupełne przeciwieństwo, natomiast ojciec był cholerykiem. To on często zapędzał nas, dzieci, do wszelkich prac domowych. Mieliśmy sporo obowiązków typu sprzątanie, pranie, prasowanie. Mój jedyny brat był zmuszany do tych prac nie przez rodziców, ale przez nas, dziewczyny. W naszym domu panował patriarchat, ojciec był głową rodziny, ale ja i moja młodsza siostra już wtedy walczyłyśmy o swoje prawa, co często kończyło się laniem. Ostatni raz, gdy miałam 18 lat.

Aleksandra: A w naszym domu panował matriarchat.

Maria: Czasami mam wyrzuty sumienia, że zdominowałam męża w małżeństwie. Ale on nigdy nie potrafił podjąć żadnej decyzji, więc nie miałam wyboru. Za to starał się być dobrym ojcem i na pewno kochał swoje córki. Nie wiem, jak one to odczuwały, ale miałam taki okres w życiu, że często nie było mnie w domu, dużo pracowałam w teatrze amatorskim, i wtedy większość obowiązków spadała na męża.
Czy to prawda, że ojciec zabronił pani pojechać na egzamin do szkoły teatralnej?

Maria: Mojemu ojcu nie udało się skończyć nawet podstawówki mimo jego inteligencji, więc chciał, żeby jego dzieci jak najszybciej zdobyły zawód. Więc chociaż dobrze się uczyłam i ponoć byłam bardzo uzdolniona w kierunku aktorstwa, kazał mi iść do zawodówki. A ja po kryjomu przed nim zdałam do liceum. Był zły, bo uważał, że to marnowanie czasu. Mama za to mnie bardzo wspierała. Ale o studiach nie było mowy. Powiedział, że nie da pieniędzy. Czasem żałuję, że nie miałam odwagi zaryzykować. I całe życie miałam żal do ojca. Rekompensowałam to sobie zawodem nauczycielki polonistki, w którym wykorzystywałam mój talent.
W Zabrzu prowadziła pani zajęcia z aktorstwa, występowała w amatorskim teatrze. Tam zresztą na scenie widziały panią córki.

Maria: W Zabrzu i w Gliwicach. To była moja pasja. Prowadziłam szkolne zespoły teatralne, które wygrywały na różnych festiwalach. Między innymi pracowałam w szkole górniczej, gdzie młodzież niekoniecznie była utalentowana w tym kierunku. I też wygrywaliśmy. Często prowadziłam lekcje metodą dramy. Czasem jeszcze dzisiaj wspominamy z dawnymi uczniami te lekcje. W końcu ojcu też wybaczyłam, bo może to nie był czas, żebym była aktorką.

Aleksandra: Mama zaraziła nas pasją do teatru i do sztuki. Od najmłodszych lat brałyśmy udział w konkursach recytatorskich, więc trochę nie miałyśmy wyjścia, musiałyśmy pójść w tym kierunku. Była też dla nas wzorem kobiety bardzo odważnej i bardzo towarzyskiej. Osoby, na którą można liczyć. Gdy jeszcze żyrowało się pożyczki, mama nigdy nie odmawiała swoim przyjaciołom, ale ta energia zawsze do niej wracała – była i jest otoczona gronem fantastycznych ludzi. Rok temu, kiedy można było w sylwestra wyjść, mama z ekipą pięciu swoich przyjaciółek buszowała po Warszawie do białego rana.

Antonina: Ja nie dałam rady bawić się tak długo. Babcia się zachowuje jak osoba kilka razy młodsza.

Aleksandra: Mama zawsze była energiczna i odważna, nigdy niczego się nie bała. Czasem patrzę na matki, które wychowują swoje dzieci, utrzymując je w permanentnym strachu: „Uważaj, bo się przewrócisz", „Uważaj, bo coś ci stanie".

    Magdalena: Widziałyśmy naszą mamę, która potrafiła na środku skrzyżowania zatrzymać samochód, bo zobaczyła dwóch bijących się chłopaków i szła ich rozdzielać. Taki wzorzec zostaje w głowie. W ten sposób myślę o wychowaniu córki – nieważne, ile mądrych słów powiemy, jeśli swoją postawą nie damy przykładu, to nic z tego nie będzie.

Maria: Jeśli ja bałaganię, a potem mam pretensje do córki, że bałagani, to nie ma sensu. Trzeba zacząć sprzątanie od siebie. Haniu? Chcesz coś powiedzieć?

Hania: Ja też jestem odważna. Boję się tylko duchów i śpiewać przy kimś obcym.

Maria: Moja odważna wnuczka. Wiadomo, że po babci.

Kto bałaganił i kto dostawał częściej kary?


Aleksandra: Dostawałyśmy kary w postaci pasów i klapsów, dziś się śmieję, że mam dzięki temu dobrze ukrwione pośladki. Ale oczywiście to nie było nagminne.

Magdalena: Parę razy się dostało i potem samo wspomnienie działało. Teraz próbujemy obśmiać ten temat, ale wiemy, że nawet klapsy pozostawiają ślady w psychice dziecka. Nie fundujemy tego naszym córkom.
Antonino, a odziedziczyłaś odwagę po babci?

Antonina: Mam poczucie, że w ogóle pochodzę z rodziny dominujących, silnych kobiet i może przeszło to na mnie, choć mój charakter pewnie jeszcze się kształtuje. Mój tata jest w tej chwili jedynym mężczyzną w naszej rodzinie, który daje sobie z tym radę.

Maria: Kochamy go wszystkie.

Antonina: Jest otoczony silną kobiecością i podziwiam go, że to wytrzymuje.
A co was różni?

Magdalena: Z wiekiem zauważam coraz mniej różnic. Ja zawsze byłam tą zapaloną sportsmenką, a teraz się okazuje, że jestem najbardziej leniwą dziewczyną w tym towarzystwie. Mama od roku ćwiczy jogę z Patrycją z Pełni Ruchu, Ola praktykuje od kilku lat ze studiem PortalYogi i w dodatku morsuje. Będę musiała je dogonić.

Aleksandra: Antonina w czasie pandemii zrobiła dwa patenty – żeglarski i motorowodny. Całą jesień spędziła na łódkach. Bywało bardzo zimno, nawet chłopcy wymiękali, a ona wytrwała bez marudzenia. Jestem z niej dumna.

Antonina: Bałam się, że usłyszę, że jestem „baba", jak zdarzyło się kiedyś na obozie żeglarskim. Tak mi to utkwiło w głowie, że teraz boję się odezwać, gdy coś jest nie tak. I czuję wewnętrzną frustrację. To jest kolejny przykład, że subtelny seksizm istnieje i może człowieka zniechęcać.

    Magdalena: Jedno hasło w stylu: ale baba z ciebie, jesteś za gruba czy jesteś za chuda, potrafi czasem siedzieć w głowie i bardziej wrażliwą osobę skrzywdzić.

Popławskie kontra seksizm
Czy w życiu zawodowym albo szkolnym spotkała was sytuacja, kiedy zostałyście gorzej potraktowane, bo jesteście kobietami?

Maria: Ja nie czułam w pracy seksizmu. Może nie zwracałam na to uwagi, a może wynikało to z mojego zawodu. W nauczycielstwie, po pierwsze, jest siatka płac – kobieta i mężczyzna zarabiają jednakowo. Po drugie, przez lata nie było kwestii awansów, to wprowadzono dopiero po 1989 roku. A poza tym większość nauczycieli to kobiety. Choć ja długo pracowałam akurat w szkołach górniczych, w których była większość mężczyzn.

Antonina: Myślę, że mężczyźni nawet baliby się w kierunku babci rzucać seksistowskie teksty.

Magdalena: Pamiętam, że w szkole teatralnej jeden z profesorów odezwał się do mnie bardzo wulgarnie przy całej grupie, zwracając mi uwagę, jak jako dziewczyna powinnam siedzieć. Wyszłam z zajęć. Popłakałam się i na szczęście nigdy więcej nie spotkałam się z nim zawodowo. Szybko wyrobiłam sobie grubą skórę i teraz na mnie to w ogóle nie działa.

Aleksandra: Mnie też ominęły takie sytuacje. Zdarzały się jakieś sugestie, ale ja nie podejmowałam tematu. Wiadomo, że zawód aktorki jest specyficzny, zawsze jest się zależną od reżysera, producenta, a zazwyczaj mężczyźni zajmują te stanowiska. Na samym początku pracy dostałam propozycję niestosownej w moim mniemaniu roli – dziewczyny, która ma leżeć na stole bilardowym i wszyscy dookoła mają śmiać się z tego, że zbijają bile w jej intymne miejsce. Odmówiłam, a producent zagroził, że już nigdzie nie zagram. Nie wystraszyłam się, obrzydzało mnie, że ktoś na mnie krzyczy, próbuje coś wymusić.

Antonina: Ja bardzo wcześnie, miałam jakieś dziesięć lat, weszłam w okres dojrzewania, moje ciało zaczęło się zmieniać i zaczęły się różne seksualne, nieprzyjemne żarty. Wtedy uważałam, że to normalne, choć czułam pewien dyskomfort.

Aleksandra: Nie wiedziałaś, jak zareagować.

Antonina: Nawet nie wiedziałam, że powinnam. Dopiero z czasem zaczęłam rozumieć, że tak nie powinno być, że nie powinnam tego tolerować. Jest mi miło, jeśli ktoś mnie komplementuje, bardzo lubię dostawać komplementy, jeśli nie przekraczają granicy dobrego smaku.

Aleksandra: Kiedy ktoś staje się zbyt nachalny wobec nas, to to już nie jest komplement.

Maria: Ja właśnie uświadomiłam sobie teraz, że nigdy nie lubiłam otrzymywać komplementów, źle się z tym czułam, nie wiedziałam, jak zareagować.

Antonina: Najprościej po prostu podziękować.
Z czego może wynikać niechęć do komplementów? Z braku pewności siebie? Z kompleksów? Macie jakieś?

Maria: W młodości kompleksów miałam bardzo dużo, począwszy od tego, że mam krzywe nogi. Jak tylko czułam, że ktoś za mną idzie, to mi się te nogi zaczynały plątać. Miałam kompleksy, że nie jestem wysoka, że nie jestem zgrabna. Dopiero po sześćdziesiątce zaczęłam się ze sobą dobrze czuć.

Aleksandra: Czyli jest nadzieja dla nas.

Magdalena: Jeszcze 20 lat i uwolnimy się od kompleksów!

Maria: Nie przypuszczałam, że ten etap życia będę miała taki fajny. I tylko te nogi wciąż krzywe.
Ola?

Aleksandra: Na początku, jak byłam chuda, miałam kompleksy, że jestem za chuda. Potem, jak trochę przytyłam, że za bardzo przytyłam. Kobieta zawsze coś sobie wyszuka i będzie się tym katować. Moim największym kompleksem jest to, że stwarzam pozory osoby inteligentnej, więc ludzie myślą, że wszystko łatwo mi przychodzi. A tymczasem we wszystko wkładam tytaniczną pracę, żeby to potem wyglądało na „lekkie i błyskotliwe", a nauki ścisłe zawsze były dla mnie czarną magią. Zresztą wszystkie chyba pod tym względem jesteśmy podobne. Z pozostałych kompleksów i z trudnego, depresyjnego okresu wyleczyła mnie Antonina, przewartościowała wszystko. Jak się pojawiła na świecie, nabrałam dystansu i przestałam tak bardzo zajmować się sobą.
Magda?

Magdalena: Ja swoich kompleksów jeszcze nie przepracowałam. Na szczęście z wielu już zdaję sobie sprawę i po prostu unikam sytuacji, które mnie w te kompleksy wpędzają. Ale rzeczywiście macierzyństwo też mi dało niezwykłą siłę. Motywuje mnie, żeby szybciej przepracować różne swoje problemy i nie sprzedawać swoich lęków następnemu pokoleniu. Jednocześnie miewam też stany lękowe związane z tą macierzyńską odpowiedzialnością.
Antonina, a ty?

Antonina: Zdarzały się, na różnych etapach dojrzewania, najpierw wymyśliłam sobie problem z ramionami i przez kilka lat nie nosiłam krótkich rękawków. Potem uważałam, że mam za małe oczy. Takie głupoty kompletne.

Magdalena: Patrząc z dystansu, to przeważnie są głupoty.

Antonina: Na tym etapie życia generalnie uważam siebie za osobę atrakcyjną, lubię siebie. Czasem, co ciekawe, moja akceptacja siebie zadziwia ludzi.

Aleksandra: Zwłaszcza że wiele młodych osób ma sporo kompleksów, nie wierzą w siebie.

Antonina: Problem potęgują standardy piękna panujące w social mediach, wyidealizowana wersja kobiety z Instagrama. No i znam przypadki, kiedy dzieciaki słyszą od własnych rodziców, że są grube, głupie i nieatrakcyjne. Jak ma się czuć dziecko, kiedy najważniejsza osoba w ich życiu mówi o nich takie rzeczy?
Widzicie zmianę w traktowaniu kobiet?

Magdalena: Na pewno uczymy się stanowienia o sobie, o swoich granicach. Tak jak powiedziała Antonina już wcześniej – często w pierwszym momencie nie widzimy tego naruszenia. Uśmiechamy się, nie wiemy, jak zareagować, w takich drobnych rzeczach tej odwagi cywilnej brakuje. Zresztą jest bardzo cienka granica między tym, że ktoś prawi ci komplement, a tym, że już narusza prywatność. Ja widzę różnicę. Nie wiem jeszcze, czy w swojej obronie, ale na pewno w czyjejś teraz łatwiej mi stanąć, zwrócić uwagę: „Jednak przesadzasz, kolego, tak się nie robi". Widzę to też wśród moich koleżanek. Coraz więcej jest kobiet w naszej branży i jest po prostu łatwiej.

Aleksandra: Mnie się wydaje, że fajna jest równowaga, bo nie o to chodzi, żeby teraz mężczyzn eliminować z naszego życia, tylko żeby wyeliminować te rzeczy, które są niekomfortowe.

Czego Magdalena Popławska zazdrości siostrzenicy
A pierwsze pieniądze – jak zarobiłyście i na co je wydałyście?


Maria: Kiedy kończyłam studia nauczycielskie, to były takie czasy, że nikt się nie martwił o pracę, bo się ją dostawało. Dostawało się też wyprawkę, dwie i pół pensji. Rozdałam ją na prezenty dla rodziny. Ale moja buntownicza natura sprawiła, że po 12 dniach porzuciłam pracę, robiąc przy tym awanturę kierownikowi szkoły. Do dziś pamiętam, jak te drzwi huknęły... Wiedziałam, że będę musiała oddać wyprawkę, a nie miałam z czego. Moja mama, która nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, bez żadnych uwag dała mi te pieniądze, pożyczyła od ludzi. I kiedy poszłam do inspektoratu oświaty i powiedziałam, że rezygnuję, a urzędnik powiedział, że nie mogę, bo wzięłam pieniądze, to ja z pełną satysfakcją położyłam kopertę na stół i wyszłam.

Aleksandra: Ja dzięki mamusi zaczęłam pracować.

Maria: „Mamusi" to ja pierwszy raz słyszę w życiu.

Aleksandra: To było trochę ironiczne (śmiech). Zaczęłam studiować we Wrocławiu i zamieszkałam z chłopakiem, a mama, nie wiadomo dlaczego, bo zawsze była nowoczesna i buntownicza, miała z tym jakiś problem. I powiedziała, że mi odetnie pieniądze. Ja stwierdziłam, że w takim razie znajdę sobie pracę, choć trudno jest pracować na studiach aktorskich. I znalazłam ją w perfumerii, do której przychodziły aktorki z Teatru Polskiego, na przykład Kinga Preis, której zachwycona proponowałam perfumy. Pierwszego dnia zemdlałam od nadmiaru zapachów, ale potem się przyzwyczaiłam. A za pierwszą pensję kupiłam sobie perfumy Halloween marki Jesus Del Pozo, w takim fioletowym flakonie, które bardzo długo były moimi ulubionymi.

Maria: Olu, to nie była twoja pierwsza praca, bo przecież po maturze pracowałaś przez rok w szkole.

Magdalena: Ja pierwsze pieniądze zarobiłam z Olą, grając w teatrze telewizji w przedstawieniu „Stara kobieta wysiaduje" Różewicza w reżyserii Filipa Bajona. To był ten rok, kiedy nie dostałam się do szkoły teatralnej. Kupiłam sobie wtedy bilet na samolot do Hiszpanii. Jeździłam stopem ze znajomymi w wakacje, a przez ten spektakl nie mogłam z nimi ruszyć z Polski, więc doleciałam. Pierwszy raz leciałam samolotem, na dodatek sama i za własne pieniądze. Dużo emocji.

Aleksandra: Antonina też już zarobiła swoje pierwsze pieniądze – jak miała dwa lata.

Antonina: One zostały odłożone na konto, do którego od niedawna mam dostęp. Ale zagrałam w filmie „Zero" Pawła Borowskiego, a później w spektaklu „Uroczystość" Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa.

Aleksandra: Antonina zagrała cały set spektakli, jak pojechaliśmy do Nowego Jorku, no i tam oczywiście wydała te pieniądze w największym sklepie ze słodyczami.

Antonina: Z zabawkami. Wszystko było tam ogromne, przerażające i niesamowite, na środku, pamiętam, stała karuzela.

Magdalena: W Nowym Jorku? O ty… Ja jeszcze nie byłam w Nowym Jorku, nie mówiąc o tym, żebym tam grała!
Miałyście jakieś inne pomysły, gdybyście nie zostały aktorkami?

Aleksandra: Ja miałam alternatywę, chodziłam do szkoły muzycznej i jak się nie dostałam do szkoły aktorskiej, to rzeczywiście przez rok uczyłam muzyki w szkole podstawowej. Po tym doświadczeniu wiedziałam jedno – mogę robić wszystko, byleby nie być nauczycielką. Zrozumiałam, jaki to jest wymagający zawód, jak ciężko pracowali moi rodzice. Musiałam dostać się do szkoły teatralnej.

Magdalena: Ja nie wiedziałam za bardzo, co chcę robić. Aleksandra wysłała moje papiery do szkoły aktorskiej, zmobilizowała mnie też, żebym poszła na egzamin. Ale jak się nie dostałam za pierwszym razem, to tak wpłynęło na moją ambicję, że przyłożyłam się i zawalczyłam o siebie, dostając się za rok.
Antonino, a ty jakie masz pomysły na przyszłość?

Antonina: Nie wiem, czy chciałabym być aktorką, ale chciałabym robić coś związanego z teatrem, który znam od pierwszego roku życia. Rodzice chcą, żebym poszła na ASP, bo dobrze maluję, chyba nikt nie chce mnie „skazać" na zawód aktorki. Tak na poważnie mam różne zainteresowania – gram na gitarze basowej, lubię rysować, żegluję, lubię język angielski. Jest z czego wybierać. Mam czas, żeby się zastanowić.
Teraz mam pytanie do pani Marii. Sześć lat temu zostawiła pani całe swoje życie w Zabrzu i przeniosła się do Warszawy. Był jakiś moment zwątpienia?

Maria: Nie, choć nie lubiłam Warszawy. Była dla mnie miastem wampirem, które zabrało mi córki, miastem, które przytłacza. Ale wszystko potoczyło się lepiej, niż mogłam się spodziewać. Jestem tam, gdzie być powinnam i gdzie chcę być. W Zabrzu mam mnóstwo przyjaciół, znajomych, natomiast tu mam to, co najistotniejsze – dwie córki, dwie wnuczki – i więcej nic nie potrzebuję.

Aleksandra: I jednego zięcia, choć jeszcze nie jesteśmy po ślubie.

Magdalena: Trzeba przyznać, że mama ma niezwykły dar gromadzenia wokół siebie fajnych ludzi. Zostawiła w Zabrzu sztab przyjaciół, ale w ciągu pięciu minut w Warszawie zorganizowała sobie drugi. I teraz, szczególnie w pandemii, jest zaprzyjaźniona z sąsiadami, kwitnie sąsiedzka pomoc i wymiana – ktoś przywozi mamie jabłka z działki, ktoś robi pierogi, inny sąsiad ciasto.

Maria: Ja ponoć piekę najlepszy chleb.

Magdalena: Piecze dla swoich licznych przyjaciół, czasem do mnie już nic nie dociera, bo „musiałam dać sąsiadce". Mama nie zginie.
Wymarzony chłopak Popławskich
Parę lat temu w wywiadzie Magda pół żartem, pół serio wymieniła listę wymagań wobec chłopaka. Powiedziała, że jej dziewięcioletnia wtedy siostrzenica też ma taką listę, i to o wiele dłuższą. Co dziś jest na waszych listach?

Antonina: Rzeczywiście coś takiego napisałam, tam było chyba ze dwadzieścia parę punktów…

Maria: Mnie zawsze podobali się wysocy mężczyźni, mężowi sięgałam pod pachę. Poza tym mężczyzna musi mieć poczucie humoru i nie może być głupszy ode mnie.

Magdalena: Aleksandra, ty musisz wymienić cechy, które się będą zgadzały z Markiem, bo będzie kłopot.

Aleksandra: Dla mnie przede wszystkim poczucie humoru i miłość do sztuki. Nie wyobrażam sobie być z kimś, kto nie chodzi do kina, do muzeów, nie czyta książek. Musi mieć dystans do siebie i do świata. No i dbać o siebie, i o mnie też. I musi lubić aktywność, bo my wszyscy jesteśmy bardzo aktywni. Czyli zgadza się z cechami Marka.
Magda?

Magdalena: Ja? Największa specjalistka w tym temacie? Przez moją listę nikt nie przebrnął.

Aleksandra: Może musisz skreślić parę punktów?

Magdalena: To może ograniczę się do jednego. Żeby był. Jak w piosence Mikromusic „Takiego chłopaka". Ale niezaprzeczalny numer jeden to poczucie humoru.

Aleksandra: Zauważcie, że wszystkie trzy to wymieniłyśmy, bo mężczyzna, który będzie z takimi kobietami jak my, musi mieć poczucie humoru…

Maria: …inaczej by nie wytrzymał.

    Magdalena: Mamy nieoczywistą urodę i musimy nadrabiać czymś innym, i potrzebujemy do tego kogoś z poczuciem humoru.

Co jeszcze? Myślę, że chciałabym się z nim po prostu przyjaźnić, ale potrzebna też jest do tego chemia, na którą nie mam wpływu.
Na tamtej liście było jeszcze, że nie może jeść mięsa.

Magdalena: Nie wiem, czy to nie jest w ogóle na pierwszym miejscu. Chociaż mogłabym wziąć i mięsożercę. I tak bym go przerobiła.

Aleksandra: Na sojowe parówki.

Maria: My też praktycznie już nie jemy mięsa. Magda nas „przerobiła". Jak oświadczyła mi, będąc jeszcze nastolatką, że zostaje wegetarianką, to byłam załamana, a teraz sama robię moim córkom wegetariańskie obiady.

Antonina: Moja lista jest nadal bardzo długa, ale żeby uprościć: żeby był pewny siebie, zdecydowany, żeby pchał mnie do przodu, motywował. Druga cecha to ta, o której mama wspomniała, czyli sztuka – nie wydaje mi się, żebym mogła być z kimś, kto w ogóle się nią nie interesuje.

Magdalena: No weź, jesteś z naszej rodziny, powiedz, że poczucie humoru. Poczekajcie, bo Hania zainteresowała się tematem.

Hania: Musi być mądryyyy i mieć talent, to znaczy nie talent, tylko siłę, żeby mógł mnie nosić na rękach. Musi mi pomagać, bo będę miała dużo pracy. I nie może być uparty.

Maria: Nosić na rękach?! Żadna z nas na to nie wpadła!
A jaki nie może być?

Antonina: Chamski.

Magdalena: O, to jest dopiero długa lista!

Antonina: I żeby nas nie ograniczał.

Magdalena i Aleksandra jednocześnie: Oooo! Niech spróbuje!

Magdalena: Oprócz tego nie może być materialistą, nie znoszę materialistów.

Maria: Zakazy i nakazy ze strony mężczyzny odpadają, cenimy sobie niezależność.

Aleksandra: Podstawą jest partnerska rozmowa.

Magdalena: Powinien szanować prawa kobiet, najlepiej, żeby był aktywistą, miałabym z kim chodzić na protesty.
***
Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 3(105)/2021

Tytuł oryginalny

Popławskie: Nie ma rzeczy, których nie wypada robić kobiecie, są rzeczy, których nie wypada robić człowiekowi

Źródło:

„Gazeta Wyborcza” dodatek „Wysokie Obcasy” nr 3/2021

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Maja Staniszewska

Data publikacji oryginału:

25.05.2021