"Gabinet" w reż. Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej z Teatru Młyn w Domu Kultury Dorożkarnia w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Kolejna sztuka Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej, która dotyka pozornej „prozy życia”, szczerze i boleśnie drąży, docieka, ale bez moralizowania – raczej, z przenikliwością bystrego obserwatora i z humorem, powraca na teatralne deski. Pani dramaturg,, współzałożycielka Fundacji Artystycznej MŁYN, chętnie pisze o sprawach żywych dziejących się blisko i dotyczących codzienności zwyczajnej, ale trudnej. Spogląda na nie analitycznym okiem, z lekkim dystansem, nie uciekając od emocji, które budzą w niej i w widzu. Komedio-dramat „Gabinet” to do bólu szczery tekst, nakłaniający do głębszej refleksji; kameralne spotkanie z macierzyństwem, jego cieniami i blaskami, radościami i frustracją. Dzięki talentowi autorki spektakl, który pozornie wydaje się traktować o sprawach błahych, szarych, oczywistych, silnie angażuje uczucia, chwilami zasmuca, a momentami śmieszy.
Tym razem Teatr Młyn gości na zaprzyjaźnionej scenie w warszawskim Domu Kultury Dorożkarnia. W niewielkiej przestrzeni, przyjaznej tak kameralnym spektaklom jak wystawiany „Gabinet”, teatr sióstr Fijewskich rozpoczyna swój powakacyjny sezon. Wraz z bohaterami widzowie zaglądają do gabinetu lekarskiego i pozostaną w nim zamknięci przez 60 minut. Rutynowa wizyta? Nic bardziej mylnego! Trzydziestoparoletnia młoda mama dwóch chłopców – czterolatka i jego półtorarocznego braciszka – przychodzi, a raczej wbiega mocno spóźniona, na umówioną wizytę do ortopedy. Od jakiegoś czasu cierpi na bóle kręgosłupa i w końcu postanawia szukać pomocy u specjalisty. Oburzony lekarz chce ją wyprosić z gabinetu tłumacząc, że jego autobus zaraz odjedzie z przystanku. Jednak arogancka (choć trudno nie przyznać jej racji) kobieta, nie przebierając w słowach zmusza go, by się nią zajął. Lekarz, nie kryjąc pedantycznego podejścia do godzin pracy, nie wykazuje zrozumienia i z dumną wyższością poświęca „zwariowanej mamuśce” dwie minuty, bez badania wypisując receptę. Chce zainkasować 150 złotych i wyjść, by zdążyć na następny autobus. Wściekła kobieta, podsycając swą złość przekleństwami i niewybrednymi uwagami na temat traktowania drugiego człowieka, próbuje opuścić pomieszczenie. Nic z tego. Pani Jadzia zamknęła już wszystkie drzwi, a doktor nie ma klucza. Telefon ortopedy rozładował się, natomiast komórka pacjentki została w samochodzie. W ten sposób, odcięci od świata, oboje muszą spędzić całą noc w gabinecie – bez jedzenia, ciepłej herbaty, z resztką wody w bidonie. Początkowe utarczki słowne zmieniają się w zwierzenia, obopólna nieufność pryska, wrogość znika. Okazuje się, że pozornie różnych ludzi, o niepodobnych charakterach i odmiennej sytuacji życiowej jednak coś łączy – samotność i ból, który wynika z przeszłych oraz bieżących zdarzeń. Ciągnie się on za nimi codziennie – raniąc, nie dając spokoju. Ta długa noc staje się swoistą terapią, bardzo im potrzebną i niosącą odrobinę spokoju, a nawet ożywczej nadziei.
W rolę matki-Polki i niesfornej pacjentki wciela się Paulina Holtz. Aktorka z wyczuciem i – przyznaję – odrobiną przesady kreśli emocjonalny portret swej bohaterki. Wyolbrzymianie jest celowe, trochę jak w farsie, ponieważ zarysowana przez autorkę sytuacja sama w sobie jest groteskowa. Początkowo widz może żywić przekonanie, że czeka go przedstawienie komediowe. Jednak Natalia Fijewska-Zdanowska sprytnie żongluje konwencją i już za chwilę konfrontuje publiczność z dramatem młodej mamy oraz samotnego lekarza. Paulina Holtz z lekkością, z wiarygodnością przekazuje prawdę o macierzyństwie. Nawet jeśli jej postać – temperamentnej, ekscentrycznej i wybuchowej trzydziestoparolatki wydaje się trochę nadto przejaskrawiona, można ją bez trudu zrozumieć. Wejście w rolę matki to piękne, ale też niełatwe przeżycie dla większości kobiet. Moment, gdy stają się w pełni odpowiedzialne za drugą osobę, oznacza ostateczne wkroczenie w dojrzałe życie. Część z nich koncentruje się wyłącznie na zaspokajaniu potrzeb dziecka, podświadomie zapominając, że wciąż pozostają odrębną, autonomiczną jednostką. Z potrzebami, ambicjami, zmęczeniem, które likwiduje tylko odpoczynek. Pozbawione wsparcia, jak bohaterka sztuki, popadają we frustracje, nawet depresje i inne choroby. Media często wmawiają matkom, że rodzicielstwo to po prostu sielanka. Mit baśniowego macierzyństwa wpajany przez filmy, reklamy, kolorowe gazety czy społeczeństwo, zabrania mamie powiedzieć: jestem smutna, zagubiona, a przede wszystkim wyczerpana psychicznie i fizycznie. Jej potrzeby, ambicje czy przyjemności z dnia na dzień powinny zniknąć, przynajmniej na kilka najbliższych lat. Jeśli nie, to zostanie nazwana wyrodną egoistką, która uszczęśliwia siebie kosztem dziecka. Autorka sztuki, bez nachalności, ale z odwagą pokazuje, że macierzyństwo składa się zarówno z radości i szczęścia, jak też z nieprzespanych nocy, niepewności, lęku czy znużenia jednostajnością zajęć. Człowiek potrzebuje odpoczynku, zarówno fizycznego, jak i duchowego (poprzez realizację zawodową oraz własne pasje). „Potrzebuję chwili dla siebie, nie tylko w toalecie” – zdaje się wręcz krzyczeć bohaterka (nie, nie dosłownie, choć krzyku i przekleństw nie brakuje; w ten sposób uwalnia skumulowane w ciele napięcie). Zwierzając się ze swych przeżyć, próbuje otworzyć oczy tym, którzy nie rozumieją. Paulinie Holtz udaje się to doskonale. I choć to ona króluje na scenie, Rafał Kosecki jest dla niej, w tej grze, najlepszym partnerem. Bez niego i postaci, którą gra, nie byłoby małej, acz intrygującej scenicznej perełki. Jakże złudny wydaje się obraz uporządkowanego, szczęśliwego, bezproblemowego życia lekarza-singla (czy aby na pewno singla dowiemy się podczas przedstawienia). On też ma do udźwignięcia niepewności, traumy, swoje lęki. I trudno w końcu nie polubić pana ortopedy, który za przyjaciela ma jedynie psa. Natalia Fijewska-Zdanowska wplata w fabułę elementy retrospekcji z życia młodej mamy. Dzięki krótkim wspomnieniom napięcie rośnie, a widz lepiej rozumie dramat samotności i bezradności bohaterki. Nie ma tu żadnych udziwnień, jest za to pewna surowość, podkreślana przez scenografię i grę światłem. Dzięki temu intymność, kameralność spektaklu zostaje mocniej uwypuklona. Elementy ironii i humoru, umiejętnie wplecione przez autorkę, dodają przedstawieniu urokliwego smaku i koloru oraz koniecznej lekkości, choć temat jest niezwykle ważny i nie taki prosty.
Dobrze, że Natalia Fijewska-Zdanowska potrafi bez skrępowania mówić o trudnym macierzyństwie. I pięknym zarazem. Wspominając jednocześnie o mężczyznach, którzy powinni wspierać kobiety, pozwalając na „pozostanie sobą” (malarką, aktorką…) oraz przede wszystkim człowiekiem, dążącym do ciągłego rozwoju oraz samospełnienia. Znakomicie napisany scenariusz, z elementami groteski, wartkim dialogiem, daleki jest od stereotypów czy banału i kolejny raz pokazuje, jak wielką wrażliwością kieruje się autorka. A Paulina Holtz i Rafał Kosecki, z wyczuciem i autentycznością oddają jej myśl.