Już w latach pięćdziesiątych studiując na krakowskiej ASP scenografię, grafikę i malarstwo, Józef Szajna bacznie przyglądał się ówczesnemu polskiemu teatrowi. Raziła go panująca na scenach nieporadność, zahamowania, stereotypy i sztampa; niepokoiło oddalanie się teatru od życia i zmierzanie w kierunku muzeum. Pisze Anita Nowak.
Postrzegał w nim trochę szkoły, wiele propagandy socjologiczno-politycznej i masę dydaktyki zamiast sztuki. Zbyt wielu było tam, jego zdaniem, nauczycieli a za mało artystów. Brakowało witkacowskiego „dziania się”. Postanowił kurtyny odkurzyć, teatr odświeżyć. Zwłaszcza, że dosyć miał też samotnego tworzenia w atelier; malowania bez konfrontacji z odbiorcą. Zrozumiał, że obraz w pracowni to martwy przedmiot, a w teatrze można go animować, ożywiać akcją. Potrzebny do tego stał się mu drugi człowiek - aktor, do którego mógłby zwracać się ze wszystkimi koncepcjami twórczymi i możliwościami, jakie daje scena.
- Emanując, tworzę drugiego człowieka - moje medium gry. Kreuję osobowość aktora, który się przemienia, zgodnie z moimi intencjami. Jest to pewien stan transformacji w grze, której podlegają wszyscy. Te relacje i konteksty są nieodzowne w budowaniu spektaklu, a nie istnieją w pracy malarza, gdzie panuje cisza i statyczność - wyznał mi Szajna w jednym z wywiadów. - Sztuka staje się czasem samym ekstraktem życia pisarza. Ja chcę mówić o takim świecie, który żyje metaforami i mitami, w syntezie wszystkiego, co jest moją wiedzą i podświadomością, mim doświadczeniem; a przede wszystkim wyborem tego, co powstaje w każdym jakimś małym znaku szkicowym i rozrasta do wielkich rozmiarów, sumy wszystkiego. W trakcie pracy obrazy te „puchną”, dojrzewają wraz ze mną. Chciałbym odpowiedzieć na podstawowe a zarazem najważniejsze pytania naszej współczesności. Jest w tym zawarte pisanie nie tylko własnego życiorysu.
Wyraźnie daje się to zauważyć w „Cervantesie”, autorskim spektaklu Szajny, gdzie bohater, rycerz jest wyrazicielem osoby autora, jego życiowej postawy. Nie odzwierciedla natury, choć stanowi jej część, splata się z nią myślami w jakiś wymiar wewnętrznej harmonii. Na wystawie malarstwa widać, jak w cykl „mrowisk” wkomponowuje się cały kosmos. Sztuka jest więc dla twórcy również sposobem myślenia i odbierania świata. Czas nie zatarł jego wrażliwości. Zawsze żył intensywnie i bogato. Nie mógł oderwać sztuki od życia zbiorowego. Uważał, że byłoby w tym coś nieprawdziwego albo tylko rzemieślniczego, a na pewno mało twórczego; chciał mówić o rzeczach najistotniejszych.
Tekst literacki i aktor pełniły w jego teatrze inną, niż dzieje się to na ogół, funkcję. Byli w ogromnej mierze podporządkowani formie, a więc plastyce. W związku z tym napotykał czasem na opory ze strony aktorów czy też protesty części krytyków, szczególnie tych przywiązanych w teatrze do słowa, ale nie miało to większego wpływu na to, co robił. Był świadom obranej drogi i uparcie nią dążył. Zdawał sobie sprawę, że teatr na przestrzeni historii nie mieści się w jednym kodzie. Był i jest bardzo zróżnicowany, a widz ma wybór.
Piękno sztuki, którą oferował było surowe i dramatyczne. Teatr Szajny to nie dekoratywność, ani żurnal mody. Sięgał wartości i ich konfrontacji. Ostrzegał. Oskarżał swój czas. Pytał co z naszym humanizmem, co z naszymi ideałami, czy jeszcze coś kochamy, czy też mały pragmatyzm złożył nas na kolana? Wartość i godność ludzka wymagają wyboru, określenia siebie samych i tego dążenia, które jest spełnieniem również poprzez ból. Człowiek powinien przezwyciężać siebie samego, kształtować poprzez sprawdzanie własnych możliwości. - Pracowałem z aktorami tej klasy co Bronisław Pawlik, Marek Walczewski, Roman Wilhelmi, Aleksandra Śląska, Antoni Pszoniak, Iren Jun. – Wspominał. - Bez aktorstwa nie ma teatru. Ale aktor czy gwiazdor filmowy, to są zupełnie różne sprawy. W moim teatrze nie ma ról małych, zaprzepaszczonych, praca jest bardziej zbiorowa, niż gdzie indziej. Dla chałtury nie mam ani serca, ani czasu. W trakcie prób żądam od aktora wyłączności, na rzecz wspólnych prób.
Objechał ze swoimi spektaklami cały świat. Zaproszenia były zróżnicowane. Zróżnicowany był też ich odbiór. Tak, jak kulturowo podzielony jest świat. Inaczej przedstawienia odbierali Niemcy, inaczej zamknięci w swych tradycjach Anglicy. Ale wiedział, że sztuka otwiera wiele różnych drzwi; trzeba tylko umieć znaleźć wspólny język. I on to potrafił. Stąd jego teatrowi wszędzie towarzyszył wielki entuzjazm, torując drogi do następnych festiwali i nagród.
- W Stanach Zjednoczonych – rozpamiętywał - „Dantego” odbierano jako przedstawienie piękna obrazów i filozoficznie, zaś „Replikę” bardzo politycznie. Ale już w Meksyku czy Caracas, gdzie panuje południowa zmysłowość, gdzie ceni się życie i śmierć równolegle, „Replikę” odbierano jako misterium, obrzęd, swego rodzaju potrzebę oczyszczenia. Rewelacyjnie też przyjęto „Replikę” w Quebec w Kanadzie, gdzie otrzymałem obok Bergmana nagrodę. W Stambule grana była pod otwartym niebem, w murach zamku nad Bosforem, gros widowni stanowili turyści - świat Arabów zwiedzających to miasto, Turków i europejskich, i azjatyckich. Język teatru, który uprawiam porusza struny ludzkich uczuć i te labirynty, po których błąka się myśl człowiecza. Wydaje się, że w moim zamyśleniu o świecie, znajdują też ludzie własne odpowiedzi. Bo mój teatr stawia pytania z pierwszych, a nie ostatnich stron gazet. Teatr mój nazywa się awangardowy, totalny, też formalistyczny a nie akademicki.
***
Cytaty pochodzą z wywiadu pt. „Piękno mojej sztuki jest surowe”, przeprowadzonego z Józefem Szajną przez Anitę Nowak i opublikowanego na łamach Ilustrowanego Kuriera Polskiego (24 października 1986 r.).