- Odkryciem dla mnie - w momencie, gdy jako recenzent przeszedłem na stronę praktyki - było to, że zarówno genialne spektakle, jak i totalne klapy kosztują tyle samo pracy i stresu. I obiecałem sobie, że gdy przestanie mnie to tyle kosztować, zrezygnuję z tej pracy, bo nie da się twórczo pracować w teatrze bez szaleństwa i ekscytacji - z Pawłem Sztarbowskim, zastępcą dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski z portalu Teatr dla Was.
Wiesław Kowalski: Mieliśmy rozmawiać rok temu i nie znalazłeś czasu, żeby odpowiedzieć na moje pytania. Paweł Sztarbowski [na zdjęciu]: To prawda. Nie udało się, bo byłem kompletnie wyczerpany po pierwszym sezonie pracy w Teatrze Powszechnym. Uznałem, że wywiad, w którym będę się tłumaczył z tego, co udało się zrobić lub wyzłośliwiał na nie zawsze sprawiedliwe opinie, nie miałby sensu. Było za wcześnie na podsumowywanie czegokolwiek. Rzeczywiście, pierwszy sezon w Warszawie nie był dla Ciebie i Pawła Łysaka łatwy oraz jakoś szczególnie - rzekłbym - łaskawy. Wiązał się z dużymi oczekiwaniami, które podbijane były tym wszystkim, co udało się Wam wypracować w Bydgoszczy. Można powiedzieć, że krytyka dość nieprzychylnie pisała o kolejno przygotowywanych spektaklach. Czy miało to wpływ na frekwencję i jak odbierała spektakle popremierowa publiczność, która wcześniej raczej zaglądała do Powszechnego, by obejrzeć swoich ulu