„Exodus/Bieguni-Harnasie” w chor. Anny Hop i Izadory Weiss w Teatrze Wielkim-Operze Narodowa w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu „Kulturalny Cham”.
Każdorazowe spotkanie z polską sztuką choreograficzną należy uznać za święto. Współcześnie, w tej materii, na tle innych państw, jesteśmy pustynią. Na palcach jednej ręki możemy policzyć aktywnych twórców sztuki tanecznej – Krzysztof Pastor, Robert Bondara, Jacek Przybyłowicz. Wśród owej grupy znajdują się również dwa kobiece, ciekawe, nazwiska. Izadora Weiss to twórczyni, nieistniejącego już, Bałtyckiego Teatru Tańca, będącego częścią Opery Bałtyckiej, gdy instytucję prowadził Marek Weiss-Grzesiński. Jej kreska twórcza jest rozpoznawalna, markowa, oryginalna. Łączy w swoich pracach narrację z pełnym pasji, własnym językiem wypowiedzi tanecznej. Drugą postacią jest Anna Hop, tancerka Polskiego Baletu Narodowego, która dała poznać się jako ciekawa interpretatorka w wieczorach choreograficznych Kreacje, w krótkich, pełnych humoru sekwencjach. Jej Mąż i żona, wzorowany na utworze Aleksandra Fredry, oglądało się z zaciekawieniem i zadowoleniem. Obecnie połączył artystki jeden wieczór baletowy przygotowany w Warszawie. I choć od premiery minęło czternaście miesięcy, to dopiero obecnie, poprzez zawirowania covidowe, zobaczyłem ów dyptyk baletowy. Wspólnym mianownikiem nie jest tylko realizacja choreograficzna kobiet, ale również muzyka polska – Wojciecha Kilara i Karola Szymanowskiego. Artystki otrzymały olbrzymią przestrzeń Sali Moniuszki Opery Narodowej i wykorzystały ją w pełni dla prezentacji swoich opowieści. Jednak to prace w pół drogi. W jednym i drugim przypadku można dostrzec zjawiskowe chwile, ale również nurzące i irytujące fragmenty, które winny zostać wyeliminowane.
Anna Hop przygotowała choreografię do muzyki Wojciecha Kilara. Wybrała nie tylko tytułowy Exodus, ale również dwa fragmenty z II koncertu fortepianowego oraz Bogurodzicę. Tym samym ten fragment rozpada się na trzy fragmenty: szybki-wolny-szybki. Niczym klasyczny układ koncertu symfonicznego. Exodus, którego prapremiera miała miejsce w 1981 roku, w interpretacji kompozytora, był odpowiedzią na zryw Solidarnościowy. Jego narastająca konstrukcja, pełna dynamiki i napięcia, pierwszy raz zaistniała na scenie w interpretacji baletowej Teresy Kujawy. Wówczas osią było wypędzenie z raju i personifikacja Adama i Ewy. Tym razem Hop pozostaje wierna swoim fascynacjom ruchem. Bowiem można odczytywać jej choreografię jako nieustanne budowanie, kształtowanie wspólnoty, właśnie poprzez ruch, gest, poruszenie. Początek jest niezwykle znaczący, przywołuje na myśl pracę Damiana Jaleta Skid, który na ukośnej platformie umieszcza tancerzy grawitujących w tej nieoczywistej przestrzeni dla ciała człowieka. W wersji warszawskiej zespół znajduje się na pionowej płycie, niczym ściance górskiej i rozpoczyna pulsować, oddychać, żyć. Następnie przybiera postać roju pszczół, owadów, budujących swoją wspólnotę, miejsce egzystencji. Ten żywiołowy, grupowy ruch jest niesamowity. Zespół tańczy synchroniczny układ jak zatracony. To najlepszy fragment tej części. Niestety. Wraz z zakończeniem pierwszego utworu muzycznego następuje nieznośna, wolna część druga, przesiąknięta duetami i solowymi popisami. Wygląda ona tak jakby należało dać odpocząć tancerzom przed żywiołowym finałem. Element scenografii jest jak duży plaster miodu, który przypomina okna mieszkań w dużym bloku, gdzie toczą się małe tragedie i miłości. Finał to niszczenie natury i jej zagłada. Dwójka dzieci odrywa płatki z łodyg kwiatów, a przestrzeń zalewa betonowa, w kształcie cegieł, masa. Życie zostało zabite, unicestwione. Anna Hop, posiłkując się życiem świata zewnętrznego, konstruuje opowieść o nas samych, zarówno w warstwie metaforycznej jak i dosłownej. Największym mankamentem jej pracy pozostaje bardzo szybkie zużycie formy i estetyki ruchu. Bowiem po pierwszych, dobrych fragmentach, przychodzi czas jakby artystka nie miała pomysłu na własną pracę. Może należało pozostać na Exodusie, który w żywiołowej formule i przemyślany sposób ukazywał pewną wspólnotę naszego środowiska. Następnie ekstazę zajmuje wyciszenie, które poprzez użycie farby, przypomina zabawę w paintball i wywołuje uśmiech, a nie wzruszenie i przejęcie historią. Praca Anny Hop to wielki hołd dla tańca zespołowego i ten egzamin Polski Balet Narodowy zdaje bardzo dobrze. Widać świetne wyczucie w technice współczesnej, współgranie i koncentrację na wykonaniu zadania.
Część druga to Bieguni-Harnasie. Izadora Weiss wykorzystując, dedykowaną do ikonicznego naszego baletu, muzykę wzbogaca go o dwa fragmenty z IV Symfonii Karola Szymanowskiego. Te utwory nie są od siebie oderwane, korespondują ze sobą, współgrają. Drugim istotnym elementem jest sięgnięcie do powieści naszej noblistki Olgi Tokarczuk. Opowieść jest osadzona tu i teraz. W naszym świecie i rzeczywistości. Skrajny realizm mieszkania i blokowiska jest zbyt nachalny. Anuszka całkowicie zawiedziona swoim życiem, niekochającym mężem, zaborczą, konserwatywną rodziną, wyrusza w podróż marzeń, a może realnego życia do innej przestrzeni, miejsca wolności i niezależności. Harnasie to odmieńcy, żyjący w innym świecie, jak wagabundzi w nieustannym ruchu, poszukujący nowych doznań. Wkraczając w ten świat bohaterka staje się elementem specyficznego trójkąta z Galiną i Harnasiem. Poszukiwanie miłości nie do końca jest określone, ukształtowane. Z jednej strony wydaje się proste i jednowymiarowe, jednak zazdrości budują możliwe inne związki i relacje. Anuszka powraca do świata własnego ślubu i ukształtowanego wzorca przymusowego związku i rytuału wesela. Przeciwstawia się, a tęcza na bloku ma jasny wymiar poszukiwania miłości, wolności i szczęścia. Mankamentem tej części jest właśnie przytłaczająca narracja, dosadność i zbędna symbolika. Wyrazistość tańca nie potrzebuje jednowymiarowych dopowiedzeń. Symbolika ruchu jest wystraczającym tropem dla publiczności, aby odkryć sensy i znaczenia. Krzyż w ręku matki męża Anuszki jest jak kwiatek do kożucha – całkowicie rozbija ulotną atmosferę relacji, niechęci i poszukiwania prawdziwej miłości. Jednak to czym wygrywa Izadora Weiss to taniec. Jest on oryginalny, dopracowany i świetnie wykonany. Artystka znalazła również rozwiązania choreograficzne dla chóru, który idealnie współgra z tancerzami. W tejże opowieści istotni są soliści. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Natalia Pasiut jako Anuszka, której skupienie i siła w tańcu, wyraża się również w emocjach i przeżyciu własnego życia. Klasą samą dla siebie jest dwójka azjatyckich tancerzy Jaeeun Jung (Galina) i Ryota Kitai (Harnaś). Ale ów zapał i ekspresja wykonania udziela się całemu zespołowi. I łącząc obie części jest to wieczór Polskiego Baletu Narodowego. Grupy, wspólnoty, miejsca. A towarzysząca orkiestra pod kierunkiem Marty Kluczyńskiej dopełnia artystyczny wyraz. Bowiem muzyka płynie zjawiskowo. Największym mankamentem pozostanie wykonanie fragmentów chóru. W części pierwszej śpiewał nierówno, a w drugiej całkowicie niezrozumiale.
Dyptyk baletowy zrealizowany przez dwie choreografki jest świętem polskiego tańca. Bowiem, mimo pewnych uchybień, te nowe prace zasługują na uznanie. Są wypowiedziami artystek o naszej współczesności, a nie odtwarzaniem utartych obrazów z klasyki baletu. Świadczą również o dojrzałości kierowanego przez Krzysztofa Pastora zespołu, że nie tylko tradycja, ale i nowoczesna forma odnajduje miejsce na warszawskiej scenie. Aby owych eksperymentów i uznania dla tańca dzisiejszego było więcej. Gdyż tego potrzebuje publiczność i chyba tancerze, którzy świetnie odnaleźli swoje miejsce w zespołowej grze z polską nutą i kobiecą choreografią.