„Dziennik” Witolda Gombrowicza w reż. i wykonaniu Andrzeja Seweryna na XV Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku 15. Festiwalu na stronie domagalasiekultury.pl.
Środa, 12 października 2022
Na scenie fotel, maleńki stolik, na nim karafka z wodą i gustowna szklanka. Gaśnie światło i pojawia się ON z plikiem kartek w ręku. Zaczyna słynnymi słowami: Poniedziałek Ja, Wtorek Ja, Środa Ja, Czwartek Ja, żeby następnie zabrać widzów w podróż do wnętrza swojego świata, zamkniętego w potoku słów zapisanych w słynnym Dzienniku. Grający GO Andrzej Seweryn wnosi na scenę czar i charyzmę światowca. Ubrany w czarny, nienagannie skrojony garnitur, czarną koszulę, buty w tym samym kolorze oraz starannie dobrane okulary staje przed nami i zaczyna czytać swoje/JEGO myśli. Polszczyzna tych zdań jest tak samo wyrafinowana jak strój Seweryna, sposób postrzegania rzeczywistości – tak samo oryginalny i sugestywny jak styl jego aktorstwa. Mija może pięć minut, a fotel, stolik oraz karafka z wodą i szklanką przestają być widoczne, znikając w czerni scenicznej rzeczywistości. Liczy się tylko ON, jego myśli i świat opowiedziany poprzez zapisane białe kartki, stopniowo zapełniające podłogę sceny.
Ciekawe rzeczy dzieją się ze światłem, które, mam wrażenie, rządzi całym tym spektaklem. Pojawia się nieoczekiwanie w różnych miejscach, Andrzej Seweryn zaś musi je złapać, żeby być widocznym i jednocześnie dać głos JEGO myślom. Niezwykle prosta i piękna to metafora pisania dziennika. Pojawia się impuls – czy to wewnętrzny czy pochodzący z rzeczywistości – AUTOR zaś, czując potrzebę wypowiedzi, udaje się zgodnie z jego kierunkiem, żeby dać głos, stać się widocznym, uzyskać mocną i niedającą się zlekceważyć podmiotowość. Ta zaś z kolei pozwala nam, odbiorcom, na prawdziwe, ludzkie z NIM spotkanie. Taka prosta alchemia teatru.
Wybór fragmentów Dziennika zrobiony jest inteligentnie, dotyczy spraw zarówno ważnych, jak i błahych, refleksje są krótkie i długie, mają formę opowieści i bon motów, reprezentując pełne spektrum form i treści używanych przez NIEGO w codziennym pisaniu. Również trajektoria ruchu Andrzeja Seweryna oddaje tę różnorodność i wszechstronność, ten wielki aktor porusza się bowiem po scenie niczym wolny elektron: wszędzie go pełno, zagląda, chciałoby się powiedzieć, swoim wścibskim okiem obserwatora do każdej mysiej dziury, w każde nieoczywiste miejsce.
Dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie tak znakomicie się w tym świecie odnajduje, że w pewnym momencie nie wiemy już, czy naprawdę GO gra, czy to może ON sam – robiąc jeden ze swoich słynnych psikusów – wciela się właśnie w aktora Seweryna, używając go do swoich celów. Tę dwuznaczność teatralnej sytuacji dodatkowo podkreśla biograficzna wspólnota losów obu artystów (powiązania z Francją), w spektaklu tym narzucająca się samoistnie, ale też i z premedytacją przez aktora eksploatowana i eksponowana. W rezultacie pojawia się magia, a ja do dziś się zastanawiam, kto był kim, i kogo na radomskiej scenie właściwie oglądałem: Andrzeja Seweryna czy JEGO – Wielkiego Pisarza Polskiego, może Największego, Geniusza naszego, GOMBROWICZA? Jakby zresztą nie było, dla takich chwil w teatrze warto zawód recenzenta uprawiać!