„Eugeniusz i Tatiana – Zakręt” Piotra Czajkowskiego w reż. Pii Partum w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Dominika Olender w portalu Orfeo.
Przeżywając silne uczucia, często ogarnia nas wrażenie, że nikt nie jest w stanie nas zrozumieć. Z pomocą przychodzi wtedy sztuka, w której znajdujemy odbicie naszych rozterek i ciche wsparcie. Dzieła minionych wieków uderzają nas swoją uniwersalnością, bo mimo, iż czasy się zmieniają, to emocje pozostają takie same. Jedną z takich historii jest Eugeniusz Oniegin Aleksandra Puszkina, na którego kanwie powstała opera Piotra Czajkowskiego. Zakochana w literaturze, nieobyta w towarzystwie, młodziutka Tatiana zakochuje się w bad boyu — łamaczu niewieścich serc, który po latach, gdy już dojrzała dziewczyna ułożyła sobie życie bez niego, wraca i zdaje sobie sprawę z tego, co stracił. Aktualność tej opowieści sprawia, że dzieło łatwo ulega interpretacji. Tym razem dość specyficznej, bo w wyniku pracy reżyserki Pii Partum oraz Opery na Zamku otrzymaliśmy operę w pigułce w spektaklu Oniegin i Tatiana – Zakręt.
Otaczająca nas rzeczywistość zainspirowała reżyserkę do usunięcia pewnych fragmentów. Nie mamy tu jednak do czynienia z prostym streszczeniem, a raczej z wydobyciem esencji Oniegina. Poznajemy całą historię relacji głównych bohaterów, ale w bardziej intymnej atmosferze. Na scenie widzimy tylko kilka postaci, a do uszu dobiega akompaniament wykonywany przez mniejszy skład aniżeli znana z opery orkiestra, wynikający z użycia aranżacji utworu na zespół kameralny Johna Longstaffa. W tak introwertycznej aurze wszystkie emocje odczuwamy mocniej, są one bardziej namacalne.
Jednak nie czułam tego w pełni od początku. Wynikało to z tego, jak szybko wkroczyliśmy w akcję dzieła. Inscenizacja zaczyna się od Skazhi, kotoraya Tatyana?, nie widzimy zatem momentu, gdy spojrzenie Tatiany po raz pierwszy pada na Oniegina. Przed naszymi oczami pokazuje się dopiero moment, gdy bohaterka już do niego wzdycha. To wrzucenie widza w środek akcji stworzyło u mnie poczucie oderwania. Myśląc o operze, zastanawiam się, jaki był plan kompozytora na rozpoczęcie dzieła, co chciał nam na samym początku przedstawić: zarówno w introdukcji, jak i otwierającej scenie. Szczególnie w Onieginie warto się nad tym zastanowić, skoro libretto opracowywał sam Czajkowski we współpracy z Konstantym Szyłowskim. W introdukcji kompozytor wprowadza wielokrotnie powtarzany temat, przewijający się w późniejszych monologach. Słyszymy piękne, długie, pełne melancholii frazy, emanujące kumulującym smutkiem. Podczas słuchania wstępu ma się wrażenie pewnej bezradności i bezsilności, bo mimo prób progresji motywu, chwilowego rozjaśnienia, wracamy do punktu wyjścia. Pierwszy numer opowiada nam, o czym jest to dzieło: o miłości i straconych szansach. I o ile rozumiem jego usunięcie: zarówno z powodów ilości osób wykonujących, jak i faktu, że treść opery wyrazi to w dalszej części, to brak introdukcji mnie raził. Mam wrażenie, że bez niej temat muzyczny, będący ideą symbolizującą nieszczęśliwą miłość Tatiany i Oniegina, zginął w dziele, nie był wystarczająco wyeksponowany.
Mówiąc o Eugeniuszu Onieginie nie można nie wspomnieć o monologu z pierwszego aktu. Scena pisania listu przez Tatianę to moment, gdy bohaterka przeżywa paletę skrajnych emocji: od bezsilności do ekstatycznego uniesienia. Nie ma nic piękniejszego niż zostać zahipnotyzowanym przez ten świat pogmatwanych emocji, z niecierpliwością chłonąc każdą nadchodzącą nutę. Taką magiczną atmosferę stworzyła Lucyna Boguszewska jako Tatiana. Mimo wyżej opisanego przeze mnie uczucia oderwania, ona zdołała wciągnąć mnie w pełen rozterek, świat nieszczęśliwej miłości do Oniegina. Z zapartym tchem śledziłam tę karuzelę emocji, wspaniale współgrającą z kameralnym składem orkiestry, podkreślającym samotność i wewnętrzną walkę bohaterki. Jedyne czego żałuje to tego, że nie było mi dane usłyszeć i przeżyć tej opery na żywo.
Otaczająca nas cisza, do której zwykle nie przywiązujemy wielkiej wagi, tutaj została wykorzystana jako instrument oddający buzujące w bohaterach emocje. I o ile za pierwszym razem, przed monologiem Puskai Pogibnu ya, nie odczułam jej mocy, to w trzecim akcie objawiła mi się ona w pełnej krasie. Znudzony Oniegin palący papierosa, a w tle cykające cykady. I nagle zauważa Tatianę — doroślejszą, odmienioną, a otaczające go dźwięki zaczynają docierać do nas głośniej i jakby gęściej, dokładnie tak samo jak, gdy krew buzuje szybciej w naszych żyłach, a dzięki adrenalinie słuch się wyostrza. Może to tylko mały szczegół, ale to właśnie one tworzą całą magię teatru. Dzięki temu mogliśmy namacalnie poczuć emocje bohatera, jego szybsze bicie serca i wraz z nim je odczuwać.
Finałowa scena to gorzki triumf Tatiany — kobiety o twardym kręgosłupie moralnym, która mimo miłości do Oniegina, zostaje przy mężu, dotrzymując złożonej mu przysięgi. W dialogu z Onieginem jest nieugięta. Lucyna Boguszewska (Tatiana) wraz z Tomaszem Łuczakiem (Eugeniusz) wspaniale przeprowadzili widzów przez tę pełną napięcia rozmowę, świetnie oddając dramatyzm sytuacji. Na koniec znów pojawia się cisza: trzymająca nas w napięciu tuż przed ostatnim okrzykiem Oniegina przeklinającym ich nieszczęsny los.
Eugeniusz i Tatiana — Zakręt to interpretacja, którą warto obejrzeć. Otrzymujemy esencję smutnej historii bohaterów, przy czym mimo dokonanych zmian nie tracimy ważnych elementów opowieści. Kameralna obsada — zarówno na scenie, jak i w kanale orkiestrowym — stworzyła intymny nastrój wspaniale współgrający z treścią, pozwalający na to, by zatracić się w tej nieszczęśliwej historii.
REALIZATORZY:
Reżyseria, koncepcja kostiumów, koncepcja scenografii – Pia Partum
Kierownictwo muzyczne – Jerzy Wołosiuk
Reżyseria światła, projekcje multimedialne – Wojciech Puś
Ruch sceniczny – Agnieszka Dmochowska-Sławiec
Asystent dyrygenta – Mateusz Gwizdałła
Korepetytorzy solistów – Olga Bila, Olga Bilas
OBSADA:
Eugeniusz Oniegin – Tomasz Łuczak
Tatiana – Lucyna Boguszewska (6.03), Joanna Tylkowska-Drożdż (7, 27.03)
Leński – Pavlo Tolstoy (6, 7.03), Paweł Wolski (27.03)
Olga – Sandra Klara Januszewska
Gremin – Janusz Lewandowski