EN

17.09.2024, 11:11 Wersja do druku

Płoń w świetle neonów

„Mała Apokalipsa 20XX” w reż. Waldemara Raźniaka w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Paweł Borek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Dawid Stube

Pewnego poranka do mieszkania pewnego pisarza pukają pewni ludzie z bardzo konkretną propozycją. Na Scenie Kameralnej Narodowego Starego Teatru w Krakowie kultowa powieść Tadeusza Konwickiego zostaje przeniesiona przez reżysera Waldemara Raźniaka w przyszłość. W „Małej Apokalipsie 20XX” neony świecą na fioletowo, smutni panowie maja ciemne okulary, telewizory wyświetlają linijki kodu. Ale kanister z benzyną, która za chwile ma posłużyć do samospalenia, wciąż ciąży tak samo.

Spektakl najkrócej opisać można jako hołd złożony cyberpunkowej estetyce, twórcy bezpośrednio nawiązują do klasyków tego gatunku – filmowej dylogii „Blade Runner” czy gry „Cyberpunk 2077”. Jest to widoczne nie tylko w scenografii (Barbara Guzik) czy reżyserii światła (Ada Bystrzycka) – Waldemar Raźniak traktuje samą historię niczym grę przygodową. Wraz z Pisarzem, w którego wciela się Grzegorz Mielczarek, snujemy się od rozmowy do rozmowy po dystopijnej Warszawie przyszłości.

W scenariusz współtworzonym przez Raźniaka i Beniamina M. Bukowskiego nie dostrzegłem jednak zapowiadanego odbicia współczesności – od rosyjskiego neoimperializmu po technologiczne zagrożenia dla wolności. Sceniczna „Mała Apokalipsa” stanowi bardziej futurystyczną i filozoficzna podróż w poszukiwaniu odpowiedzi na ogólne pytania o sens ofiary i uwikłanie człowieka w system. Z jednej strony przeniesienie akcji w przyszłość daje dowód uniwersalności tekstu Konwickiego, z drugiej cyberpunkowa stylistyka ogranicza się głównie do formy, jakkolwiek nieźle zrealizowanej, i pojedynczych wtrąceń w stylu „samospowiadającej figurki Jezusa”. Wymiar społeczny czy polityczny ginie w świetle neonów i syntetycznym dźwięku techno. Kilka ciekawych fabularnych wątków nie zostaje rozwiniętych (motyw inwigilacji czy wątek Nadieżdy jako androida), inne są dość nieczytelne bez znajomości pierwowzoru. Ale to wady, które nie przechylają szali, reżyserowi udaje się bowiem zbudować na kanwie powieści barwny sceniczny świat.

W tej kwestii na szczególnie uznanie zasługuje muzyka Karola Nepelskiego. Dźwięk tłuczonego szkła, głosy aktorów czy rwane, elektroniczne brzmienia tworzą eklektyczną i rytmiczną mieszankę. Co więcej, warstwa audio jest imponująco zrealizowana, odgłosy dobiegają z różnych stron, otaczając publiczność. „Wciąganie” widza w świat przedstawiony dokonuje się także w sposób bardzo dosłowny. Kilkanaście miejsc zostało ustawionych po boku sceny, skąd obserwować można działania praktycznie na wyciągnięcie ręki.

Immersyjność „Małej Apokalipsy 20XX” to też zasługa zespołu aktorskiego. W pamięć zapada Krzysztof Zawadzki w roli Władysława Bułata czy Anna Radwan jako Edzia Szmidt. Hipnotyzuje mówiąca po rosyjsku Dorota Segda jako Nadieżda. W duecie z Mielczarkiem uwodzi i kokietuje, a jednocześnie wyraża obecny jak gdyby podskórnie smutek, żal. Aktorsko spektakl właściwie nie ma słabych punktów. Każda kolejna rozmowa i każda kolejna postać zdaje się skrywać tajemnicę, własną historię, motywacje, wartości. Obsada, często wyłącznie za pomocą kilku zdań i działań, tworzy prawdziwy mikrokosmos na scenie.

Na tym tle wyróżnia się Grzegorz Mielczarek. Jego Pisarz to nie jest typowy protagonista – ubrany w niecharakterystyczny, szary strój, praktycznie wtapia się w tło. Aktor tworzy postać zagubionego inteligenta namawianego przez przyjaciół do poświęcenia życia dla idei. Pasja, gniew i chęć buntu miesza się ze zwątpieniem, poczuciem własnej bezradności – Pisarz walczy z systemem, ale też z sobą samym. Obserwowanie Mielczarka, zwłaszcza z loży na scenie, to prawdziwa przyjemność. Każdy ruch, każde drżenie ciała jest przepełnione sensem i obrazuje targające postacią emocje. To rola pełna świetnych monologów, spośród których zapada w pamięć szczególnie ostatni, wypowiedziany przy pełnych światłach. Padają słowa: „Ludzie, dodajcie mi sił”. I nie jest to wielki manifest. To intymny monolog, cichy głos człowieka który nie wie – w głośnym świecie, który wymaga odpowiedzi.

„Małą Apokalipse 20XX” traktuję jako rodzaj teatralnej przygody, próbę zbudowania cyberpunkowego świata, w którym przyjemnie jest się zgubić. To połączenie znanej z popkultury estetyki (dla części widzów pewnie lekko przytłaczającej czy wręcz kiczowatej) z tekstem Konwickiego (tu pozbawionym tak silnego społecznego wydźwięku). To też rodzaj teatralnej superprodukcji – technicznie świetnie zrealizowanej. I równie świetnie zagranej.

***

Paweł Borek – student prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Półprofesjonalny poszukiwacz dziury w całym i koneser rozmów zasłyszanych w tramwaju.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne