EN

25.04.2022, 11:56 Wersja do druku

Polityka wypala

„Spin doktor” Beau Willimona w reż. Grzegorza Krawczyka w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.info.

fot. Jeremi Astaszow

Teatr Miejski w Gliwicach proponował śląskiej publiczności już rozmaite komedie i tragedie – spektakle oparte zarówno na znanych, czasami klasycznych dramatach, jak i na lokalnej historii spisanej specjalnie na zamówienie. Teraz przyszła pora na thriller polityczny, Spin doktora (Farragut North), sztukę Beau Willimona w reżyserii, adaptacji i tłumaczeniu Grzegorza Krawczyka. To europejska prapremiera tego dramatu. Prapremiera światowa miała miejsce w 2008 roku, na off-Broadwayu, a trzy lata później jej adaptację filmową przygotował George Clooney, tworząc nominowane do Oscara Idy marcowe.

Jest mrocznie i oszczędnie – zarówno w warstwie wizualnej, jak i pod względem środków artystycznego wyrazu. Intryga będąca sercem spektaklu przypomina sposób prowadzenia akcji właściwy dla popularnego netflixowego serialu House of Cards. Nie bez przyczyny, bowiem autorem sztuki oraz scenariusza serialu jest Beau Willimon, dramatopisarz, scenarzysta filmowy i serialowy. Amerykanin odsłania kulisy politycznego świata, stosunków zależności i wpływów, wiecznego lawirowania między prawdą a kłamstwem. Przybliża polityczną kuchnię i proces pozyskiwania przychylności mediów. Na scenie obserwujemy brutalną i bezkompromisową walkę o władzę, supremację, ale i o newsy oraz pierwszeństwo w publikowaniu treści odsłaniających niuanse życia obozu władzy. Wszak, jak mówią bohaterowie: „liczy się tylko to, co krąży w mediach”. Śledząc poczynania bohaterów, przyglądamy się destrukcyjnej sile ambicji, która ściera słabsze jednostki w pył. W tym świecie nikomu nie można ufać, każdy bowiem knuje jak zdyskredytować przeciwnika, a może nim być także najlepszy przyjaciel. W polityce liczy się skuteczność. Sentymenty trzeba odłożyć na bok. Świat przedstawiony w dramacie Willimona jest brutalny, ale też przerażająco realny. To nie dziwi, bowiem autor na własnej skórze poznał to, o czym pisze. Ćwierć wieku temu sam angażował się w senacką kampanię wyborczą, wspierając demokratów w walce o władzę. Współpracował m.in. ze sztabem Hillary Clinton. Swoje spostrzeżenia przeniósł na papier, tworząc scenariusz, który stał się kanwą teatralnych inscenizacji i filmowych adaptacji. Nie uciekł jednak od sztampy, szafując pewnymi typami postaci, które zaprezentował stereotypowo. Można jednak przymknąć na to oko, bowiem gliwiccy aktorzy w pełni wynagradzają nam swą grą tę przewidywalność.

Podczas spektaklu obserwujemy proces metamorfozy głównego bohatera – przechodzi on bowiem od fascynacji polityką, poprzez pełne oddanie sprawie, aż do destrukcji zdrowia psychicznego spowodowanej wykonywaną pracą. Akcja sztuki rozgrywa się w ciągu 24 godzin. Trwa zaciekła prezydencka kampania wyborcza – maraton kłamstw, festiwal półprawd i sztafeta przemilczeń. Główny bohater Max Majer (Mariusz Galilejczyk), wschodząca gwiazda politycznego public relations, niczym wytrawny kapitan umiejętnie steruje okrętem charyzmatycznego Frantza Berga (Dariusz Niebudek), który dzięki niemu wznosi się na falach politycznego poparcia i bez przeszkód sunie po niebezpiecznych wodach prosto do celu, jakim jest stanowisko prezydenta USA. Omija wyrastające tu i ówdzie góry lodowe wznoszone z dziennikarskich rewelacji i podstępów przeciwników. Raz obrany kierunek Max stara się konsekwentnie utrzymać. Szybko okazuje się, że nie jest to takie proste, a ktoś manipuluje danymi. Max obliczył ryzyko, wziął pod uwagę niebezpieczeństwa związane z dyskredytacją szefa, ale… zapomniał w tej brutalnej grze o sobie. Tytułowy spin doktor zaliczył spektakularną klapę, wpadając w sidła koleżanki po fachu Leny Lencz (Jolanta Olszewska), zarządzającej kampanią senatora Ferenca. Gubi go pewność siebie. Szakal staje się ofiarą. O ile w najdrobniejszym szczególe jest w stanie zaplanować prezydencką kampanię wyborczą i całą komunikację medialną, o tyle traci czujność, gdy chodzi o jego prywatność. Co stanie się z cwanym lisem, gdy zawiedzie jego nos? Jaki czeka go los? Trafi do politycznego czyśćca czy zakończy karierę? Na te i wiele innych pytań będą mogli odpowiedzieć sobie widzowie gliwickiego spektaklu. Bowiem zakończenie muszą dopowiedzieć sobie sami. W przedstawieniu postawiono też pytanie o etykę dziennikarską albo i jej postępujące zanikanie.

fot. Jeremi Astaszow

Spin doktor jest oszczędny w środki artystycznego wyrazu, wręcz surowy. Cechuje go jednak świetnie prowadzona akcja, dobrze napisane dialogi, dramatyczny nerw i umiejętne stopniowanie emocji. Jego siłą jest tekst przetłumaczony przez Krawczyka. Obfituje w wiele bon motów, haseł, które zapadają w pamięć, jak chociażby „polityka to nie katecheza”, „nie popełniam pomyłek, dokonuję wyboru” czy prawd „zło konieczne to nadal zło”. Warto też zaznaczyć, że w wielu tego typu utworach bohaterowie nie szczędzą publiczności wulgaryzmów. Nie tu. Warto odnotować, że przekleństwa używane są tylko w momentach kulminacyjnych, gdy złość bohaterów sięga zenitu i są w pełni uzasadnione.

W teatralnej wersji dzieła Willimona akcenty zostały inaczej rozłożone niż w filmowej. Krawczyk dostosował też pewne niuanse politycznego świata do rodzimych realiów, czyniąc przedstawienie bardziej przystępne dla polskiego widza. Wspominana już oszczędność to dominanta kompozycyjna spektaklu. Nawet aktorzy są powściągliwi. Nie ma tu zbędnej gestykulacji, ruch ograniczony został do minimum. Gra jest statyczna, ale nie nudna. W punkt. Akcja rozgrywa się bowiem w biurze, a jedyny ruch odbywa się wokół strzelistych głazów imitujących biurka – jakże wymowne i symboliczne. To spektakl, który gra na emocjach. Jest co prawda przeładowany tekstem, ale tak zagrany, że nie sposób się nudzić.

Opisywaną surowość podkreśla scenografia Roberta Woźniaka. W gabinecie Maxa, oprócz głazów-biurek, są też złote, nieco kiczowate, posągi lwów – przeciwwaga dla ascetycznego wnętrza. Choć spektakl został zaadaptowany do polskich realiów, to nie ma wątpliwości, że akcja rozgrywa się w Ameryce. Świadczy o tym m.in. piosenka Bruce’a Springsteena Born in the USA, jak i scenografia „malowana” światłem, wykorzystującym kolory amerykańskiej flagi (dokładnie niebieski, utożsamiany z demokratami i czerwony – odnoszący się do republikanów).

W nastrój wprowadzają projekcje Emilii Sadowskiej. Kiedy rozpoczyna się spektakl, widzimy w zbliżeniu gigantyczną twarz głównego bohatera. Oto wita się z nami narcyz, bezwzględny, maniakalny wręcz pracoholik. Jego przemęczona twarz przypomina nieco oblicze pozbawionego woli życia zombie. Mariusz Galilejczyk wielokrotnie udowodnił, że świetnie czuje się zarówno w rolach komediowych, jak i dramatycznych. Tym razem przyszło mu się zmierzyć z thrillerem politycznym, a ze starcia z kreacją Maxa wyszedł również zwycięsko. Ciężar spektaklu spoczywa na barkach Galilejczyka, który nie schodzi ze sceny. Otwiera opowiadaną historię i zamyka. Partneruje mu bezwzględna, oschła, istna femme fatale Leny Lencz, groźna przeciwniczka, która miażdży go, pozbywając się konkurenta. Jolanta Olszewska dobrze sprawdza się w tej roli. Absolutnie perfekcyjna, dominująca i pozbawiona jakichkolwiek emocji – słowem idealny żołnierz podczas politycznej batalii. Jest i delikatna, nieco naiwna, a może nieskalana jeszcze cynizmem Ada (Aleksandra Gałczyńska), którą Max traktuje instrumentalnie. Z kolei dziennikarka Iga (Aleksandra Wojtysiak) to przebiegła poszukiwaczka sensacji – mocno stereotypowo nakreślona postać. Pozytywnym bohaterem (może pozornie?), odstającym od ferajny ze stajni manipulatorów jest Bruno, w którego wciela się Maciej Piasny. To „polityczny osesek”, ambitny, lecz nieco wycofany, skromny stażysta, którego pewność siebie spadła do poziomu Raczków Elbląskich. To też chyba jedyny bohater, którego da się lubić – za jego nieporadność. Warto wspomnieć także o Dariuszu Niebudku, który wykreował postać Frantza Berga, bohatera budzącego ambiwalentne odczucia, załatwiającego swoje interesy za pomocą innych. Przebiegła bestia – opanowany, konsekwentny, ale do szpiku kości zły.

Podsumowując, zespół Teatru Miejskiego w Gliwicach jest nadal w formie i nie zwalnia tempa. Potwierdzeniem tego jest nie tylko Spin doktor, ale i niedawne wyróżnienia. 11 kwietnia odbyło się rozdanie Złotych Masek, czyli najważniejszych nagród teatralnych województwa śląskiego, i aż dwie statuetki zdobyli twórcy związani z gliwicką sceną. Aleksandra Maj, którą widzieliśmy między innymi w recenzowanych na łamach teatrologii Pokojówkach Jeana Geneta, otrzymała ją za najlepszą rolę kobiecą w 2021 roku, a Przemysław Pilarski został uhonorowany w kategorii specjalnej za tekst sztuki Dziki Wschód, także przeze mnie komentowanej.

Tytuł oryginalny

Polityka wypala

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Magdalena Mikrut-Majeranek

Data publikacji oryginału:

21.04.2022