Odwieczne pytanie – od czego zacząć? Co może zaciekawić odbiorców na tyle, że będą chcieli więcej? Pisać o sobie czy wymyślić siebie? Jak poradzić sobie ze specyficzną formą, jaką jest felieton? Ukryć się za nią czy poprzez nią – odsłonić? - felieton Marcina Miętusa w portalu taniecpolska.pl.
Właściwie od podobnych pytań rozpoczęły się moje poszukiwania, które prowadziłem w ramach przygotowań do debiutu choreograficzno-tanecznego exit. Praca powstała podczas kursu Choreografia w Centrum prowadzonego w Centrum w Ruchu w Warszawie i była prezentowana przed kursantami i kursantkami jako rodzaj zaliczenia. Na szczęście została nagrana – dzięki czemu mogłem wysłać ją na konkurs 3…2…1…TANIEC! organizowany przez Krakowskie Centrum Choreograficzne. W pokazywanym w zeszłym roku na dwóch festiwalach – bo oprócz Krakowa również w Lublinie
„Iście Gombrowiczowskie rozważania, dziękuję” – usłyszałem po prezentacji ośmiominutowego exit od jednego widza. Ciekawe, bo w trakcie pracy nawet przez sekundę nie pomyślałem o autorze Kosmosu, chyba jednej z moich ulubionych polskich powieści. Przemyślenia Gombrowicza na temat poszukiwań odpowiedniej formy pamiętam oczywiście doskonale, podobnie jak postać Miętusa z Ferdydurke, której zawdzięczam sporo ciekawych, ale też niezręcznych rozmów z nowo poznanymi ludźmi (próbującymi zaimponować literacką erudycją). Józio ucieka przed gębą, tak jak ja próbuję wymknąć się przed wkładaniem mnie (mojej osoby i wyobrażeń o mnie) w jakiekolwiek ramy – zarówno te społeczno-kulturowe, jak i te związane z codziennością. Niestety, główny bohater Ferdydurke ponosi porażkę (podobnie jak Miętus – zafascynowany nieskazitelnością i prawdziwością parobka z dworu Hurleckich), a pragnienie naturalności i ucieczki od konwenansu nie zostaje zaspokojone
W trakcie powstawania exit myślałem o tym, czym jest forma i jak pociągające może być wyjście poza nią. Z tym pierwszym wiązała się dla mnie pewna sztuczność, rodzaj kostiumu, potrzeba planu wewnątrz struktury, napięcie w ciele. Druga kondycja – wychodzenia poza formę – przeciwnie, zakładała autentyzm, spontaniczność, rozluźnione ciało, ruch codzienny, bezforemny (?). Próbowałem badać te obszary na różne sposoby, np. poprzez mówienie i śpiewanie w trakcie ruchu, starając się wyłączać myśli, być w ciągłej zmianie, zaskakiwać samego siebie kolejnym gestem. Często wychodziłem poza strefę komfortu, co było szczególnie trudne dla mnie jako dla osoby, która nie ma dużego doświadczenia w występowaniu przed innymi. Był to rodzaj odsłonięcia, który się opłacił, bo zebrał owoce w postaci feedbacku od osób oglądających moje krótkie solo, potem został doceniony na festiwalu w Krakowie
Chcę kontynuować to wyzwanie w obszarze, który (teoretycznie) znam lepiej niż praktykę ruchową – w pisaniu. Moje doświadczenie z tańcem – i z ciałem w ogóle – liczy sobie niecałe dwa lata. Publikując recenzje i analizy w portalu taniecPOLSKA.pl i innych periodykach, nie miałem bladego pojęcia, że sprawy przyjmą taki obrót. Rozciąganie mózgu wywoływało jednak mentalne zakwasy, trzeba było w końcu wstać od klawiatury. Zapisałem się na wspominany kurs choreografii eksperymentalnej, mając duże obawy, czy podołam. Grupa okazała się jednak na tyle różnorodna i wspierająca, że mimo niesprzyjających pandemicznych warunków do spotkań na żywo w jednej sali, ten czas okazał się – wybaczcie egzaltację – zbawienny. Na pewno nie raz do niego tutaj wrócę, zwłaszcza że postanowiłem kontynuować tę przygodę również w tym roku.
Zamierzam tu pisać bez ogródek o sobie, nie zasłaniając się teorią lub cudzym spektaklem. Będę więc dzielił się z Wami moimi odkryciami i fascynacjami, ale też próbami i zmianami, które we mnie zaszły od momentu, kiedy zacząłem praktycznie myśleć o choreografii oraz tańcu. Refleksjami na temat łączenia praktyki z teorią, pytaniami, czy jest to w ogóle możliwe (spoiler: jest!). Przymiarkami dramaturgicznymi, niełatwymi poszukiwaniami oraz niełatwą drogą prowadzącą do akceptowania błędów. Próba wyjścia poza formę okazała się mrzonką, ruch autentyczny, z którym pracowałem, to nic innego jak kolejna gęba.
Zrzucenie jednej maski powoduje przecież założenie kolejnej, „zwykłe” chodzenie (zwłaszcza wobec publiczności) również stanowi rodzaj formy! W exit przede wszystkim chodzę (albo leżę) i nigdy nie mam poczucia, że jest to coś zupełnie naturalnego, pozbawionego kontekstu, wolnego od cudzych projekcji. Może, gdy o tym zapominam i muszę pokonać odległość z domu do apteki czy na stację metra, to wtedy ruch jest bardziej autentyczny? Na pewno coś dzieje się ze mną, kiedy ktoś patrzy – wtedy nie myślę o niczym innym, jak o tym, że jestem obserwowany, a moje ciało nabiera formy i kształtu. Będę się jeszcze temu przyglądał i wrócę z dalszymi wnioskami.
Szczegółowy plan na kolejne teksty? Zacytuję klasyka:
Poniedziałek.
Ja.
Wtorek.
Ja.
Środa.
Ja.
Czwartek.
Ja.