„Zapiski z wygnania” Sabiny Baral w reż. Magdy Umer w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Telewizyjna wersja „Zapisków z wygnania” Sabiny Baral w reżyserii Magdy Umer pokazana premierowo na głównej scenie Teatru Telewizji w poniedziałek, 6 maja 2024 roku, dobitnie pokazuje, jak wiele bez patetycznego patosu i wizualnego rozmachu można w sposób porażający powiedzieć o bolesnych momentach historii współczesnej. Także tych do dziś nie w pełni rozpoznanych i rozliczonych. Wystarczy „tylko” dobrze napisany, wstrząsający tekst, ciekawy pomysł reżyserski i znakomite aktorstwo – w tym przypadku Krystyny Jandy.
Wydarzenia związane z szeroko zakrojoną kampanią antyżydowską zakończone masową i przymusową emigracją ludności polskiej pochodzenia żydowskiego w 1968 roku są z grubsza znane większości Polaków, wszak powstało już o niej trochę filmów, utworów literackich. Ale sedno sprawy tkwi w szczegółach. I to one są główną osią poruszających wspomnień Sabiny Baral, która jako 20–latka zmuszona była wraz z rodzicami wyjechać z rodzinnego Wrocławia i przez Czechosłowację, Austrię, Włochy udać się na emigrację za ocean. Po latach odwiedziła swoją dawną ojczyznę, by przekonać się, jak niekompletna jest wiedza o tym, co zdarzyło się w kraju nad Wisłą pod koniec lat 60. XX wieku. Baral w najdrobniejszych szczegółach opisuje warunki, na jakich niechciani w Polsce Żydzi musieli wyjechać na zawsze poza jej granice. Pozbawieni dokumentów tożsamości, zaświadczeń o wykształceniu, statusie zawodowym mogli zabrać ze sobą tylko pieć dolarów, tysiąc książek, jedną poduszkę na osobę, prodiż, radio Szarotka… Ale bezwzględnie zakazane było wywożenie jakichkolwiek zdjęć wykonanych przed 1945 rokiem, w tym rodzinnych i tych wykonanych w… mundurkach harcerskich. Po drodze ludzie ci przechodzili drobiazgowe kontrole graniczne, z odrywaniem obcasów włącznie, by sprawdzić, czy czegoś, co wszak było ich własnością, nie szmuglują. Dotychczasowi znajomi bali się się z nimi pożegnać, a tym, którzy chcieli to zrobić, nie pozwalano, jak ówczesnemu chłopakowi Sabiny. I to właśnie te upokarzające, by nie powiedzieć upadlające, odczłowieczające procedury robią szczególne wrażenie. W ogromnej mierze za sprawą Krystyny Jandy (współautorki adaptacji), która mówi o nich w sposób z pozoru beznamiętny, bez podnoszenia głosu, jakby z perspektywy osoby, która swoją traumę już przerobiła. Więcej emocji pojawia się bodaj tylko w chwilach, gdy wspomina o bliskich osobach, rodzicach, którzy nigdy nie odnaleźli się w nowej – nie po raz pierwszy – rzeczywistości.
Reżyserka Magda Umer wzbogaciła opowieść Sabiny Baral licznymi fotografiami przedstawiającymi ludzi, których wydarzenia Marca ‘68 w różny sposób dotknęły, materiałami archiwalnymi Filmoteki Polskiej i zdjęciami ze swoich zbiorów, a także fragmentem filmu „Dworzec Gdański” Marii Zmarz–Koczanowicz; są też śpiewane przez Jandę fragmenty piosenek z tekstami Osieckiej, Hemara, Szymborskiej, Młynarskiego, Cygana, jest kadisz, poezja Marii Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej i Juliana Tuwima (z mocnym w kontekście wymowy spektaklu wierszem „My, Żydzi polscy”); znakomicie współgrającą z treścią przedstawienia muzykę gra Janusz Bogacki ze swoim kwartetem, klimatyczne zdjęcia tworzy Piotr Wojtowicz. Ale najbardziej poruszający jest fakt, iż „Zapisków z wygnania” Magdy Umer nie można traktować wyłącznie w kategoriach spektaklu o wydarzeniach historycznych, które nie mają odniesienia i swoistego dalszego ciągu w obecnej rzeczywistości. Pokazują to kończące spektakl dokumentalne nagrania z wydarzeń na warszawskim placu Zbawiciela z płonącą tęczą i nacjonalistyczne okrzyki wznoszone przez uczestników tak zwanego Marszu Niepodległości. Współbrzmią one w sposób przerażający ze słowami bohaterki „Zapisków…”: Nas już za chwilę nie będzie, zostaniecie z tym antysemityzmem sami. To będzie wasz problem. Aby go rozwiązać zawsze będzie można znaleźć kogoś „innego”, którego nie będzie się lubiło i kogo będzie można obdarować biletem w jedną stronę. Przesadzam? Oby!