Krzysztof Warlikowski stworzył w Operze Paryskiej intymne i piękne przedstawienie o różnych obliczach pragnienia miłości. Nie można jej tłumić. Zarówno tej "legalnej", jak i tej "wyklętej" - skierowanej do osoby tej samej płci. "A Quiet Place" Bernsteina to rodzinna drama, która przynosi oczyszczenie - pisze Anna S. Dębowska w „Gazecie Wyborczej”.
Krzysztof Warlikowski, który reżyseruje w Operze Paryskiej regularnie już od 2006 r., nie zawsze miał tam owacje na stojąco. Zdarzało się, że jego przedstawienia wywoływały skrajne emocje, dzieliły widzów. Premiera opery „A Quiet Place" Leonarda Bernsteina została przyjęta bardzo dobrze. Publiczność z jednakowym uznaniem oklaskiwała solistów, dyrygenta Kenta Nagano, Krzysztofa Warlikowskiego i jego ekipę oraz autora libretta Stephena Wadswortha.
Wielkim nieobecnym był kompozytor Leonard Bernstein, zmarły w 1990 r. Paryska premiera „A Quiet Place", którą zainicjował jego uczeń Kent Nagano, była w pewnym sensie hołdem dla geniuszu Bernsteina jako kompozytora. To ostatnie jego dzieło sceniczne, jedyna pełnospektaklowa opera twórcy, który zasłynął przede wszystkim jako dyrygent i genialny popularyzator muzyki, ale też autor przebojowych musicali, takich jak „West Side Story", „Kandyd" czy „On the Town".
Opera „A Quiet Place" należy natomiast do „poważnego" nurtu twórczości Bernsteina (II symfonia „The Age of Anxiety", III symfonia „Kaddish"). Była próbą coming outu kompozytora - jeden z głównych bohaterów, Junior, to jego alter ego. Jest to głęboko osobiste dzieło słynnego muzyka, odnoszące się do jego skomplikowanej sytuacji rodzinnej i ukrywanego homoseksualizmu.