Być może ze względu na wiek i dzieciństwo spędzone za żelazną kurtyną, moje pierwsze skojarzenie ze słowem „pionierzy” to zastęp dzieciaków z „zaprzyjaźnionego kraju” w mundurkach z odznakami Wszechzwiązkowej Organizacji Pionierskiej imienia W.I. Lenina, śpiewający o postępie i o tym, jak wspaniale żyje się w ZSRR. Drugie skojarzenie to radio, produkowane w Polsce w latach 80. XX wieku.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że „pionierka” nie skończyła swego żywota wraz z moją młodością. Okazuje się, że wciąż ma się dobrze. I nie chodzi o dzielne radzieckie druhny: Nadię, Wierę, czy Jekaterinę, a o drugi harcerski stopień żeński. Aby go uzyskać, dziewczynka musi przejść próbę trwającą od 9 do 12 miesięcy i wykazać się szeregiem umiejętności, określonym zasobem wiedzy; nauczyć się radzić sobie samodzielnie w różnych sytuacjach tak, by inni mogli na niej polegać, być odważną i uczynną. W Związku Harcerstwa Polskiego stopień jest oznaczany jedną krokiewką na naramienniku lub dodatkowo nabitą srebrną lilijką na Krzyżu Harcerskim. Pionierka to także zestaw harcerskich umiejętności. I tu też nie jest lekko ! Są one związane z budowaniem przez harcerzy obozowiska, m.in. z wznoszeniem namiotów, instalowaniem pryczy, półek i totemów, stawianiem masztu, ogrodzenia, latryn, tworzeniem ognisk. Do prac tych wykorzystuje się zwykle miejscowe materiały, jak drewno, glina, kamienie i żwir. Zwyczajowo w niektórych środowiskach harcerskich nazwa pionierka odnosi się też do kilku pierwszych dni obozu harcerskiego, podczas których budowana jest stanica i jego wyposażenie.
A zatem pionierka to w każdej postaci istna orka w piekielnie trudnych warunkach po to, by w przyszłości było lepiej.
Ale czemu w ogóle piszę o pionierce, zamiast o tańcu? W końcu to mój pierwszy felieton dla taniecPOLSKA.pl i powinnam pisać o tym, co wszyscy kochamy najbardziej…
Jak pewnie wiesz, Drogi Czytelniku/ Droga Czytelniczko, jestem praktykiem – choreografką, tancerką, producentką, organizatorką, czasem kuratorką, wykładowczynią, rzadziej felietonistką (w tym miejscu – wielkie podziękowanie za zaproszenie mnie do grona felietonistów tego portalu). Dzięki wierze, że istnieje naturalna sukcesja w przekazywaniu wiedzy i wartości następnym pokoleniom tancerzy i choreografów, na którą warto się otworzyć, a także dzięki moim zawodowym podróżom i czytelniczej dociekliwości, miałam przyjemności i przywilej poznać osoby niezwykłe. Pionierów tańca. Żadnego z tych spotkań nie zapomnę. Ani tych bezpośrednich, które były fantastyczne i pewnie o nich jeszcze napiszę, ani tych, w których sama byłam rozemocjonowaną „czytelniczką” przyswajającą każde słowo opowieści.
Cofnijmy się do listopada 1929 roku (nie było mnie jeszcze na świecie!). To właśnie wtedy dwie młode tancerki, Letitia Ide i Ernestine Stodelle, uczęszczające do studia Doris Humphrey i Charlesa Weidmana, otrzymały długie ręcznie napisane listy od swojej mistrzyni. Były to tak zwane listy „do potencjalnego członka Grupy”. Humphrey pisała do Ernestine tak: „ …więc moje cele można podsumować w ten sposób – najpierw jestem artystką kreatywną, spragnioną, aby moje projekty stały się widoczne. Później interesuje mnie także rozwijanie indywidualnych talentów u innych, edukowanie publiczności, występowanie dla niej, promowanie sprawy Tańca, zarabianie pieniędzy i założenie zespołu teatru tańca w Ameryce…. jest tego o wiele więcej, ale myślę, że najbardziej ważne aspekty tutaj omówiłam. Mam nadzieję, że dzięki temu krótkiemu wyjaśnieniu zrozumiesz, jakie są moje pomysły i ambicje wobec grupy oraz poważnie rozważysz, czy chciałbyś z nami związać swój los na dłużej”[1]. Musimy pamiętać, że tak zwana rzeczywistość ekonomiczna była wtedy niezwykle trudna i nie chodziło o sam fakt, że sztuka tańca współczesnego dopiero się rodziła. Rozpoczął się właśnie Wielki Kryzys. Obie tancerki przystąpiły do „Małej Grupy”, jak nazywali ją Doris i Charles, w efekcie czego tworzyło ją czworo tancerzy: Eleanor King, Jose Lion, Letitia Ide i Ernestine Stodelle. Spektakle były grane rzadko, a honorarium za nie wynosiło 10 dolarów. Przywilejem była możliwość prowadzenia swoich lekcji, by zarobić dodatkowe pieniądze. Jak jednak wspomina Stodelle, stałe zarobki i możliwość utrzymania się z tańca dało jej dopiero prowadzenie swojego studia tańca w New Haven w Connecticut. Mimo ciężkich warunków twórczy duet Humprey – Weidmean pozostawił niezbywalny ślad w historii sztuki tańca. Stworzył zarówno specyficzny styl choreograficzny ucieleśniający współczesne problemy, pozbawiony zbędnej ornamentyki, czy teatralności i emocjonalności (w odróżnieniu od ich mistrzów, założycieli szkoły i zespołu Denishawn, czy słynnej koleżanki Marthy Graham), jak i technikę tańca opartą na zasadach fall – recovery, suspension – rebond. Wpołączone ze zróżnicowanym tempem i interesującymi kształtami ciała stanowiły one krok milowy w badaniu zachowania ciała tancerza w odniesieniu do grawitacji.
Od opowiadanej historii minęły 93 lata. Prawie wiek. Rozglądam się po krajobrazie polskiego tańca, przypominam sobie wiele rozmów, które prowadziłam z potencjalnymi tancerzami Sopockiego Teatru Tańca retrospektywnie patrzę na całokształt moich prac i codziennych organizatorskich dylematów, by nie powiedzieć – zmartwień. Obserwuję, jak zmagają się z problemami inne zespoły i artyści indywidualni. Odnoszę nieodparte wrażenie, że my – tu i teraz, albo nadal – jesteśmy pionierkami i pionierami.
Wracając do harcerzy – stopień pionierki ze Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego oznaczany jest przez biało-czerwoną naszywkę z lilijką harcerską i dewizą „Semper Parati” – Zawsze Gotowa. I mam wrażenie, że polski taniec artystyczny też jest „ciągle gotowy”. Do tworzenia, do istnienia. Mimo ograniczeń ekonomicznych i systemowych. Mam też nadzieję, że nastąpi moment, gdy inna nazwa tego stopnia harcerskiego, używana w Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej – „samarytanka” –przestanie nas określać. Jak podaje słownik wyrazów bliskoznacznych, najczęściej spotykane synonimy tego pojęcia to: fundatorka, mecenaska, altruistka, dobrodziejka, dobra duszyczka, wspomożycielka, protektorka, filantropka, ofiarodawczyni, Dlatego życzę nam, by polski taniec w końcu wyszedł z fazy altruistycznego działania dobrych dusz pragnących rozwoju i by zyskał godne finansowanie. Byśmy mogli rozwijać tę sztukę na zupełnie innym, już nie pionierskim poziomie.
[1]„… so my aims be summed up like this – I am first a creative artist, thirsting to see my concepcions made visible. After that I’m also interested in developing indyvidual talent in others, educating audiences, performing for audiences, promoting the cause od Dance, making money and establishing a Dance Theatre in Amerika…. there is much more, but I think the most important aspects are coverd here. I hope you will understand from this brief explanation what my ideas are and my ambition for the group, ad will consider seriously and long whether you would like to cast your lot with us.” tłumaczenie własne, w: Ernestine Stodelle, The Dance Technique of Doris Humphrey and it’s creative potential Princeton Book Company, Princeton, New Jersey 1978.