EN

24.09.2024, 09:13 Wersja do druku

Pani Basia Horawianka – nasza teatralna matka

Odeszła teatralna matka - wielka aktorka Barbara Horawianka. Zostaną w pamięci Jej znakomite role, zostanie w pamięci pełna dobroci (nawet dla największych grzeszników) twarz, wszystko wybaczający uśmiech. Tyle serca może mieć tylko matka, bo też była pani Barbara teatralną ikoną macierzyństwa.

fot. Ireneusz Sobieszczuk/ TVP/PAP

W wystawionej na deskach warszawskiego Teatru Na Woli w sezonie 1984/85 „Zbrodni i karze” – adaptacji powieści Fiodora Dostojewskiego w mojej reżyserii - Barbara Horawianka zagrała rolę matki Raskolnikowa. Ale tę wspaniałą aktorkę poznałem już kilka lat wcześniej – przez pana Sławka Voita, jej męża, również znakomitego aktora. Pan Sławek, zwany Hrabią Fois, grał w Teatrze Na Woli, w „Fantazym” (reżyserowanym przez Jana Kulczyńskiego, z Tadeuszem Łomnickim w roli tytułowej) hrabiego Respekta. Scenografię przygotowywała Małgorzata Treutler, która przy okazji tego przedstawienia zaprzyjaźniła się z panem Sławkiem i panią Barbarą. Wszyscy oni mieszkali na warszawskiej Starówce – i często po próbie wracali razem do domu, kiedy pani Basia przyjeżdżała po pana Sławka. Byłem tylko asystentem reżysera przy tym spektaklu, ale już snuliśmy z Małgosią plany dotyczące wystawienia „Sędziów” Wyspiańskiego, w których pan Sławek miał zagrać Samuela (i zagrał niezwykle, premiera w październiku 1981 r.). Wszystko to razem spowodowało, że byłem razem z Małgosią częstym gościem w gościnnym mieszkaniu państwa Voitów, i szybko pokochałem gościnną, opiekuńczą, pełną serca panią Barbarę. Małgosia i pan Sławeczek trochę dokazywali alkoholowo, ale i to gospodyni potrafiła wybaczyć.

Pan Sławek był dużym (dość niesfornym) dzieckiem pani Basi. Poznali i pokochali się jeszcze w Krakowie, w Teatrze Rapsodycznym Mieczysława Kotlarczyka, w latach 50-tych poprzedniego wieku, przy realizacji spektaklu zatytułowanego „Aktorzy w Elsynorze” złożonego z fragmentów kilku sztuk Szekspira, m. in. „Romea i Julii”, w którym – oboje piękni i młodzi – grali tytułową parę miłosną.

Kiedy już byli dojrzałym małżeństwem, podczas wspólnych naszych kolacji na Kanonii, kiedy już zrobiło się nastrojowo, lubili recytować w dwugłosie „Oniegina” – odgrywając przy tym swoją wzajemną miłość. Wtedy siadali blisko siebie, pan Sławek brał panię Basię za rękę i oświadczał się Tatianie, mówili tekst wspólnie, podrzucając go sobie, nie dbając o ścisły podział na role – byli jednością. Nie mówiła o swoim mężu inaczej jak „Sławeczek”. Zwracała się do niego „Sławeczku”. Tak ciepło zwracała się także do wszystkich tych, którzy znaleźli się w Jej przyjacielskim kręgu. Ich wieloletnimi najbliższymi przyjaciółmi byli Nina Traczykówna i Witold Skaruch, małżeństwo aktorskie –„Traczuś” i „Wituś”. Te zdrobnienia w ustach pani Barbary wcale nie były przesłodzone, były konieczne i najwłaściwsze. Wcale to nie znaczy, że pani Basia nie potrafiła być „ostra” – tak w sztuce, jak i w życiu. Zagrała wiele czarnych kobiecych charakterów, potrafiła postawić się komunistycznej milicji. Zdarzyło się, że w stanie wojennym milicyjny patrol „zgarnął” panią Basię z ulicy na pobliski komisariat, kiedy już po godzinie policyjnej wyszła przed dom z ukochanym jamnikiem Szachem (Szaszkiem”). Podczas przesłuchania nie dała się zastraszyć, ani „złamać” rozpartemu za biurkiem młodemu służbiście w mundurze moro, ale mu „wyczytała kapitułę”, jemu i pozostałym milicjantom, uderzając parokrotnie szaszkową smyczą w biurko, za którym siedział młody mundurowy, potrafiła ich zawstydzić – i puścili Ją wolno.

Podczas prób „Zbrodni i kary”, w której pani Barbara grała Pulcherię Aleksandrownę – matkę studenta-zbrodniarza, opowiedziałem aktorce o własnym synowskim przywiązaniu do Marii Matuszewskiej, o tym, że jako dziecko nie chciałem jej opuścić ani na chwilę i rozpaczliwie wołałem „A ja, mamo, a ja?!...”, kiedy tylko próbowała się gdzieś ruszyć na krok. Ta opowieść bardzo wzruszyła panią Basię i – kiedy pracowaliśmy nad sceną, w której Raskolnikow (Andrzej Golejewski) żegna się z matką przed wyruszeniem na lata katorgi, pani Barbara poprosiła o włączenie do swojej roli słów „A ja, synu, a ja?!...”. I wołanie to ściskało serce widzów na każdym spektaklu.

Matkowała młodzieży aktorskiej i pomagała na wiele sposobów. Pani Barbara była tak pełna zrozumienia, wybaczania i współczucia dla innych, że wydawało się, iż słuchając ich smutnych historii zawsze ma pod powiekami łzy, a w sylwetce potrzebę przytulenia.

Po latach, kiedy nie było już ani pana Sławeczka, ani Małgosi, spotykaliśmy się kilkakrotnie na Placu Zamkowym, za każdym razem padały, przywołane z sentymentem słowa: „A ja, mamo, a ja?...” i ściskaliśmy się zawsze najserdeczniej. Była nam wszystkim matką.

Źródło:

Materiał nadesłany

Autor:

Waldemar Matuszewski

Data publikacji oryginału:

24.09.2024