„Piplaja” Joanny Drozdy w reż. autorki w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Długo czekaliśmy na spektakl o ojcach (matce i ojcu – w tym wypadku trafniej napisać) założycielach Syreny, ale – oto jest, zaprawdę wreszcie!
Zacznę od atutów - Piplaja jest znakomicie zagrana. Padło już wiele ciepłych słów pod adresem Natalii Kujawy i Krzysztofa Godlewskiego (Grodzieńska/Jurandot), może więc zwrócę uwagę na świetnego Marka Grabionioka, który prowadzi postać Fryderyka Jarosego na granicy przerysowania, bardzo uważając, żeby jej nie przekroczyć, znakomicie wypada także Wiera Gran (Kornelia Raniszewska), natomiast coś sztucznego było w relacji Grodzieńskiej z jej Pamięcią (Sylwia Achu).
Nieporozumieniem jest scenografia tego spektaklu. Trzy zastawki na krzyż to jednak trochę za mało, żeby w ogóle mówić, że musical jakąkolwiek scenografię posiadł, niestety tej biedy na scenie nie rekompensowały ani kostiumy, ani talent fantastycznie śpiewających aktorów. W ogóle warstwa muzyczna Piplai wydała mi się znacznie lepsza od dramaturgii, bo niestety w którymś momencie ta opowieść, choć studiując życiorysy naszych bohaterów to jakby niemożliwe – była po prostu nużąca, o całkowicie niezabawnych żartach z partii obecnie rządzącej już nie wspomnę i pozostałych odniesieniach do „tu i teraz”, które były – mówiąc powściągliwie - mało finezyjne.
Podobnie grubym flamastrem narysowano wątki feministyczne, o których Grodzieńska na scenie mówiła przez pryzmat zgoła współczesny, co wydało mi się nieco niekoherentne.
Niestety, wyszedłem z Syreny dość mocno rozczarowany.