Od dziecka chciał być aktorem i muzykiem. I udało się: dziś odnosi sukcesy na obu polach. A baterie ładuje w rodzinnym gronie. Niedawno zadebiutował jako osobowość telewizyjna - za sprawą jurorowania w „Twoja twarz brzmi znajomo". Pisze Paweł Gzyl w Dzienniku Polskim.
Najczęściej stroni od celebryckich imprez, ale dla polsatowego talent-show zrobił wyjątek. I sprawdził się w roli jurora, zdobywając sympatię widowni oraz uczestników programu. Okazało się, że ma ciepłą osobowość i pozytywne podejście do życia. Nie kłóci się to z wizerunkiem, który wykreowały jego filmy i piosenki, które zawsze niosą uśmiech i nadzieję.
- Od pewnego momentu mam takie myślenie, że trzeba być silnym. I nie mówię tu o sile zewnętrznej, ale sile moralnej, mentalnej i duchowej. W życiu mężczyzny jest konieczne, by brać odpowiedzialność za swoje życie. To nieważne czy jesteś osobą publiczną czy nie - jeśli jesteś niepoukładany i nie bierzesz odpowiedzialności za siebie, to się to rozlewa na cały świat – mówi w Interii.
Ścisły umysł
Wychowywał się w Radomiu doby lat 90. Na jednym podwórku bawili się z nim chłopaki z różnych środowisk. To sprawiło, że nauczył się otwartości na innych. Kiedy poszedł do podstawówki, w jego klasie było tylko siedem osób. Nic dziwnego – była to pierwsza szkoła społeczna w mieście, którą powołało do życia kilku zaradnych rodziców. Najlepszy był z przedmiotów ścisłych i nawet wygrał olimpiadę fizyczną.
- Wszyscy byli biedni, nikt nie miał dużych oczekiwań, jechaliśmy na jednym wózku i bardzo się wspieraliśmy. To były uliczne zasady, które gdzieś nadal we mnie są. Każdy z nas miał odważne marzenia, nie ograniczaliśmy się sami i nie ograniczały nas żadne przesłanki logiczne. To nam dawało determinację do działania – wspomina w magazynie „Gentleman”.
Od małego interesował się muzyką. Najpierw udawał gwiazdę rocka, ćwicząc z rakietą do badmintona zamiast z gitarą. Potem zaczął naukę na prawdziwym instrumencie i kontynuował ją przez następne dwanaście lat. W międzyczasie złapał też bakcyla aktorstwa. Choć nauczycielka nie przyjęła do go szkolnego kółka teatralnego, wygrał casting i zaczął występować w radomskim Teatrze Powszechnym. Potem dostał się do warszawskiej akademii teatralnej.
- W szkole byłem zafascynowany profesorami, bo byli i nadal są moimi wielkimi autorytetami. Dopiero po szkole okazało się, że trzeba wiedzę, którą mi przekazali weryfikować i przerobić przez siebie. To były fantastyczne cztery lata. Miałem super rok. Do tej pory utrzymujemy kontakt i się przyjaźnimy. Zdarza się nam również wspólnie pracować w teatrze, czy na planie filmowym – opowiada w serwisie Strefa Lifestyle.
Aktor i piosenkarz
Po szkole nie mógł się odnaleźć w branży. Grywał epizody i pracował dorywczo jako kelner. Zła passa skończyła się, kiedy wystąpił w spektaklu „Exterminator”, który podbił serca widzów i zdobył uznanie krytyki. To pomogło mu stanąć przed kamerą, dzięki czemu zaczął grywać z wielkim powodzeniem w komediach romantycznych. Kiedy mu się to znudziło – napisał scenariusz do melodramatu „Na chwilę, na zawsze” i pokazał się od zupełnie innej strony.
- Filmy, które miały na mnie największy wpływ, były mocno komercyjne. I dzisiaj jak mam pójść do kina, to też takie wybieram. Nie uważam, że komercja musi mieć złe konotacje. Pochodzę z małego miasta i nie miałem za młodu styczności z wielkim teatrem. Myśmy oglądali takie filmy, jak „Top Gun”, „Braveheart” czy „Forrest Gump”. I to po kilkanaście razy. Jestem więc widzem popcornowym i mówię to z dumą – deklaruje w „Gazecie Krakowskiej”.
Mimo filmowych sukcesów, nie zrezygnował z marzeń o byciu gwiazdą popu. Zbierał pieniądze na nagranie własnej płyty i kiedy poznał gitarzystę Łukasza Borowieckiego (zresztą też z Radomia), postanowili zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Ponieważ rozgłośnie radiowe nie chciały grać ich piosenek, wybrali promocję w internecie. I udało się: „Weź nie pytaj” stało się wielkim przebojem, o który szybko upomniała się Zetka i RMF FM.
- Od zawsze chciałem być i muzykiem, i aktorem. Nie miałem żadnego planu B na życie. Byłem przekonany, że mi wyjdzie. Jestem pracowity i gdy patrzę z perspektywy czasu, widzę, że dużo ciężej pracowałem niż niektórzy na to, co mam. Nie żałuję tej ścieżki, tego podejścia, dalej wychodzę z założenia, że trzeba wykonać wysiłek, żeby gdzieś dojść – podkreśla w magazynie „Gentleman”.
Metafizyka miłości
Paweł poznał Zuzannę Grabowską na studiach. Wykładowcy często łączyli ich w parę do odegrania jakiejś scenki czy wspólnego tańca. W końcu się zaprzyjaźnili i byli w jednej „paczce”. Po zrobieniu dyplomu Paweł uświadomił sobie, że nie chce się rozstawać z Joanną. Zorganizował więc koncert w jednym z warszawskich barów i wyśpiewał jej ze sceny, że ją kocha. Czy mogła się oprzeć takiemu wyznaniu?
- Mężczyzna odpowiada za swoje decyzje. Dlatego liczą się dla mnie miłość, wierność, uczciwość. To nie znaczy, że nie podobają mi się inne kobiety. Podobają się, ale jeśli jesteś mężczyzną, to się trzymasz zasad. To jest metafizyka… My się też z Zuzką po prostu przyjaźnimy i ja się przy niej czuję bezpiecznie, i po prostu wiem, że to jest to – twierdzi w magazynie „Elle”.
Początkowo Paweł nie wiedział, że Zuzanna jest córką słynnego aktora Andrzeja Grabowskiego. Dziś jest dumny, iż ma takiego teścia. Ślub Pawła i Joanny odbył się w Krakowie. Obecnie para ma dwie córki – jedenastoletnią Hanię i pięcioletnią Basię. Paweł stara się być dla nich jak najlepszym ojcem. Kiedy tylko może, wraca nocą po koncercie do domu, by rano zaprowadzić je do szkoły i przedszkola.
- Rodzina to jest coś, co jest prawdziwe w moim życiu. Jest moja prawdą. Praca jest ważna i przyjemna, ale to nie ten sam rodzaj emocji. Każdy kto ma rodzinę i wszystko poukładane, rozumie o czym mówię. Ostatnio słuchałem wywiadu z Edem Sheeranem i on mówił to samo. Nie znamy się i nie mogliśmy tego uzgodnić, ale mamy podobne przemyślenia. Chociaż on jest dużo wyżej niż ja – śmieje się w „Dzienniku Polskim”.
Poukładanemu życiu Pawła służy jego stosunek do bycia gwiazdą. Nie bywa na stołecznych salonach i stroni od imprezowania po koncertach. Kiedy bliscy mają swoje zajęcia, relaksuje się, naprawiając stare zegarki.
- Zegarkami interesuję się od dziecka. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Po prostu taki się urodziłem. Za pieniądze z komunii kupiłem tylko zegarki. Traktuję je jak dzieła sztuki, a nie jak gadżety czy czasomierze. Mogę się godzinami na nie patrzeć, rozkminiać, jak działają ich mechanizmy, jak są zrobione. To dla mnie bardzo magiczne i zmysłowe zajęcie. Poza tym, uspokaja mnie – tłumaczy w Plejadzie.