„Dzienniki” Witolda Gombrowicza w reż. i wykonaniu Mikołaja Grabowskiego na XV Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku Festiwalu na stronie domagalasiekultury.pl.
Piątek, 14 października 2022
Na scenie fotel, maleńki stolik, na nim zaś mnóstwo książek, papierów i maszyna do pisania. Gaśnie światło i na scenie pojawia się ON. Zasiada za stolikiem, zaczyna pisać a z ust padają słynne słowa: Poniedziałek Ja, Wtorek Ja, Środa Ja, Czwartek Ja. Grający GO Mikołaj Grabowski wnosi na scenę urok i charyzmę intelektualisty. Ubrany w biały, nienagannie skrojony garnitur, białą koszulę, buty w tym samym kolorze oraz starannie dobraną czarną muszkę, siedzi w przed maszyną do pisania i, próbując tworzyć, zaczyna uzewnętrzniać swoje/JEGO myśli. Polszczyzna tych zdań jest tak samo elegancka jak strój Grabowskiego, sposób postrzegania rzeczywistości – tak samo oryginalny i sugestywny jak styl jego aktorstwa. Mija może pięć minut, a fotel, stolik oraz książki z papierami przestają istnieć, znikając w czerni scenicznej rzeczywistości. Liczy się zaś tylko ON, jego myśli i świat opowiedziany poprzez te, zapisane w Dzienniku miniwykłady oraz teksty piosenek Olgi Mysłowskiej, użytych w spektaklu w charakterze refrenu.
Wybór fragmentów Dziennika zrobiony jest inteligentnie, dotyczy głównie spraw dla człowieka/pisarza/Polaka fundamentalnych, błahe zaś, o ile się w ogóle pojawiają, stanowią oryginalny pomost między tymi pierwszymi. Zaczyna się to wszystko fragmentem Trans Atlantyku, wprowadzającym do spektaklu kontekst argentyński, żeby z każdą kolejną opowieścią próbować co raz bardziej się do NIEGO zbliżyć, starając się do głębi zrozumieć JEGO fenomen. Powstaje wrażenie, że widz dysponuje kamerą, za pomocą której dokonuje zbliżeń na kolejne twarze głównego bohatera. Najpierw więc widzimy GO w pełnej krasie na argentyńskim brzegu, po chwili zaś dowiadujemy się kolejno, jaki z niego Polak, katolik, artysta, pisarz, wreszcie człowiek. Taka to właśnie, zstępująca w głąb duszy bohatera, fascynująca podróż, w którą zabiera nas krakowski Mistrz!
Mikołaj Grabowski tak znakomicie się w tym świecie odnajduje, że w pewnym momencie nie wiemy już, czy naprawdę GO gra, czy to może ON sam – robiąc jeden ze swoich słynnych psikusów – wciela się właśnie w aktora Grabowskiego, używając go do swoich celów. A głównym z nich wydaje się tu wykreowanie jakiejś scenicznej alternatywnej persony, która publicznie powie wszystko to, czego pisarz powiedzieć w rzeczywistości nie umiał. Tę dwuznaczność teatralnej sytuacji dodatkowo podkreśla pewna naturalna komiczność, wpisana w emploi Mikołaja Grabowskiego, połączona z niezwykle rzadką umiejętnością powiedzenia w zabawny sposób rzeczy trudnych i niezbyt przyjemnych. W rezultacie pojawia się szelmowska w swej istocie, prestidigitatorskiej proweniencji magia, a ja do dziś się zastanawiam, kto tu był kim, i kogo na radomskiej scenie właściwie oglądałem: Mikołaja Grabowskiego czy JEGO – Wielkiego Pisarza Polskiego, może Największego, Geniusza naszego, GOMBROWICZA? Jakby zresztą nie było, dla takich chwil w teatrze warto zawód recenzenta uprawiać!