„O dwóch takich, co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Ewelina Pietrowiak, członkini komisji Artystycznej X Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Jarosław Kilian, były już dyrektor Teatru Lalka w Warszawie (stanowisko po wygranym konkursie 1 września objęła Joanna Zdrada), tak mówił w jednym z wywiadów o swoich założeniach programowych: „pierwszym z nich jest powrót do baśni, ale takiej baśni, która jest – jak ktoś pięknie kiedyś powiedział, praojczyzną dziecka”. Przez osiem lat swojej dyrekcji Kilian wielokrotnie udowodnił, że nie były to puste deklaracje. W teatrze powstały między innymi premiery takich tytułów jak: „Czarnoksiężnik z krainy Oz” Lymana Franka Bauma, „Krzesiwo” Hansa Christiana Andersena, „Król Maciuś I” Janusza Korczaka, kilka adaptacji „Klechd sezamowych” Bolesława Leśmiana i „Krawiec Niteczka” Kornela Makuszyńskiego. Kolejną realizacją wpisującą się w ten cykl, ale też, jak się później okazało, pożegnalnym spektaklem Jarosława Kiliana w Lalce jako reżysera jest premiera „O dwóch takich, co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego.
Tytuł ten zajmuje ważne miejsce zarówno w polskiej tradycji literackiej, jak i w popkulturze; jest nie tylko kanoniczną pozycją lekturową, niewątpliwie jedną z książkowych „praojczyzn dziecka”, ale stał się też podstawą scenariusza filmu fabularnego z roku 1962 w reżyserii Jana Batorego, gdzie niesfornych bliźniaków zagrali – trzynastoletni wówczas – Lech i Jarosław Kaczyńscy. Na podstawie książki powstał ponadto w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku serial rysunkowy dla dzieci, który może nie zaistniał w zbiorowej pamięci tak wyraźnie jak film, ale szczęśliwie szansę do stworzenia muzyki i piosenek do tego dzieła dostał zespół Lady Pank. Nieczęsta to sytuacja, że umuzycznienia serialu rysunkowego podejmuje się znany zespół rockowy, w dodatku efektem jest jeden z najlepszych albumów grupy, płyta „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Takie piosenki jak „Marchewkowe pole” z nieśmiertelnym brzmieniem syntezatorów i gitary elektrycznej, „Dwuosobowa banda” czy „Czarnoksiężnik” przebiły się na „dorosłe” listy przebojów, stając się niekwestionowanymi hitami.
Historia o Jacku i Placku czytana przez pryzmat współczesnej rzeczywistości i dzisiejszych kontekstów brzmi w kilku miejscach archaicznie: począwszy od okoliczności straszliwej biedy i głodu, które są doświadczeniem mieszkańców Zapiecka (to ślady świata sprzed I wojny światowej; wiemy swoją drogą, że sam Kornel Makuszyński w dzieciństwie zaznał prawdziwego głodu, gdy po śmierci ojca utrzymanie wielodzietnej rodziny spoczęło na matce), poprzez portret matki bliźniaków: „starowiny ostatkiem sił idącej do schyłku swego życia” – dziś zgoła inaczej wyglądają mamy dziesięciolatków, aż po będący świadectwem swej epoki, czyli dwudziestolecia międzywojennego, bardzo literacki, stylizowany ludowo-biblijnie język. Czasem historia brzmi też – biorąc pod uwagę budzącą dziś postrach wśród twórców (i nie tylko) działalność policji poprawności politycznej – ryzykownie, zwłaszcza w opisach niszczycielskich praktyk chłopców, wśród których znalazły się na przykład: wypicie przez Jacka i Placka w dniu ich chrztu całej winnej polewki przeznaczonej dla gości, notoryczne kłamstwa, sadyzm, znęcanie się nad zwierzętami, przywodzące na myśl wczesne objawy psychopatii. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z istotnym dziełem gatunku literatury dziecięcej, a oryginalność anegdoty, odważne, dowodzące nieposkromionej wyobraźni pomysły i niewątpliwy humor autora dają w efekcie atrakcyjną i wciągającą lekturę. Mocno wybrzmiewa dziś na przykład wątek nadmiernego konsumpcjonizmu, dążenia do zdobycia upragnionych rzeczy materialnych, które – zdobyte – w ostateczności nie dają żadnego spełnienia. Mieszkańcy Złotego Miasta, do którego trafiają Jacek i Placek w poszukiwaniu kraju, gdzie nie trzeba pracować, są głęboko nieszczęśliwi, gdyż mają za dużo złota i klejnotów, nie mają natomiast chleba. Napotkany starzec skarży się: „wolno nam jeść tylko kanarki, złote rybki, ananasy, pomarańcze i cytryny. Od stu lat innej nie widziałem potrawy. O, rozpaczy”! Brama do miasta „cała z kutego złota, nabijana drogimi kamieniami”, pozornie jest bramą do raju, ale za murami znajdziemy ludzi sennych, obojętnych, ukaranych za to, że władca miasta w swojej chciwości „zgromadził kiedyś zbyt wiele złota, a ono przygniotło mu duszę”.
Opowieść Makuszyńskiego nie razi nadmiernym dydaktyzmem, ponieważ przygody i kolejne lekcje, jakie odbierają chłopcy, są niejako dawkowane stopniowo, następujące po sobie miejsca i spotkania zmieniają naszych bohaterów krok po kroku. Spektakl w Teatrze Lalka możliwie wiernie opowiada tę „przypowieść drogi”, u której celu jest najtrudniejsze - odnalezienie siebie. Siłą rzeczy liczba przygód, w jakie wplątują się Jacek i Placek została zredukowana, aby historia zmieściła się w dwugodzinnym widowisku. Do tekstu zostały dodane piosenki autorstwa Jarosława Kiliana i Grzegorza Turnaua, które, bardzo dobrze zaśpiewane przez aktorów Lalki (przygotowanych wokalnie przez Aldonę Krasuską), w połączeniu z choreografią Emila Wesołowskiego nadają spektaklowi iście musicalowy sznyt i rozmach. Mamy również muzykę na żywo, którą gra na akordeonie Rafał Grząka. Swój instrument używa momentami perkusyjnie, dzięki czemu warstwa akustyczna spektaklu nabiera wyjątkowej, nierzeczywistej aury. W tej scenicznej poetyce i specyficznym, niełatwym języku dialogów dobrze odnaleźli się wszyscy aktorzy, świetne są chociażby Hanna Turnau jako Jacek, Magdalena Pamuła jako Placek, czy – jak zawsze – Wojciech Słupiński we wszystkich wcieleniach.
„O dwóch takich” ma jeszcze jednego ważnego bohatera – scenografię i kostiumy autorstwa Joanny Rusinek. Praca krakowskiej rysowniczki i ilustratorki książek, debiutującej jako scenografka teatralna, budzi prawdziwe uznanie. Trudno uwierzyć, że tak przekonująca warstwa plastyczna, taka mnogość oryginalnych, inteligentnych i po prostu pięknych pomysłów zaistniała w scenograficznym debiucie. Joanna Rusinek mądrze odnalazła się w nowym medium, dodając niejako trzeci wymiar do swoich rysunków, pozostała jednocześnie wierna własnemu, wyrazistemu językowi plastycznemu. Jako scenografka zaproponowała świetne rozwiązania, płynnie budując kolejne przestrzenie i pomysłowe przejścia między scenami – tu należy wspomnieć o ofiarnej pracy montażystów i rekwizytorów w trakcie całego spektaklu. Zachwyca nie tylko strona czysto wizualna, ale także część technologiczno-montażowa, gdyż scen do wymyślenia było kilkanaście, ponadto kilkadziesiąt oryginalnych kostiumów, które nierzadko w morderczym tempie zmieniają aktorzy. Wśród wielu sugestywnych obrazów zapadają w pamięć: pole z lin, niebezpieczne trzęsawiska, teatr cieni, a zwłaszcza miasto Psia Górka. To ostatnie zaprojektowane w jest w mondrianowskich barwach podstawowych, dominują czerwony, żółty, achromatyczna czerń oraz geometryczne kształty. Zarówno dzieci jak i dorosłych cieszy pojawienie się roju pszczół w postaci niewielkich dronów, latających – a jakże – również na widowni. Od pewnego momentu my, widzowie, jesteśmy ciekawi nie tylko dalszych losów Jacka i Placka, ale także przestrzeni, pomysłów, kolorów i kształtów wykreowanych przez Joannę Rusinek. Scenografka przy pomocy reżysera światła Damiana Pawelli stworzyła świat, którego nie chce się opuszczać.
Jacek i Placek ostatecznie nie znajdują kraju, w którym nie trzeba pracować. „Wszędzie ludzie pracują i męczą się bardzo, a złoto przyprawia ich o utratę zmysłów” – stwierdza u kresu swej podróży zniesmaczony Jacek. Nie udaje się również próba kradzieży księżyca, który z niedocieczonych przyczyn zaczyna maleć aż do zupełnego zniknięcia. Ale podróż nie odbyła się przecież na darmo. Jak to w powieściach drogi, do których struktury nawiązuje tekst Makuszyńskiego, bywa, stokroć ważniejsza podróż odbywa się równolegle wewnątrz podróżującego człowieka. Zyskiwanie kolejnych stopni samoświadomości, przebycie długiej, trudnej drogi od rozwydrzonych, siejących postrach dzieci do emocjonalnie dojrzałych, pogodzonych ze światem i rodzicem ludzi jest czymś, co dorosły widz może zaobserwować nie tylko we własnym życiu. Sam Makuszyński podpowiada, gdzie jest nasze centrum, wykładając na koniec słowa puenty. „Coś znaleźli: serca własne”.